Artykuły

"Cholonek" w Korezie już od 15 lat. Śląskie brylanty na scenie

- Janosch po spektaklu wyszedł na scenę, obok pracowały kamery niemieckiej i polskiej telewizji. A on stał wzruszony i mówił: "Job twoju mać! Job twoju mać!". To była najpiękniejsza recenzja - z Mirosławem Neinertem o spektaklach "Cholonek" i "Mianujom mie Hanka" w Teatrze Korez rozmawiają Monika Rosa i Marcin Musiał z Gazety Wyborczej - Katowice.

Monika Rosa, Marcin Musiał: Skąd wziął się w Korezie spektakl "Cholonek"?

Mirosław Neinert, aktor i dyrektor Teatru Korez w Katowicach: "Cholonka" znamy od lat 70., ludzie już wtedy czytali tę książkę, a wiele scen zostało żywcem wziętych do filmu "Grzeszny żywot Franciszka Buły". A u nas wziął się stąd, że razem z Robertem Talarczykiem udało się nam zrobić pewien śpiewany spektakl. Potem zastanawialiśmy się, co możemy jeszcze razem zrobić, ale chcieliśmy zrobić coś takiego, czego oboje naprawdę chcemy, co za nami "chodzi". A chodził za nami wtedy właśnie "Cholonek". Ale to była taka trochę fantasmagoria dla nas wtedy.

Dlaczego?

- To nie była sztuka teatralna, to była powieść. A potem nagle Teatr Śląski ogłosił, że będą wystawiać "Cholonka", a adaptację będzie robił pisarz i malarz Henryk Waniek. Myśleliśmy, że już po sprawie, bo przecież być drugim na mecie to być ostatnim. Zebraliśmy się jednak błyskawicznie, Robert przygotował jedną scenę i ogłosiliśmy casting. Szukaliśmy tylko kobiet i to właściwie wyłącznie do roli córek, bo matkę miała grać Ela Okupska. Ela, wspaniały człowiek, po pierwszej próbie jednak przyznała, że nie da rady, bo nie potrafi mówić po śląsku. I miała rację, bo nie da się Świętkowej grać "na małpę", ucząc się zdań na pamięć. Ślązacy by to od razu usłyszeli. Jednak na castingu była jedna aktorka, która była za stara na rolę córek...

I tak pojawia się Grażyna Bułka.

- Do roli matki była idealna! Gdy odbył się casting, Teatr Śląski był przekonany, że lada chwila będziemy gotowi i... się wycofali. Książka "Cholonek" nie została przetłumaczona na język śląski, tylko na polski, a tłumaczenia dokonał Leon Bielas. Podejrzewam, że Teatr Śląski zrobiłby ten spektakl po prostu po śląsku, ze śląskimi wtrętami. Talarczyk zrobił dla nas jednocześnie adaptację i przekład, a potem na próbach aktorzy te śląskie słowa obracali jeszcze w ustach.

Potem nadeszła premiera i jest to jeden z pierwszych momentów, kiedy język śląski wychodzi ze sfery domowej w sferę wysokoartystyczną.

- Tak, wcześniej śląski się pojawiał, ale raczej w kabaretach, na przykład w twórczości Mariana Makuli. A jak były sztuki o Śląsku, na przykład Bieniasza, to były grane po polsku. To było nie do wyobrażenia dla aktora, że może stać na scenie teatru i mówić po śląsku. Tu był teatr, tu się mówiło po polsku, bo to świątynia sztuki! Teatr Śląski nigdy nie grał po śląsku, "śląski" więc był tylko z nazwy; to dopiero Robert Talarczyk otworzył tę scenę na język śląski. Cholonek był jednak pierwszy.

Jakie były reakcje po premierze?

- Jeszcze przed premierą zrobiliśmy pokaz dla dwóch osób - dla Mariana Makuli i Michała Smolorza. Oni nam pomogli, Smolorz powiedział, że za szlachetnie to robimy, że to powinno być bardziej "sorońskie"! A reakcje po premierze były bardzo różne, ale dominowała reakcja zaprzeczenia. Ludzie mówili, że przecież Ślązacy tacy nie są: brudni, źli. Nasi Ślązacy są wspaniali, pracowici, czyści! A Janosch, autor "Cholonka", jeb... między oczy, bo miał tych swoich ziomków serdecznie dość, ale przez swój talent sprawił, że niby oglądasz coś, co jest okropne, a kochasz tych ludzi. A to jest cecha wysokiej sztuki. Dopiero kiedy Kazimierz Kutz przyszedł na spektakl i napisał recenzję, w której padają słowa, że zdarzył się "cud teatralny", skończyły się dyskusje. Potem jeszcze Janosch przyjechał na któryś ze spektakli i wtedy to już w ogóle było szaleństwo. Rozkleił się, a przecież on jest nieskory do wzruszeń. Po spektaklu wyszedł na scenę, obok pracowały kamery niemieckiej i polskiej telewizji. A on stał wzruszony i mówił: "Job twoju mać! Job twoju mać!". To była najpiękniejsza recenzja.

A czy dla ciebie ten spektakl to też była jedna z pierwszych prób mówienia po śląsku na scenie?

- Tak, zdecydowanie tak! Urodziłem się na Dolnym Śląsku, ale wychowałem się w Starym Chorzowie, gdzie szybko musiałem nauczyć się mówić po śląsku. Ale słowa z dzieciństwa uciekły i człowiek w dorosłym życiu uważał śląski za relikt, że "ino starziki tak godajom". Ale później uświadomiłem sobie, co to jest za wspaniałe miejsce, w którym ja żyję: zasyfione, brudne, ale cudowne, bo jaką ma historię i ludzi! Wrócili do mnie ci ludzie ze Starego Chorzowa, pracowici, prości, którzy pili wódkę, ale zawsze mieli posprzątane przy obejściu i umyte okna. Te starziki w powstańczych mundurach, te omy w kieckach, to wszystko wróciło. Poczułem się wspaniale, że znowu mogę mówić po śląsku.

Coś podobnego mogli przeżywać Ślązacy, którzy gdzieś daleko od Śląska zobaczyli "Cholonka".

- Stuttgart, Wiedeń, Berlin - trochę pojeździliśmy z "Cholonkiem". Dla tych ludzi to było wielkie przeżycie. Śmiali się jeszcze bardziej niż w Polsce, a na koniec, gdy jest ostatnia scena, gdy resztka rodziny siedzi w reichu i Stanik Cholonek opowiada, że miał sen i śniły mu się konie... Ludzie zaczęli płakać niepowstrzymanym płaczem, szlochać wręcz. Myśmy zeszli ze sceny i nie było oklasków, była cisza zupełna, przerywana tym płaczem tylko. Gdzieś po minucie zaczęli dopiero klaskać, a później nie mogli się z nami rozstać, siedzieliśmy w tym teatrze jeszcze ze trzy godziny. Ktoś leciał do knajpy, przynosił żarcie i wódkę. Po prostu było niesamowicie.

To nie był ostatni śląski spektakl na scenie teatru Korez. Skąd wziął się na waszych deskach "Mianujom mie Hanka"?

- Szukałem czegoś porównywalnego do "Cholonka", nie jestem literaturoznawcą, więc robiłem to trochę na ślepo. Nie znalazłem niczego, choć długo przekopywałem się przez te wszystkie amatorskie śląskie teksty, lepsze i gorsze. Zostałem poproszony o prowadzenie gali wręczenia nagród w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek. Wygrał go właśnie ten tekst Alojzego Lyski. Czytał go wtedy Darek Chojnacki. Jak to pięknie brzmiało po śląsku, jakie to było szlachetne, jakie to było wzruszające! Od razu przeczytałem cały tekst i wiedziałem, że to jest to. W monodramie najważniejszy jest bohater, reszta się nie liczy. Musi być bohater, który ma swoją prawdę. I tutaj jest właśnie ta spowiedź, bezpośredniość, właściwie odrzucenie teatru. Grażyna Bułka sama przepłakała ten tekst, bo był jej bliski - ktoś z jej rodziny był w obozie na Zgodzie. Ona wzięła do tej sztuki okulary swojego ojca, który już nie żyje, a którego bardzo kochała.

Podobnież Alojzy Lysko opowiada o ancugu swojego ojca. Nigdy go nie poznał, a ancug często zakładał.

- Takie emocje to jest coś więcej niż spektakl. Często przychodziliśmy na próby pełni radości, a jak zaczęliśmy mówić, to... płakaliśmy. Lysko napisał prosto, ale takie było zamierzenie, żeby przelecieć przez wiek XX i pokazać historię Śląska już nie w k... propagandowych czytankach, ale taką, jaką była, czyli bolesną dla wielu ludzi. Nie wiem, czy znajdę jeszcze jedną taką śląską rzecz, która byłaby tak samo mocna. Wiem, że nie mogę znaleźć jakiegoś szkiełka. To muszą być brylanty.

Jak zmieniało się przez ostatnie 15 lat postrzeganie godki w sferze publicznej?

- To bardzo trudne pytanie. Bo z jednej strony można powiedzieć, że godka znalazła swoje miejsce, jeszcze może niewielkie, ale miejsce. Jest w debacie publicznej; i posłowie, i europosłowie mówią po śląsku i się tego nie wstydzą. Czytałem jako lektor audiobook "Małego Księcia", teraz będę się zajmował "Kubusiem Puchatkiem". Dużo się książek wydaje, dużo się ogólnie dzieje i to jest fantastyczne. Ale z drugiej strony jest nasze śląskie społeczeństwo obywatelskie, które powstało jednak w małym stopniu. Jest słabiutkie, a kultywowanie regionalnej tradycji, kultury i języka powinno być podstawą społeczeństwa obywatelskiego. Jeżeli tego nie rozumiemy, jeżeli śląskie partie przedstawiają swoje programy, w których nie ma słowa o kulturze, to to jest skandal. Bo jedynie kultura jest taką platformą, gdzie można coś zbudować.

-

Rozmowa ukazała się w książce "Kiedy umrze ślonska godka" (Wyd. Silesia Progress), którą w całości bezpłatnie można pobrać na www.jezykslaski.eu

***

Subiektywny przegląd kandydatów. Kto mógłby się wcielić w młodziaków z "Cholonka"?

Grażyna Bułka i Mirosław Neinert mogą grać w "Cholonku" swoje role - Świętkowej i Świętka - właściwie dożywotnio! Wszak wcielają się w bohaterów - jak by to napisać, żeby nikogo nie obrazić - raczej już przez życie doświadczonych, będących w kwiecie wieku. Para ta jest więc na scenie wciąż bardzo wiarygodna, bo lat im przecież nie ubywa, jak nikomu z nas.

Pozostała czwórka - dziewczyny Michcia i Tekla oraz chłopcy Stanik i Detlev - to jednak ludzie młodzi (przynajmniej w pierwszej części spektaklu). Poznajemy ich jako podlotków, gotowych wkrótce się pobrać i założyć rodziny. Aktorzy, którzy od lat wcielają się w ich role, są już - delikatnie mówiąc - sporo, a na pewno trochę po czterdziestce (choć niewątpliwie wciąż są młodzi duchem!) i nawet sam szef Korezu przyznaje, że trzeba ich wymienić na "młodsze modele", bo stają się mało wiarygodni. Poza tym kondycja też już nie ta sama!

Kto mógłby godnie tę czwórkę zastąpić i wcielić się w młodziaków z "Cholonka"? Oto nasze subiektywne propozycje (kolejność nie gra żadnej roli, a znajomość śląskiego nie była żadnym kryterium, bo braki w tej materii można nadrobić):

Tekla (Izabella Malik)

Anna Konieczna, aktorka Teatru Nowego. Szczupła blondynka o przenikliwym spojrzeniu. Potrafi zagrać zarówno młodą dziewczynę, kapryśną nastolatkę (w pamiętnym "Gorącym lecie w Oklahomie"), jak i dojrzałą, znerwicowaną kobietę (choćby w "Nemie"). Umie skupić na sobie uwagę widza. Obecnie można ją oglądać m.in. w spektaklu "Źli Żydzi" na zabrzańskiej scenie kameralnej, gdzie po prostu "wymiata" i "jest do zjedzenia". Pamiętam ją jeszcze ze spektakli w Teatrze Cieszyńskim w Czeskim Cieszynie (Scena Polska), gdzie występowała, zanim trafiła do Zabrza, i z szalonego "Disco Pigs" powstałego we współpracy z Teatrem Rawa z Katowic. Konieczna koniecznie powinna stać się (jeszcze) bardziej rozpoznawalna!

Alina Czyżewska, aktorka Teatru Miejskiego. Jest znakomita w każdej roli. Od początku w zespole gliwickiego teatru dramatycznego, czyli już czwarty sezon. Wywodzi się ze środowiska teatru alternatywnego, znana tam była z monodramu "Dziewictwo". Kiedy nie gra, jest aktywna obywatelsko, działa na rzecz kobiet, staje w obronie uchodźców, walczy o sprawiedliwość, troszczy się o los teatrów i aktorów. Jest współzałożycielką ruchu miejskiego Ludzie dla Miasta i członkinią Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. Filigranowa, rozwibrowana. Potrafi (wyraźnie) powiedzieć milion słów na minutę.

Agnieszka Bieńkowska, aktorka Teatru Zagłębia. Ma w sobie dużo pozytywnej energii i witalności, a także pewnej zadziorności, która przydaje się do grania ról Ślązaczek (ale oczywiście nie tylko). Zabłysnęła rolą w głośnym "Korzeńcu". Lubi śpiewać: od kilku miesięcy jest nie tylko aktorką sosnowieckiej sceny, lecz również wokalistką zespołu Ex Maanam, gdzie zastępuje niezapomnianą Korę. O jej zdolnościach wokalnych można przekonać się, oglądając spektakl "Horror szał" w Teatrze Zagłębia (w spektaklu, jako przerywnik, na żywo gra zespół o uroczej nazwie Procesy Gnilne, a Bieńkowska jest tu wokalistką). Niedawno została nawet wydana płyta z piosenkami z tego przedstawienia.

Michcia (Barbara Lubos, wcześniej Ewa Grysko)

Daria Polasik-Bułka, aktorka Teatru Polskiego. Żona Piotra Bułki i synowa Grażyny Bułki. Od kilku sezonów aktorka bielskiej sceny. Jej pierwszą tam rolą była pamiętna, świetna kreacja w "Białym małżeństwie". Zagra właściwie każdą rolę, nawet... Jezusa (kreuje tę postać w "Mistrzu i Małgorzacie", najnowszym spektaklu Teatru Polskiego). Delikatna, ale jednocześnie silna, elektryzująca. Bardzo wyrazista. Dziewczęca, urocza. W Korezie już się zadomowiła: grywa tam gościnnie w spektaklu "Wiwisexia". No i ma rudą fryzurkę.

Agnieszka Radzikowska, aktorka Teatru Śląskiego. Czarująca, eteryczna, ale i praktyczna. Z talentem komediowym. Pamiętam, jak świetnie dawała sobie radę w spektaklu "Wesele na Górnym Śląsku" granym - rzecz jasna - po śląsku (grała młodą pannę, a towarzyszył jej w roli pana młodego nie kto inny, a Dariusz Chojnacki, jej mąż). Wydaje się, że na ważną i dużą kreację wciąż czeka, choć nie można zapomnieć jej tytułowej roli w "Iwonie, księżniczce Burgunda" sprzed ładnych paru lat. Innych ról ma sporo, ale mniejszych. Gra m.in. w "Piątej stronie świata", "Himalajach" czy "Drachu". Rola w "Cholonku" mogłaby przynieść jej większą popularność. Też ma ognistorude włosy, jak Barbara Lubos!

Wioletta Malcha-Moś, aktorka Teatru Rozrywki. Wulkan energii o pięknym głosie i szerokim uśmiechu. Grywa głównie w musicalach, ale myślę, że doskonale dałaby sobie także radę w spektaklu dramatycznym. Bywalcy chorzowskiej sceny na pewno kojarzą ją bez trudu. Pierwszą jej pamiętną tam rolą była Wendla w troszkę kontrowersyjnym, ale pięknym musicalu dla młodzieży o dojrzewaniu ("Przebudzenie wiosny") prawie dekadę wstecz. Najnowsza rola aktorki to seksowna trzpiotka Sally Bowles w "Cabarecie".

Stanik (Robert Talarczyk)

Piotr Bułka, aktor Teatru Śląskiego. Syn Grażyny Bułki, mąż Darii Polasik-Bułki. Od kilku sezonów współpracuje z Teatrem Korez, gdzie gra w komedii "Wiwisexia" - notabene - razem ze swoją małżonką (co więcej, grają tam małżeństwo z problemami, które potrzebuje terapii). Nieźle też śpiewa i tańczy, o czym mogliśmy się przekonać, kiedy wcielał się w tytułową rolę w musicalu "Eugeniusz Bodo, czy mnie ktoś woła?" w Teatrze Zagłębia. Rola Stanika może okazać się dla niego przysłowiową... bułką z masłem! Chyba (nie jestem pewna) pierwszy raz zagrałby wówczas u boku swej mamy.

Marcin Gaweł, aktor współpracujący m.in. z zabrzańskim Teatrem Nowym. W środowisku teatralnym zabłysnął kilka lat temu, kiedy zagrał we wspaniałym monodramie "Synek" na podstawie tekstów Zbigniewa Kadłubka o powolnym zanikaniu Śląska, po śląsku (godka brzmiała w jego ustach jak poezja, serio). Wzruszył nim wielu Ślązaków (i nie Ślązaków zresztą też). Potem dostawał role w spektaklach zabrzańskiego teatru ("Jasiu albo Polish joke" albo "Ku Klux Klan. W krainie miłości"), ale ostatnio coś go u nas nie widać. A szkoda.

Dariusz Chojnacki, aktor Teatru Śląskiego. Nikomu nie trzeba chyba przedstawiać ani rekomendować jego osoby. Ani zaangażowania w śląskie spektakle. Doskonale operuje śląską godką, która była jego pierwszym językiem, jak sam przyznaje. Wzruszająco zagrał alter ego Kazimierza Kutza w "Piątej stronie świata". Był buntownikiem McMurphym w "Locie nad kukułczym gniazdem", nafaszerowanym dragami Indianerem w "Skazanym na bluesa" i oszalałym Jerzym Kukuczką w "Himalajach". W Teatrze Polskim w Warszawie zrobił furorę jako tytułowy "Wujaszek Wania". Można oglądać go też w spektaklu "Osy" w stołecznym Och-Teatrze u boku Magdaleny Boczarskiej i Marcina Dorocińskiego. Prywatnie mąż Agnieszki Radzikowskiej (małżeństwo grali też w "Himalajach", ona była Celiną Kukuczką).

Detlev (zamiennie Dariusz Stach i Hubert Bronicki)

Hubert Bronicki, aktor (swojego) Teatru Rawa i (gościnnie) Teatru Korez. Zastanawiając się, kto mógłby wcielić się w dziarskiego, zarozumiałego Detleva, od razu (przysięgam) przed oczyma stanęła mi twarz tego właśnie aktora. A tu okazuje się, że Hubert Bronicki już od niemal dwóch lat gra go na zmianę z Dariuszem Stachem (który jest w obsadzie od początku)! Bronicki to naturalny blondyn, więc nie musi nawet zakładać do "Cholonka" żółtej, niezbyt atrakcyjnej peruki, jak czyni to Stach. Świetny w monodramie "Katechizm Białego Człowieka", który grany jest gościnnie właśnie w Korezie. Kto jeszcze nie widział, niech idzie i ogląda.

Kamil Franczak, aktor Teatru Rozrywki. Mam wrażenie, że zagra (zaśpiewa i zatańczy też) dosłownie wszystko! Jest nie tylko aktorem, ale też wokalistą i prezenterem. Ma rozpoznawalną twarz, ponieważ brał udział w kilku programach telewizyjnych nadawanych przez ogólnopolskie stacje, więc mógłby na przykład ściągnąć do Korezu kolejne rzesze młodych widzów, niekoniecznie ze Śląska. Najnowszą jego rolą jest kreacja Mistrza Ceremonii w "Cabarecie". Mistrzowsko!

Dawid Kobiela, aktor Teatru Ateneum. Najczęściej gra w spektaklach dla dzieci, więc skryty jest czy to za lalką, maską czy też makijażem. Wiosną został zaangażowany do roli chorego Stasia w spektaklu na podstawie komiksu Tomasza Spella Grządzieli "Staś i Zła Noga" w Teatrze Śląskim. I radzi sobie świetnie, a samo przedstawienie jeździ po festiwalach i zbiera nagrody. Ma łagodne spojrzenie, ale na pewno potrafi też być zadziorny i zadufany jak Detlev.

Spis ułożyła Marta Odziomek

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji