Artykuły

Śmiesznie i straszno o wolności i przemianie

II Festiwal "Scena Wolności" w Słupsku. Pisze Zbigniew Marecki w Głosie Pomorza.

Nie dowiemy się, który spektakl zdaniem profesjonalnego jury był najlepszy podczas tegorocznej edycji słupskiego festiwalu "Scena Wolności", bo ze względów finansowych zrezygnowano z konkursu. Ma wrócić w przyszłym roku.

Pozostaje nam zatem dokonać oceny subiektywnej, obejmującej niektóre tylko spektakle. Wydaje się, że choć nie wszystkie przedstawienia spotkały się z równie gorącym aplauzem publiczności, to kolejna edycja tego wydarzenia była interesująca. Może nawet ciekawsza niż ubiegłoroczna, zdominowana przez zamieszanie wokół politycznej "Klątwy".

W tym roku aktualne odniesienia polityczne także były obecne w kilku przedstawieniach, ale nie było w nich tak dużego ładunku emocjonalnego i ewidentnego ataku na jedną ze stron politycznego sporu. Jedynie "Katechizm białego człowieka", czyli monodram w wykonaniu Huberta Bronickiegoi w reżyserii Mirosława Neinerta, który w 2013 roku zaczął swoje publiczne życie na scenie katowickiego Teatru Korez, pokazywał osobowość człowieka PiS-u, poddając scenicznej wiwisekcji postać zawodowego przewodnika katolickich pielgrzymek. Jarosław Murawski, który stworzył tekst tego spektaklu, niewątpliwie wykazał się dużą pomysłowością, umiejętnie budując swojego bohatera z wielu stereotypów i medialnych przekazów, a Bronicki nie tylko sprostał wszystkim wyzwaniom, ale i zapewnił widzom ciekawe widowisko, pobudzając ich zarówno do śmiechu, jak i pytania, czyjego bohater jest jeszcze tylko śmieszny, czy już także groźny. Dla mnie był jeszcze jedynie śmiesznym wytworem naszego współczesnego życia społeczno-politycznego.

Jeszcze ciekawsza - a dla mnie najlepsza pozycja festiwalowa - to program "Herosi transformacji. Ostateczne starcie" warszawskiego kabaretu polityczno-literackiego Pożar w Burdelu. Pomysł na to, aby przedstawić główne postaci polskiej transformacji w konwencji groteskowo-komiksowej z odwołaniem do całego dorobku popkultury, był niewątpliwie odświeżający i zapewnił rozrywkę na wysokim poziomie. To wrażenie budowały nie tylko świetne teksty, które nie oszczędzały nikogo i mieniły się wieloma często zaskakującymi skojarzeniami, ale przede wszystkim kunszt aktorów, którzy byli zabawni, świetnie improwizowali i bardzo dobrze śpiewali.

W zupełnie inny nastrój widzów wprowadzała natomiast "Nasza klasa" [na zdjęciu] Tadeusza Słobodzianka, z którą do Słupska z Warszawy przyjechał zespół Teatru Dramatycznego. Ten wielokrotnie nagradzany i realizowany na wielu nie tylko polskich scenach spektakl, który przywołuje dobrze utrwalony w naszej kulturze wątek wspólnych dziejów Polaków i Żydów, tym razem pokazuje go z perspektywy uczniów polsko-żydowskiej klasy, którzy przez lata na przemian zmieniają się w przyjaciół i wrogów, wyrządzając sobie krzywdy, ale i niosą ratunek. Choć część publiczności odbiera ten spektakl jako antypolski, związany z książką "Sąsiedzi" Tomasza Grossa, to moim zdaniem dzisiaj ważniejsze wydaje się zawarte w nim przesłanie ogólnoludzkie o tym, że nigdy nie wiadomo, co nas może w życiu spotkać i co nam mogą zrobić ludzie z naszego kręgu, ale i o tym, co podnosi na duchu, że źli w końcu poniosą jakąś formę kary. Świetna scenografia i doskonała gra aktorów tylko pogłębiały wrażenie, że uczestniczyło się w ważnym wydarzeniu scenicznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji