Artykuły

Music-hall

O przedstawieniu "Music-hallu"* ktoś powiedział, że to "skrzyżowanie Matysiaków z Gorkim". Jest w tym na pewno jakieś ziarno sensu, z tym, że można by również dobrze dopatrzyć się w sztuce młodego angielskiego pisarza wpływów czy pokrewieństwa z postaciami niektórych sztuk Czechowa, chociaż istotnie przy oglądaniu "Music-hallu" wyczuwa się czasami klimat "Na dnie". A "Matysiakowie"? Chyba ich "mały realizm", naturalistycznie prowadzony dialog.

Akcja sztuki rozgrywa się współcześnie (w l956 roku) w Anglii, w mieszczańskiej rodzinie Rice'ów. Występują w niej trzy pokolenia Rice'ów: stary, "wycofany z obiegu" aktor music-hallu Billy, jego syn Archie, również aktor rewiowy, i drugi syn John, adwokat oraz dzieci Archiego z pierwszego i drugiego małżeństwa: urzędniczka Jane, palacz ze szpitala Frank i "bohater narodowy" Meakey, który ginie w Egipcie podczas angielsko-francuskiej agresji na ten kraj przed dwoma laty. Jest jeszcze druga żona Archiego, alkoholiczka Phoebe i narzeczony Jane, Graham Dodd.

Trzy pokolenia - trzy światy. Nie wiek zresztą decyduje o przynależności do tych światów. John, "solidny adwokat", jest taką samą "podporą brytyjskiego imperium" jak jego stary ojciec, "prawdziwy Anglik" i "gentleman" i jakim byłby prawdopodobnie Meakey, gdyby powrócił żywy z egipskiego frontu. Sympatie widowni są jednak raczej po stronie Archie'go z jego obnoszonym nachalnie "zmarnowanym życiem" oraz aspołeczną i amoralną filozofią życiową; bo drzemie jednak i od czasu do czasu dochodzi do głosu w tym alkoholiku i kabotynie kawałek człowieka, jest w nim jeszcze jakiś zachowany, mimo wszystko, strzęp człowieczeństwa, który tłucze się beznadziejnie o grubą skórę kabotyna.

Kiedy w drugim akcie poznajemy jego syna Franka, wydaje się, że krzywa moralnej i społecznej degrengolady w trzech pokoleniach rodziny Rice'ów (Billy - Archie - Frank) opada prawidłowo w dól; ale oto śmierć Meakey'ego ukazuje nam nowego Franka, który mógłby jeszcze stanąć u boku swej przyrodniej siostry Jane, by wraz z nią podjąć próbę wydobycia się ze świata Rice'ów i walczyć o inny, lepszy świat.

Gdyby nie było na scenie właśnie Jane, sztuka Osborne'a byłaby nie do zniesienia. Szczególnie jej drugi akt, stanowiący wnikliwe, chociaż naturalistycznie potraktowane studium mentalności alkoholików; w warszawskiej realizacji studium to przybrało rozmiary wręcz monstrualnie nużące. Dlatego tak często zatrzymujemy wzrok na Jane, by złapać chociaż na chwilę oddech w tej dusznej i przygniatającej atmosferze.

Ale Jane jest przecież córką Archie'go, więc i w niej siedzi kawałek kabotyna. Staje się nam prawdziwie bliska nie wtedy, gdy każdym wymierzonym słowem, każdym ruchem, spojrzeniem, drgnieniem rysów policzka podkreśla swą wyższość moralną i intelektualną nad rodziną, swą suwerenność duchową, lecz wtedy, gdy z całym okrucieństwem pastwi się nad ojcem, pomiatając nim bezlitośnie, chociaż w słowach jej jest wiele gorzkiej prawdy; bo wiemy, że wtedy najbardziej cierpi.

Przedstawienie warszawskie miało tak wysoki poziom, że byłoby niesprawiedliwe i nieuzasadnione wysuwać na czoło któregoś z wykonawców; jeśli jednak wymienię najpierw Barbarę Wrzesińską, to dlatego, że postać Jane odcina się wyraźnie od pozostałych w samym już zamierzeniu autorskim. A na scenie była to wysokiej klasy robota. Wrzesińską można jednak tylko podziwiać, podziwiając jej dyscyplinę artystyczną, graniczącą niemal z jakąś ascezą. Dlatego może tak rzadko potrafiła nas wzruszyć. Wzruszała natomiast Irena Horecka jako żona Archie'go, Phoebe. Być może niektóre sceny pijackie były nieco przerysowane, a przez to nużące, drgał jednak ten ludzki łachman najprawdziwszym życiem, chociaż było to jeszcze jedno zmarnowane życie starej kobiety o ptasim móżdżku i gorącym sercu, które wlokło się z psią wiernością i ślepym oddaniem za swym panem - Archie'm.

Właśnie - Archie. Gdyby któryś z naszych pisarzy chciał napisać sztukę specjalnie z rolą dla Józefa Kondrata, nie potrafiłby tego lepiej zrobić niż Osborne. Znam tego artystę już chyba przeszło ćwierć wieku (pierwszy raz widziałem go zdaje się w 1931 r. we Lwowie w głośnej sztuce "Czarne getto") i wydaje mi się, że wszystkie jego dotychczasowe doświadczenia i duże osiągnięcia sceniczne złożyły się właśnie na to, bo zagrał Archie'go. To jego wielka rola. Jedno tylko zastrzeżenie: był ten jego Archie zbyt może findesiecle'owy. I - podobnie jak Horecka - przeciągał niektóre pijackie sceny.

Kłopot jest z oceną roli Billy Rice'a. Jeśliby nie pamiętać, że Billy był przez lat kilkadziesiąt jednym z czołowych aktorów londyńskich music-hallów, kreację Kazimierza Opalińskiego trzeba by określić w samych superlatywach. Wieloletnie doświadczenie, duża kultura sceniczna, dyscyplina i ekonomia w korzystaniu ze środków bogatego warsztatu aktorskiego, pozwoliły temu znakomitemu aktorowi stworzyć jeszcze jedną bogatą postać sceniczną, którą na długo widz zachowa w pamięci. Przypomniał tą rolą niektórych wielkich aktorów MChAT. Patrząc jednak na niego i podziwiając go szczerze, trudno było uwierzyć, że Billy pół swego życia spędził na deskach music-hallów. I jeszcze trudniej było zrozumieć, że na krótko przed śmiercią, za namową Archie'go, wystąpił jeszcze na scenie. To jednak była postać z innej sztuki.

I wreszcie Frank. Tadeusz Łomnicki bardzo przekonująco ukazał przełom, jaki - chyba przejściowo - dokonał się u tego chłopca pod wpływem śmierci brata. Wierzyliśmy też, że taki powinien i musiał być syn Archie'go i Phoebe, jakim pokazał go w drugim akcie Łomnicki.

Do znakomitej reżyserii Erwina Axera - tylko jedno zastrzeżenie: te mizdrzące się do widowni tyłeczkami mocno rozebrane girlsy, pokazywane kilka razy na pierwszym planie sceny (przed kurtyną), tak właśnie ustawione, są może "same w sobie" pewną atrakcją dla niektórych starszych panów, nie spełniały jednak wyznaczonej im w sztuce dramaturgicznej funkcji.

Sztuka, która zapowiada się jako jedna z najciekawszych w rozpoczynającym się sezonie teatralnym, jest ostrym pamfletem na współczesną Anglię. Kończy się gogolowskim akcentem, bardzo przypominającym słynną kwestię Horodniczego "Z kogo się śmiejecie?". Archie po swoim występie w music-hallu, zwracając się wprost do publiczności, pyta (cytuję z pamięci): "A jakie role wy jutro będziecie grali? Chciałbym przyjść was obejrzeć",

*) John Osborne -"Music-hall". Przekład K. Tarnowskiej i A. Nowickiego. Reżyseria - E. Axer, dekoracje i kostiumy - S. Cegielski, muzyka - Z. Turski, układ tańców - B. Fijewska. Premiera w Teatrze Współczesnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji