Artykuły

Teresa Wądzińska: "rasowa estradowa" i "szeroka osoba"

- Starość? Nie istnieje. To nie my decydujemy o śmierci, ale możemy decydować o życiu, dbając o siebie. Moją misją jest praca dla innych, służenie ludziom - tak trzeba w kulturze - mówi Teresa Wądzińska, była aktorka Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie i Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Mówi pani o sobie "rasowa estradowa". Co to właściwie znaczy?

- Bardzo lubię Borysa Szyca, to świetny aktor. Dlaczego więc nie był autentycznym marszałkiem w "Piłsudskim"? O Józefie Piłsudskim możemy powiedzieć, co chcemy: chuligan, awanturnik albo i jeszcze ostrzej. Ale trzeba też przyznać, że miał klasę, którą można było zaobserwować na podstawie jego sposobu bycia, a której nie przykryły ani dosadny język, ani bezpardonowe działania. Tak, jak na scenie nie da się zagrać hrabiny, bo hrabiną trzeba po prostu być, tak Szyc nigdy nie stworzy kreacji człowieka z klasą, bo - choć jest piekielnie zdolny - nie ma tego wyjątkowego stylu bycia we krwi. A ja, wychodząc na estradę, czułam, jakbym robiła to od zawsze, jak gdyby jeszcze w poprzednim życiu.

Po latach gry na deskach teatru, na emeryturze nie zwalnia pani tempa. Od 11 lat prowadzi pani zajęcia teatralne dla seniorów. Jaka jest "Nasza klasa"?

- To grupa trzynastu osób, sześć jest w niej od samego początku. Studenci Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Dyrektorka banku, polonistka, prezes firmy... Wykształceni ludzie. Ale zrobienie z tego zlepku osobowości artystów to straszna harówa. Ja się jej nie boję. Potrzeba służenia ludziom, robienia czegoś dla innych jest we mnie od zawsze. To jest mój patriotyzm, tak wyrażam miłość do Polski. Bo ze mnie taka "szeroka osoba". Kocham poezję, tę, która brzmi mi w liściach. Dlatego z seniorami biorę na warsztat klasyczne, często staropolskie teksty. Uwielbiam Jana Kochanowskiego, ks. Twardowskiego, czerpię z pracy Oskara Kolberga. Bo Polska wyraża się w języku.

18 października odbędzie się premiera kolejnej już sztuki, którą obsadzą pani uczniowie - seniorzy. Skąd wziął się pomysł na "Kobiety niepodległe"?

- Wpadła mi w ręce broszurka "One budowały Niepodległą. (Nie)zwykłe kobiety z terenu dzisiejszego województwa kujawsko-pomorskiego", wydana w zeszłym roku przez KPCK w Bydgoszczy. Znalazły się tu niesamowite historie kobiet z regionu. Czytamy w niej, m.in., że w czasie I wojny światowej wstępowały do Ochotniczej Legii Kobiet. Pełniły służbę wartowniczą, kurierską, wywiadowczą, a czasem walczyły z bronią w ręku. Za swój udział w wojnie polsko-bolszewickiej odznakę "Za Trud Ofiarny" otrzymały między innymi: szer. Zofia Hurowska z Włocławka, st. szer. Agnieszka Naskrętówna z Bydgoszczy, kapral Józefa Podolska z Ciechocinka. Wielką pomocą dla powstańców wielkopolskich były zakładane przez hrabinę Marię Skórzewską z Lubostronia lazarety i kuchnie polowe czy działalność wywiadowcza Bronisławy Zeidler i Anieli Jankowskiej. I tutaj nie zabrakło bohaterskich epizodów - kiedy aresztowano w Rynarzewie powstańców, za broń przeciwko oddziałom Grenzschutzu chwyciły mieszkanki wsi. Hrabina Aniela Potulicka chciała przekazać majątek na kształcenie Polaków, finansowała KUL. Już wtedy wiedziała, jak ważne jest, by ludzie zdobywali wiedzę. Tylko wtedy nie dadzą się oszukać, zmanipulować. A to właśnie robi się z nimi dziś - do granic nieprzyzwoitości...

I postanowiła pani zrobić sztukę na podstawie broszury?

- I to tyle o nich? - pomyślałam. Taka broszurka i nic więcej? Od razu wiedziałam, że pracę, jaką autorki opracowania włożyły w odszukanie i spisanie tych historii, trzeba wykorzystać, by szerzej opowiedzieć o tych bohaterkach. Skompletowanie obsady i przełożenie biografii wybitnych kobiet - suchych faktów

z ich barwnego życia - na język sztuki było trudne, ale się udało (mamy w zespole polonistkę, świetnie pisze dialogi). W teatrze da się wszystko, ale pod pewnym warunkiem: Szekspira można zagrać dobrze nawet na beczce, ale to musi być Szekspir. Mamy w sztuce nawet dwóch mężczyzn: Rejewskiego i Grzymałę Siedleckiego (dla równowagi). Muzykę tworzy cudowny Waldemar Knade. Zbudujemy mistyczny spektakl: opowieść o spotkaniu dusz kobiet zasłużonych w historii regionu u hrabiny Skórzewskiej w Lubostroniu.

Powiedziała pani kiedyś "teatr to życie". Nic więcej nie jest ważne?

- Od zawsze czułam, że moje miejsce jest na estradzie, w służbie ludziom - bo tak trzeba w kulturze. Moja mama zmarła, gdy miałam 7 lat. Wiedziałam, że - jeśli chcę się uczyć - muszę wyjść z domu. W głębi duszy od początku byłam przekonana, że to dla mnie szansa. Zaczęłam pracę w recepcji szpitala w Grudziądzu. Tam spotkałam pewnego żołnierza, akurat wracał do domu, do Szczecina. Mówił coś o ożenku, ale ja o tym nie chciałam słyszeć. Cel miałam inny: pracować w teatrze, ruszyć w świat. A w Szczecinie był teatr. Tam znów pracowałam w recepcji, tym razem szpitala bezpieki - pracę załatwił mi szwagier tego niedoszłego narzeczonego, milicjant (nie ma co oceniać, wybitni specjaliści pracowali wtedy tam z nakazu pracy). To był 1953 rok. Inny świat... w 1960 r. występowałam na deskach szczecińskiego teatru.

Ile dziś jest w pani z tamtej początkującej aktorki?

- Ciągle jest we mnie miłość do człowieka. Bez krytyki, oceniania. Jakie mam do tego prawo? Zadaję sobie pytanie: po co ja jestem na tej ziemi, dla kogo, na co? I wiem, że każdy człowiek powinien w życiu coś zrobić. Nie wielkiego, ale coś dobrego dla innych. Bo życie nie może składać się z wyjść do pracy, zjedzenia posiłku i snu. To zbyt prozaiczne, by zajmowało nas bez reszty. Mam 84 lata. I co z tego? Coś takiego jak starość nie istnieje. Nie ma wieku, przekonanie, że na coś jest za późno, jest tylko w naszej głowie. My nie decydujemy o śmierci, ale decydujemy, jak żyć.

***

Kabaret

Rozśmieszać, nie ośmieszać

Wybitny aktor i pedagog, Ludwik Sempoliński, mawiał o Teresie Wądzińskiej: "Talent ma jak Irena Kwiatkowska". - Uważał, że mam wyjątkową umiejętność bycia aktorką kabaretową - wspomina artystka. - Bo nie każdy aktor się do tego nadaje (czasem w takich rolach lepiej wypada nawet amator). Na estradzie sprawdza się moje angielskie poczucie humoru oraz to, że nie potrafię szydzić z innych ludzi, ale potrafię pokazać im ich śmiesznostki, obśmiewając samą siebie. Obserwuję to, co dzieje się na dzisiejszej scenie kabaretowej. Młodzi myślą, że śmieszny kabaret to połączenie wulgaryzmów i golizny na scenie. Nic z tych rzeczy.

***

Ze sztuką do szkół

Miłośnicy teatru pamiętają Teresę Wądzińska z wielu ciekawy ról. Zagrała, m.in. Ritę w spektaklu pt. "Teatr Klary Gazul", w reżyserii Jana Maciejowskiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym, w "Lecie" w reżyserii Lecha Komamickiego zagrała Karolinę. Za wkład w rozwój kultury regionu otrzymała, m.in. w 2010 roku Medal Prezydenta Bydgoszczy. "Zapisała się Pani we wdzięcznej pamięci publiczności jako znakomita aktorka teatralna i estradowa o wielkim temperamencie scenicznym oraz niezwykłej umiejętności swobody interpretacji ról komediowych".

Sztuka, którą przygotowuje z seniorami "Kobiety niepodległe" będzie pokazywana, m.in., dzieciom w szkołach regionu.

***

Teczka osobowa

Teresa Wądzińska

Artystka urodziła się w Grudziądzu w 1935 roku. W latach 60., 70. i 80. występowała, między innymi, na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie oraz Teatru Polskiego w Bydgoszczy. W latach 70. była dyrektorem Estrady Bydgoskiej. Teresa Wądzińska była także członkinią Zarządu Stowarzyszenia Klub Środowisk Twórczych w Bydgoszczy. Od 2008 roku prowadzi zajęcia aktorskie z uczestnikami Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Kilkunastoosobowa grupa teatralna "Nasza klasa" właśnie przygotowuje się do premiery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji