Artykuły

Krytyk ekumeniczny

Sieradzki jest szanowany przez ludzi zarówno z prawej, jak i z lewej strony. To jego największe osiągnięcie - szczególnie teraz, w skonfliktowanej Polsce - pisze Paweł Soszyński w recenzji książki "Widok przez scenę" Jacka Sieradzkiego.

W środowisku teatralnym jedno jest pewne - Jacek Sieradzki był wszędzie, wciąż jest i ogląda ilość spektakli niewyobrażalną dla współczesnego krytyka. Od razu przypomina mi się historia Boya-Żeleńskiego, który spóźnionym pociągiem, przez noc, deszcz i błoto dociera wreszcie do prowincjonalnego teatru w Łucku, by obejrzeć "Świecznika" Musseta. Teraz jednak sprawdzam w tomie "Reflektorem w serce", by przekonać się, że chodziło o powrót z przedstawienia do Warszawy. I ta pomyłka wydaje mi się dla osoby Jacka Sieradzkiego znacząca.

Sieradzki - z pewnością jeden z najważniejszych polskich krytyków teatralnych - tak samo wdziera się na spektakl jak i z niego wydostaje, pokonując dzielnie i wytrwale czasem błotniste wstępy i przemoczone zakończenia. Jego książka, zbiór recenzji i felietonów "Widok przez scenę", zdaje się tę tezę potwierdzać. Nawet jeżeli Sieradzki ma nie najlepsze zdanie o większości tekstów, które obecnie powstają na scenę, często zresztą niesprawiedliwie, a teatr improwizacji i dramaturgów najczęściej go irytuje, to nie odpuszcza. Ma w sobie ciekawość, poszukuje i myślę, że zgodziłby się z Boyem, kiedy ten pisze: "Nasza dość uboga literatura dramatyczna dzisiejsza tak potrzebuje infuzji młodej krwi, że każde nowe nazwisko na afiszu witamy z życzliwym zainteresowaniem". W końcu bez Sieradzkiego nie byłoby Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, któremu patronuje od początku. Mimo eleganckiego, ale dość stanowczego konserwatyzmu, który przyświeca jego recenzjom.

Teatr sobie, a sobie własne przekonania. Można się z tym nie zgodzić, ja się nie zgadzam, ale Sieradzki przynajmniej nie popada w skrajność, jego konserwatyzm nie jest prawicowy, zideologizowany. Trochę oderwany od współczesności - nie szuka w niej wrogów.

Owszem, wyrazem swoistego buntu jest w przypadku omawianego krytyka drzemka na widowni. Sieradzki jest z tego znany, nie wychodzi ostentacyjnie, a cichą niezgodą na spektakl jest właśnie chwila letargu. Lub skupienie uwagi raczej na publiczności niż scenie. Bo Sieradzki jest nie tylko krytykiem, ale i bardzo uważnym obserwatorem teatralnych obyczajów, co w jego książce jest być może najciekawsze. Jak publiczność reaguje? Kiedy się oburza? Kiedy rechocze, a kiedy wychodzi ze spektaklu? Który z krytyków zwraca dziś na to uwagę? Bo właściwie Sieradzki jest bardziej widzem niż krytykiem. Ten temperament widza jest widoczny w większości tekstów z tomu.

Dlatego książka Sieradzkiego jest klarowna i komunikatywna - nieswojo po niej pisać recenzje impresyjne i iluminacyjne, nadmiernie filozoficzne czy szafujące formą, co i mi się często zdarzało. Mało w jego narracji ozdobników, właściwie brak odwołań do socjologów, antropologów czy filozofów. I nawet jeśli ta prostota, zawierzenie własnemu rozsądkowi często przychodzi krytykowi zbyt łatwo, bo zbyt łatwo pozwala mu zbyć ten czy inny spektakl westchnięciem, to dzięki nim jego teksty zwyczajnie świetnie się czyta. Tym bardziej że nie ma tu zbyt wiele karcenia, z pewnością jest, czasem protekcjonalny, uśmieszek, ale bez zbędnych złośliwości.

Jest to też krytyk ekumeniczny. Nie szczędzi cięgów Kleczewskiej czy Strzępce i Demirskiemu, ale w prowadzonym przez siebie "Dialogu" pozwala na numery poświęcone feminizmowi czy kulturze queer. Pozwala drukować dramaty, które - podejrzewam - niezbyt albo wcale mu się nie podobają. Przede wszystkim więc Sieradzki nie szkodzi, nie jest inwazyjny. Czasem mam wrażenie, że robi to głównie dla świętego spokoju. Może i łatwy to komfort, ale wolę to niż święte oburzenie innych konserwatystów.

Pewnie dlatego jest szanowany przez ludzi zarówno z prawej, jak i z lewej strony. To jego największe osiągnięcie - szczególnie teraz, w skonfliktowanej Polsce. Mimo niekrytego konserwatyzmu liczy się z nim tak zwany teatr lewicy. Szczególnie że nie jest to krytyk, który "kosi". Co nie oznacza wcale, że jego teksty są miękkie, unikają ostrości, ale zawsze jest to ostrość perspektywy, a nie zaciętość obrażonego krytyka. I jego książka - opasła i przepastna, jeśli chodzi o tematy, to potwierdza. Nawet jeśli z jego rozpoznaniami i ocenami mam ochotę polemizować, to zawsze z szacunkiem odnoszę się do tego adwersarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji