Artykuły

Wierzę w talent i ciężką pracę

- Z kondycją artysty jest tak: płyniesz rzeką pod prąd, jest mocny nurt, pracujesz całym ciałem, wkładasz w to mnóstwo energii i ciągle jesteś w tym samym miejscu - mówi Filip Szatarski, choreograf, tancerz, performer i pedagog tańca.

Maja Chitro: Nie przepadam za teatrem. Przekonasz mnie? Filip Szatarski: Trudno mi zachęcać kogoś do nieudanego teatru dramatycznego czy do "szuwarowego" teatru tańca. A takich produkcji jest wiele. Powstają oczywiście też rzeczy dobre i należy próbować w ten sposób kreować gust. Teatr dramatyczny sam uważam za twór nieco archaiczny, choć pojawiam się tam często jako choreograf.

Czy ze współczesnym teatrem nie jest trochę tak, jak ze sztuką współczesną?

- Ludzie są przekonani, że namalowaliby lepiej niż Picasso, Pollock albo Malewicz. A tak nie jest. Picasso miał potężny warsztat. Ludzie, którzy grają współczesną muzykę improwizowaną, bardzo trudną, też mają potężny warsztat. Sztuka konceptualna może być wysokiej próby, jeśli jest na nią pomysł, jeśli nie robi się tego między prysznicem a komórką - dla skandalu, podpuszczenia, zdobycia pieniędzy. Wierzę w talent i ciężką pracę.

Mnie ciekawi Bread and Puppet Theater, powstały w formie komuny w Kalifornii w latach 60., przez co upolityczniony. Zakłada, że sztuka powinna być tak popularna jak chleb. Albo Teatr Ósmego Dnia, którego spektakle dotyczyły wydarzeń ważnych.

- Teatr, który robiłem, był zawsze bardzo polityczny. Jednym z najważniejszych projektów, który stworzyłem z tancerzem i choreografem Radkiem Heweltem, jest "Clever Project". Gdy w 2009 roku wybuchł kryzys, cięto pieniądze przede wszystkim na kulturę. Wymyśliliśmy więc "Clever", który porównaliśmy do produktów reklamowanych na przykład w Lidlu - tanich, ale wysokiej jakości. Chcieliśmy udowodnić, że artysta może tworzyć bez pieniędzy, musi tylko położyć nacisk na większe wymagania wobec siebie. Może pracować w dni wolne, w nocy, w warunkach nieludzkich. Może to robić dla własnej przyjemności, ale musi więcej od siebie wymagać. Wszystko robiliśmy sami: kostiumy, scenografię, muzykę, wideo. Wybudowaliśmy nawet własną widownię, na 50 osób.

A czym był "Clever" dla tej widowni?

- Wyprodukowaliśmy tryptyk. "Clever Project", który traktował publiczność jak pacjentów, uświadamiał im, że są w kryzysie i depresji, ale jest szansa na to, żeby z tego kryzysu skorzystać, odbić się od niego i zmienić swoje życie. Drugi spektakl był progresem w terapii: "Instant Opera. Adult Crying Inuentory", z hasłem "Cry as much as you can" (Płacz, ile możesz - tłum.). To "bufet" katharsis, zmuszaliśmy pacjenta do płaczu.

Płakaliście razem z publicznością?

- O Boże, jak płakaliśmy! Ale był jeszcze "Clever Dreamland" - trzeci stopień terapii. Hollywoodzkie spicze motywujące pacjenta, który uświadomił sobie kryzys i ból, w jakim się znajduje. I nasza pomoc, by znów uwierzył w siebie i wziął odpowiedzialność za swoje życie. Ten kryzys, o którym mówimy, dotyczy też chyba artysty. Kryzys jest w ogóle obecny w sztuce współczesnej. A z kondycją artysty jest tak: płyniesz rzeką pod prąd, jest mocny nurt, pracujesz całym ciałem, wkładasz w to mnóstwo energii i ciągle jesteś w tym samym miejscu.

Nie chciałeś nigdy tego wszystkiego po prostu rzucić?

- Po zakończeniu "Clever Project" tkwiłem w kryzysie twórczym, właśnie wróciłem z Austrii do Polski.

Ciebie w ogóle nosi po świecie. Przed Austrią była Francja...

- Gdy jeszcze studiowałem filologię polską w Gdańsku, postanowiłem pojechać na wakacje do Francji. Miałem zostać dwa miesiące, zostałem dwa lata. Rzuciłem polonistykę. W Paryżu zrobiłem dyplom z kultury i cywilizacji na Sorbonie. Jak zdawałem ostatni egzamin, skończyła mi się karta pobytu, więc właściwie zrobiłem dyplom nielegalnie, (śmiech) Miałem też ciekawe doświadczenia emigracyjne: nielegalnie pracowałem na budowie i jako opiekun dzieci w Wersalu.

Między Francją a Austrią wróciłeś na chwilę do Polski.

- I tu zaczęła się poważna przygoda z teatrem Dada von Bzdülöw Leszka Bzdyla i Kasi Chmielewskiej. Im zawdzięczam, że znalazłem się w tańcu, teatrze. Od tej chwili taniec stał się integralną częścią mojego życia.

Żyjesz z choreografii dla teatrów dramatycznych. Na czym polega praca choreografa w teatrze?

- Na przygotowaniu roli pod względem ruchowym i kompozycyjnym. Często jest to praca warsztatowa z aktorem, przygotowanie go fizycznie do wymagających scen.

Wymagających, czyli jakich?

- Aktorzy nie mają takiego przygotowania fizycznego jak tancerze. Ale też potrafią mnie zaskoczyć. Większość dobrych reżyserów w Polsce zdaje sobie sprawę, że potrzebuje realizatorów, oprócz scenografa i kompozytora, coraz częściej zaczyna się poważnie traktować choreografów.

Pracujesz z ludźmi. Budzi się wtedy wiele emocji, które muszą cię w jakiś sposób dotykać. Jak sobie z nimi radzisz?

- Czasem sobie nie radzę. Bywa, że boję się wszystkiego. Każdy ma odmienne sposoby ujarzmiania lęków. Dużo się ruszam, pływam, jeżdżę na rowerze z psem. Jako realizator zmieniam miejsce, otoczenie, prowadzę duże grupy ludzkie pełne napięć, trafiam na ludzi pozbawionych etyki zawodowej. To przykre doświadczenia, kosztują sporo nerwów. Staram się nie zabierać pracy do domu, ale to bywa niemożliwe. Często mało śpię. Z wiekiem coraz bardziej staram się na siebie uważać, bo prowadzę, jak to nazywam, gospodarkę rabunkową organizmu. W pewnym momencie trzeba przystopować. Teatr traktuję zawodowo, to nie jest moja misja. Nie mogę brać odpowiedzialności za niedociągnięcia innych. To zdrowe podejście. Uczysz się tego z latami praktyki. Jasno komunikuję, czego oczekuję od aktora. Nie mówię, jak ma się poruszać, staram się dowiedzieć, jak percypuje rzeczywistość. Jako pedagog jestem cierpliwy. Daję narzędzia do pracy, otwieram ludzi tak, żeby sobie uświadomili, że mogą więcej, niż im się wydaje. Nie zamykam ich. Łamanie ludzi jest straszne.

A się zdarza...

- Absolutnie, w polskim teatrze część reżyserów tak postępuje. To hermetyczne środowisko. Z tym bywa różnie, bo pojawiło się tylu młodych aktorów, zostało naprodukowanych mnóstwo pół-amatorów. Jest ogromna konkurencja. Z kolei aktorskie elitarne środowisko jest w jakiś sposób hermetyczne, ale samo na to pracuje. Poznaję wielu wspaniałych ludzi. Tych toksycznych omijam. Spotykamy ich w końcu wszędzie.

Możemy dzisiaj mówić o bohemie artystycznej?

- Mam rodzinę Dada, która egzystuje w różnych miejscach na świecie, głównym środowiskiem jest gdańskie, które się przyjaźni. Warszawskie środowisko taneczne jest o wiele bardziej podzielone. Co nie powinno dziwić. Pragnienie, żeby w końcu ktoś docenił i zauważył twoją ciężką pracę, jest chyba naturalne. Praca z ciałem wymaga wielkiej koncentracji. W Polsce - ale nie tylko tu - stworzono pewne mechanizmy promocyjne, wmawiając młodym ludziom, że można się nie napracować i zostać gwiazdą. To niebezpieczne.

"Życie imituje sztukę znacznie bardziej niż sztuka życie", powiedział Oscar Wilde.

- Pomyślałbym raczej o Gombrowiczu: "im mądrzej, tym głupiej", gdybym miał podsumować, co się wokół dzieje. To z końcówki Dzienników.

A co z życiem osobistym? Teatr ma na nie wpływ?

- No pewnie, muszę się bardzo organizować. Posiadamy w naszym związku kota i psa, z nimi też się trzeba liczyć. A poza tym, jeśli twój partner prowadzi intensywne życie artystyczne, musi to wpływać na relację. Wiem, że nie jestem w związku pierwiastkiem idealnej stabilizacji. Może ma to swój urok? Związki, w których siedzi się przed telewizorem, nie wydają mi się ekscytujące.

Mówi się, że związki z artystami są trudne, bo partner musi dźwigać ego partnera.

- To chyba dotyczy nie tylko artystów. Nie uważam się za jakąś szczególnie trudną osobę w kontaktach z ludźmi i w związku.

A jak traktowani są artyści w Polsce dzisiaj, w 2019?

- Polska znalazła się w najtrudniejszej od wielu lat sytuacji politycznej. Teatr to odczuwa: zmiana dyrektora w teatrze we Wrocławiu, agresywne protesty przed "Klątwą" w Teatrze Powszechnym... W polityce przekroczyliśmy granice pogardy, Polacy siebie nie szanują. Ale nastroje prawicowe narastają w całej Europie. Ze względu na żywe promowanie przez ekipę rządzącą miernoty, nieuctwa i chamstwa próbuje się niszczyć artystów, przedstawiając ich jako kolorowe motyle, nierobów, tymczasem wielu z nas posiada ogromną samodyscyplinę. Są to metody radykalne, które zawsze były używane przez systemy totalitarne. Wszyscy inteligentni ludzie doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje w Polsce i jakie jest to niebezpieczne. Przeżyłem 11 lat na emigracji i trudno byłoby mi teraz wyjechać, bo jestem tu szczęśliwy. Nie wykluczam jednak, że będę do tego zmuszony.

Do tego dochodzi obawa o przyszłość.

- Artyści mojego pokolenia, 40-latków, to ludzie, którzy zostaną bez emerytur, świadczeń, mimo że tworzymy od 20 lat polski mainstream kultury i sztuki. Nikt nie przedstawia nam żadnej propozycji. Jestem tym zmęczony. A co, kiedy nie będę mógł już pracować w taki sposób? Nikt nie oferuje najmniejszego zabezpieczenia. Marzę, żeby w Polsce założyć unię artystyczną, taką, jakie istnieją w Europie i chronią podstawowe prawa: dostęp do służby zdrowia, ubezpieczenie socjalne. Zapewniają jakieś minimalne emerytury.

Nie sądzisz, że ten brak zainteresowania władzy wiąże się też z brakiem zainteresowania przeciętnego obywatela? Może powinniśmy zacząć całą tę dyskusję od edukacji?

- Myślę, że kwestia edukacji to kolejna bomba. Cały czas pracuję jako pedagog teatralny, w przyszłym semestrze będę uczył na Uniwersytecie Warszawskim. Tak jak kiedyś nie lubiłem pozytywistycznych haseł pracy u podstaw, tak dziś uważam, że są Polsce bardzo potrzebne. A więc wracamy do korzeni.

To może weselej: nagrywasz muzykę, w formie performance'u.

- Jest taka prezentacja Jakuba Józefa Orlińskiego, w której opowiada, jak łączy hip-hop z kontratenorem i muzyką klasyczną. Słyszałem od śpiewaków operowych wiele opinii, że gdy śpiewają, muszą stać. Kompletna bzdura, to naczynia połączone. Pracuję więc nad ciałem i głosem, łączę te rzeczy. Przez cztery lata z Radkiem nagrywaliśmy piosenki. Współpracowałem z muzykami specjalizującymi się we współczesnej muzyce improwizowanej, nagrywałem z zespołem Mordy. I choć nie mam wielu autorytetów w życiu, to performerskie autorytety, jak David Bowie czy David Byrne, są przykładami perfekcyjnego opanowania technik ruchowych i wokalnych. Nie znam wielu tancerzy, którzy potrafią się ruszać jak Byrne. Korzenie Bowiego wychodzą z tańca i pantomimy.

Na sesji pojawiła się suczka Masza, wasze wspólne zdjęcie otwiera ten materiał.

- Maszę przedstawiam jako panią choreograf, a siebie jako jej asystenta. Jest znaną suczką w środowisku teatralnym w Polsce i Europie, jestem szczęśliwy, mając takiego kompana. Masza uwielbia duże grupy ludzi, które ogarnia jak pies pasterski. Dzięki niej wszyscy stają się łagodniejsi.

Czy artysta powinien czegoś żałować?

- Chyba wszyscy czegoś w życiu żałujemy. Ale raczej powinien uczyć się na swoich błędach, nie odcinać się od przeszłości. Błąd jako jakość sceniczna nie istnieje, zwłaszcza w improwizacji. To tylko kolejna jakość. A błąd, który konstruktywnie może wpłynąć na to, że się poprawiasz, może być absolutnie faktorem pozytywnym.

Jak kryzys...

- Jak kryzys! Choć wiesz, to też oczywiście była podpucha, bo żartowaliśmy, że to doskonałe narzędzie dla artysty. Ale może nasza kryzysowa sytuacja polityczna stanie się dla nas cudownym momentem refleksji nad sobą, nad tym, jak możemy stać się lepszym społeczeństwem, obywatelami, ludźmi, sąsiadami, a nawet... patriotami.

---

Filip Szatarski

Jeden z najzdolniejszych choreografów, który pracuje przy najważniejszych spektaklach w Polsce i na świecie. Tancerz i aktor związany z gdańskim teatrem Dada von Bzdülöw, działającym na granicy aktorstwa i tanecznej ekspresji. Filip Szatarski studiował polonistykę, rzucił ją i wyjechał do Francji. Miał tam spędzić dwa miesiące, został dwa lata. W Paryżu zrobił dyplom z kultury i cywilizacji na Sorbonie i pracował jako... opiekun dzieci w Wersalu. Po powrocie krótki czas spędził w Polsce, a wyzwania zawodowe zawiodły go tym razem do Austrii, w której zatrzymał się na dziewięć lat. Dziś, choć na stałe mieszka w Warszawie, jest w ciągłej podróży. Ostatnio można go było zobaczyć w "Królu Rogerze" w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Stworzył choreografię do wystawianych właśnie "Panien z Wilka" w Teatrze Jaracza w Olsztynie. A teraz, z Leną Frankiewicz, przygotowuje choreografię do spektaklu Teatru Telewizji "Inkamo", w którym pojawia się także w dwóch rolach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji