Artykuły

Głosy umarłych

Warto może ten krótki szkic rozpocząć od refleksji istotnej (chociaż chyba dość oczywistej). Tajemnicą i magią sztuki teatru jest "teraźniejszość i obecność" (hic et nunc), wspólny proces tworzenia i odbioru, jednorazowość i niepowtarzalność (w sensie ontycznym) przedstawienia teatralnego. W teatrze wszystko jest historią. Nie ma sposobu na to, aby pochwycić i zapisać ten fenomen jednego wieczoru. Możemy co najwyżej obcować ,,z glosami umarłych", przywołanymi z zaświatów dzięki naszej pamięci, albo za sprawą żmudnych studiów historyków i badaczy (ci z kolei mają do dyspozycji różnego typu dokumenty ? egzemplarzami teatralnymi, zdjęciami i recenzjami na czele). Wszystkie te zabiegi noszą w sobie jakieś piętno "ocalenia od zapomnienia", rekonstrukcji, zmartwychwstania.

Takimi oto, zgoła zaduszkowymi myślami nastroił mnie stary-młody Teatr "Wybrzeże" na swoje czterdziestolecie. Nietrudno zresztą o melancholię, gdy "rzeczywistość skrzeczy". A "Balladyna" w inscenizacji Marka Okopińskiego prawie rozlatuje się ze starości, tak jest konwencjonalna i literacka. Grana drugim garniturem aktorskim, raczej "dla piękności wiersza" - jakby powiedział Koźmian (autor przedstawienia prapremierowego z 1868 roku). Okopiński powołał do życia młodego Słowackiego, który fragmentami z listów do matki w sprawie "Balladyny" ujmuje w klamry cały spektakl ("tragedia cała podobna do starej ballady, ułożona, tak, jakby ją gmin układał, przeciwna zupełnie prawdzie historycznej, czasem przeciwna podobieństwu do prawdy. Ludzie jednak starałem się, aby byli prawdziwi i W sercu mieli nasze serca"). Ludzie u Okopińskiego nie są prawdziwi, to raczej role, ubrane w stereotypowe kostiumy, martwe i statyczne; typy -nie charaktery. Nawet tytułowa Balladyna jest od razu "gotowa", mroczna; to urodzona zbrodni arka, zagrana przez Ząbkowską w jednej tonacji, płasko i jednowymiarowo. O Kirkorze i Kostrynie lepiej nie pisać (bardziej przypominają atrapy, aniżeli podmioty mówiące). Dość na tym, że w świecie żywych ludzi najważniejsza i najprawdziwsza okazała się Matka-wdowa, poprowadzona przez Halinę Kosznik-Makuszewską w stronę szekspirowskiego króla Leara, oszukanego przez dzieci i własną głupotę. A w ogóle ludzie u Okopińskiego niewiele mogą. Ich słowa i czyny są właściwie bez reszty zdeterminowane czarodziejskimi zaklęciami Goplany (dobra rola Doroty Kolak), satanistycznej "jędzy i wiedźmy" nieszczęśliwie zakochanej w człowieku (czytaj: w Grabcu). To ona "plącze ludzkie czyny", ta antagonistka Balladyny; u Słowackiego uosobienie ironii historiozoficznej, u Okopińskiego diaboliczna postać z ciała i galarety.

Te baśniowe elementy przedstawienia, pomyślanego chyba także jako przypowieść o legendarnej krainie Lechitów, gdzie wszystko jest możliwe bardzo mocno podkreśla scenografia Jadwigi Pożakowskiej. Raczej uogólniająca i mityczna (chociaż dość banalna), z wielkim drzewem pośrodku, otoczonym potężną palisadą. Umiar, jeżeli jest pochodną stereotypu, rzadko prowadzi do urody.

"Balladyna" w interpretacji Okopińskiego mało mnie poruszyła. To raczej świątynia polonistyki. Ani kronika królewska (jak u Pawlikowskiego), ani baśń polityczna (jak chciał Kubacki), ani dramat władzy (jak u Skuszanki), ani teatr śmierci (jak u Górkiewicza i Kantora). Okopiński nie przeniknął również mechanizmu poetyckiego Słowackiego - nie próbował go przełożyć na współczesny język pojęć, emocji i wyobrażeń (tutaj straszy duch Hanuszkiewicza na motorze). "Balladyna" jako klechda ludowa - to trochę za mało.

W tym miejscu trzeba wreszcie przywołać na świadka "Balladynę" odkrywcy - wedle zapewnień Puzyny - "Balladynę" Iwo Galla, pierwszego dyrektora Teatru "Wybrzeże" (w latach 1946-1949). Przede wszystkim dlatego, że była to inscenizacja prekursorska, wykorzystująca założenia sceny pionowej (piętrzącej się ku górze) i symultanicznej, zawarte w sławnym traktacie Galla "Budowniczy tła scenicznego". Gallowi udało się zbudować przy tej okazji monumentalny teatr misteryjny, dość różny od modelu schilierowskiego, teatr, którego nie trzeba było lubić po literacku".

W rozpoczętej przez Galla procesji "duchów teatralnych" wzywanych przy okazji czterdziestolecia Teatr o. "Wybrzeże", nie powinno zabraknąć dyrektorów: Lidii Zamków (1953-1954), Zygmunta Hübnera (1958-1960),, Jerzego Golińskiego (1960-1966), Marka Okopińskiego (1969-1973), Stanisława Hebanowskiego (1973-1980) i Macieja Prusa (1980-1981). Dalej wybitnych reżyserów (i ich przedstawień): Bohdana Korzeniewskiego, Jerzego Kreczmara, Konrada Swinarskiego, Andrzeja Wajdy, Jerzego Jarockiego, Kazimierza Kutza, Tadeusza Byrskiego, Stanisława Różewicza, Kazimierza Brauna, Ryszarda Majora, Krzysztofa Babickiego. Scenografów: Feliksa Krassowskiego, Ali Bunscha, Jadwigi Pożakowskiej, Mariana Kołodzieja. Wreszcie aktorów (i ich kreacji) - przywoływanych tutaj z pamięci: Barbary Krafftówny, Bronisława Pawlika, Stanisława Dąbrowskiego, Ludwika Benoit, Kiry Pepłowskiej, Kaliny Jędrusik, Jerzego Przybylskiego, Wandy Stanisławskiej-Lothe, Mirosławy Dubrawskiej, Tadeusza Gwiazdowskiego, Edmunda Fettinga, Bogumiła Kobieli, Zbigniewa Cybulskiego, Elżbiety kępińskiej, Władysława Kowalskiego, Zdzisława Maklakiewicza, Andrzeja Szalawskiego, Henryka Bisty, Stanisława Michalskiego, Haliny Winiarskiej, Jerzego Kiszkisa, Ireny Maślińskiej, Bogusławy Czosnowskiej, Haliny Słojewskiej, Joanny Bogackiej, Jerzego Łapińskiego, Krzysztofa Gordona...

Trójka ostatnich na tej liście (ostatni będą pierwszymi) odegrała koncertowo w drugim dniu jubileuszu, na scenie Teatru Kameralnego w Sopocie, "Głosy umarłych" Iredyńskiego w reżyserii Kochańczyka. Jak to u Iredyńskiego, który przecież debiutował w Teatrze "Wybrzeże" - raczej rzecz na głosy, słuchowisko, w scenerii cmentarza i zeschłych liści. Rzecz o postawach ludzkich zagrożonych totalitaryzmem, o kompromisach, i które kończą się zdradą. No i z etycznym przesłaniem dobrym na każdą okazję:

"Prochy niewinnych i prochy wielkich zbrodniarzy składają się! z tych samych elementów, rozwiewanych przez te same wiatry, zmieszanych z tą samą wodą. My, którzyśmy pozostali na tym padole musimy mieć teraz nadzieję i modlić się by zrodził się nam nowy świat".

Leon Schiller mawiał, że dramat jest za każdym razem odczytywany oczyma reżysera przez Historię. Święte słowa ....

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji