Artykuły

O kobietach mafii

- Zadbałam oczywiście o elementy komediowe, ale jest też miejsce na zadumę czy refleksję. W końcu opowiadam o śmierci, o przemocy, o łatwości zabijania, o samotności, o niespełnionych marzeniach, o nieszczęśliwej miłości. Nie chcę zdradzać szczegółów - mam nadzieję, że każdy widz znajdzie w spektaklu coś dla siebie - z Anną Burzyńską, autorką sztuki "Czarne wdowy", których premiera odbędzie się w Teatrze Miejskim w Gdyni, rozmawia Wiesław Kowalski z Teatru dla Wszystkich.

Zanim porozmawiamy o październikowej prapremierze Twojej sztuki "Czarne wdowy", którą napisałaś na zamówienie Teatru Miejskiego w Gdyni, chciałbym żebyś opowiedziała kilka słów o ostatniej premierze "Akompaniatora" w Salzburgu. Widziałem już austriackie wycinki prasowe i można chyba mówić o sukcesie tego dwuosobowego dramatu w Austrii?

AB: Z grzeczności nie zaprzeczę... Premiera odbyła się w Kleines Theater w Salzburgu 19 września, publiczność przyjęła sztukę entuzjastycznie, pierwsza recenzja jest bardzo dobra, więc chyba można mówić o sukcesie. Wielka to zasługa Jurka Milewskiego, polskiego aktora i reżysera, mieszkającego tam od 39 lat - wspaniałego ambasadora polskich dramatów w Austrii. "Akompaniatora" przetłumaczył na niemiecki i zagrał (znakomicie!) rolę męską, a w roli divy operowej towarzyszyła mu równie znakomita aktorka austriacka Judith Brandstaetter. Spektakl wyreżyserowała Susanne Szameit, której też należą się wielkie gratulacje. Nie znam niemieckiego, ale gra aktorów była tak sugestywna, że rozumiałam wszystko...

A już niebawem w Teatrze Gombrowicza w Gdyni, gdzie grano kiedyś spektakl "Tango Piazzolla", a w repertuarze wciąż jeszcze jest "Café Luna", zobaczymy czarną komedię, okraszoną piosenkami sycylijskimi. Skąd pomysł na "Czarne wdowy"? Bo chyba nie tylko chciałaś dać pograć kobietom, które mają nieco gorzej od panów, dla których ról w teatrze jest więcej?

AB: Napisałam już kiedyś sztukę muzyczną "Malavita. Ballada o mafii". Jej premiera odbyła się w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Była grana przez kilka lat i publiczności bardzo się podobała. W tamtej sztuce występowali jednak sami mężczyźni i tylko jedna kobieta, więc istotnie można powiedzieć, że teraz chciałam dać pograć kobietom, choć w "Czarnych wdowach" stawka jest prawie wyrównana: sześć kobiet i pięciu mężczyzn. Przede wszystkim jednak, po tej "męskiej" sztuce o mafii bardzo zachciało mi się napisać o kobietach mafii, bo one są znacznie ciekawsze, niż mężczyźni. Mam nawet w domu "Mafijną książkę kucharską" i ona bardzo zadziałała mi na wyobraźnię...

Poznałaś kiedyś osobiście jakąś wdowę po sycylijskich mafiozach? Skąd czerpałaś wiedzę na temat tego, jak potrafią być "okrutne, nieustępliwe, wyrachowane i cyniczne" - tak napisano w materiale zapowiadającym premierę, i jeszcze: "Gotowe poświęcić wszystko dla honoru rodziny. Często wydają wyroki śmierci robiąc pizzę, siedząc u fryzjera albo bawiąc się z dziećmi. I ostro walczą między sobą o władzę".

AB: Osobiście żadnej takiej kobiety nie poznałam (i nie żałuję...). Natomiast przygotowując się do pisania sztuki przeczytałam bardzo dużo książek o mafii włoskiej - szczególnie tych, które opowiadają o roli kobiet w rodzinach mafijnych. Oglądałam też filmy dokumentalne o najsłynniejszych "królowych mafii". To prawda: zabijanie, gotowanie, malowanie paznokci, opieka nad dziećmi - to wszystko się u nich łączy. Są przy tym znacznie okrutniejsze od mężczyzn i bardziej od nich kultywują tradycje mafijne. O matkach bossów mafii, których poleceń pokornie słuchają synowie krążą legendy. Zresztą we Włoszech kobiety zawsze miały sporo do powiedzenia...

W 1992 roku Sławomir Mrożek napisał dramat "Wdowy", który w traktowaniu śmierci w sposób lekki i humorystyczny nawiązywał do kultury meksykańskiej. Tobie te klimaty też chyba nie są obce?

AB: Znam sztukę Mrożka, ale nie opowiada ona o kobietach mafii, więc w żadnym stopniu się nią nie inspirowałam. Meksykańska kultura śmierci i umierania jest istotnie bardzo specyficzna i zupełnie inna niż u nas. Śmierć jest tam oswajana śmiechem i ten element jest też na pewno obecny w mojej sztuce. Lubię klimaty meksykańskie, jednak bardziej jestem związana z kulturą Ameryki Południowej, w której spędziłam sporo czasu, a także z kulturą hiszpańską i portugalską - marzy mi się np. sztuka z muzyką i tańcem flamenco czy z pieśniami fado. Może kiedyś uda mi się je napisać...

I w "Czarnych wdowach" łączysz, jak zawsze w swojej twórczości, dramat z komedią - to niezwykle trudna sztuka, zwłaszcza, że znalezienie formy narracyjnej i kompozycyjnej dla rozłożenia odpowiednio akcentów śmiesznych i tragicznych jest podczas pracy dramaturgicznej rzeczą wcale niełatwą. Jak próbujesz te dwie sfery w swoich scenariuszach integrować, rozpisywać, rozkładać, mieszać...?

AB: Przyznam, że tragikomedia to moja ulubiona forma teatralna, choć rzeczywiście trudna. Wydaje mi się jednak, że ona najlepiej przystaje do życia, które najczęściej miesza ze sobą śmiech i łzy. Poza tym sądzę, że taka amplituda emocji - chwile, w których się śmiejemy, a potem ten śmiech nagle zamiera - bardzo sprawdza się w teatrze. Osobiście mam dość humorystyczny stosunek do siebie i do życia, bardzo często też w smutnych czy nawet tragicznych sytuacjach dostrzegam jakieś zabawne pierwiastki. Więc to mieszanie akcentów przychodzi mi właściwie naturalnie.

Po raz kolejny Twój dramat będzie reżyserował Józef Opalski. Znasz kogoś kto potrafiłby to lepiej zrobić?

AB: Nie. Z Józefem Opalskim pracuje mi się świetnie, nadajemy na tych samych falach, rozumiemy się w lot. To bardzo ułatwia współpracę. A włoskie klimaty czuje on znakomicie, mieszkał we Włoszech, uwielbia ten kraj, ma tam mnóstwo przyjaciół. Myślę, że wyniknie z tego coś fajnego.

Będzie sporo w "Czarnych wdowach" o młodzieńczej miłości, będzie też wreszcie duża dawka muzyki. Na utwory Rosy Balistreri zdecydowaliście się wspólnie z reżyserem? Muszę przyznać, że mnie nazwisko tej włoskiej śpiewaczki niewiele mówi?

AB: Tak, Rosa Balistreri jest w Polsce prawie nieznana. Wybrałam jej piosenki, ponieważ zachwyciłam się nią już dawno temu - jak to często bywa, przez przypadek. Po prostu kupiłam sobie jej płytę, bo na okładce zobaczyłam kobietę, która wydała mi się podobna do innej mojej miłości - Cesarii Evory. Niemłoda, niepiękna, z całym niełatwym życiem wypisanym na twarzy... I to była miłość od pierwszego słuchania. Rzecz jasna, jest to inna muzyka, niż Evory, ale naturalność czy organiczność śpiewania na pewno obie te artystki ze sobą łączy. Oczywiście w spektaklu będzie też wiele innych utworów sycylijskich i neapolitańskich, m. in. cudowne tarantelle. Muzyka jest naprawdę piękna i bardzo dobrze zaaranżował ją nieoceniony Piotr Salaber, z którym pracowaliśmy też przy "Café Luna". Warto było napisać sztukę oraz piosenki do tych utworów, żeby polski widz mógł ich posłuchać.

No to zapraszamy na premierowy spektakl, który już w Gdyni 12 października. Jak sądzisz, co widz może docenić w nim najbardziej? Co go najbardziej rozśmieszy, a co przyniesie głębszy rodzaj refleksji?

AB: Zadbałam oczywiście o elementy komediowe, ale jest też miejsce na zadumę czy refleksję. W końcu opowiadam o śmierci, o przemocy, o łatwości zabijania, o samotności, o niespełnionych marzeniach, o nieszczęśliwej miłości. Nie chcę zdradzać szczegółów - mam nadzieję, że każdy widz znajdzie w spektaklu coś dla siebie. Serdecznie zapraszam!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji