Artykuły

Nie takie "Love story", bo z Gitą w tytule i happy endem

- Kiedy pisałem tę sztukę osadzoną na przełomie lat 50/60 XX wieku, to ten konkretny okres był jakby punktem wyjścia, był kluczowy dla całej historii, bo pokazuje cały wachlarz norm, zasad, kanonów, dogmatów, obyczajów, jakie wówczas na Śląsku panowały. I moje obserwacje właśnie są tu najważniejsze - rozmowa ze Zbigniewem Stryjem, autorem i reżyserem spektaklu "Gita story", którego premiera odbędzie się w Rudzie Śląskiej oraz dyrektorem artystycznym Teatru Nowego w Zabrzu.

"Gita story" - tytuł zapożyczony z języka angielskiego w śląskiej sztuce? Dosyć dziwne... Oryginalne - będzie brzmiało lepiej.

- Co, nie podoba Ci się ten tytuł? Co w nim jest nie tak? Mnie się podoba!

No dobrze, to inaczej. Skąd to angielskie "story" przypałętało się do Gity, pięknego, cudownego śląskiego imienia?

- Wiesz dlaczego, zdecydowałem się na to połączenie? To jest taki żart! Celowo wykonany zabieg. Zainspirowany kultowym, wzruszającym filmem "Love story". Pamiętam z dzieciństwa i wczesnych lat młodości, Ty na pewno też, że kiedy "Love story" pojawiało się w telewizji, to o tym mówiło się z tydzień przed. Wszystkie moje ciotki, babcie, sąsiadki czekały na emisję. I potem jeszcze długo, długo po tej emisji rozmawiały, przeżywały. I to "Love story" z tym jeszcze takim śląskim pochyleniem w wymowie i cała otoczka tak mi zapadły w pamięć, że postanowiłem to teraz wykorzystać. Film był piękny... Ale to zachowanie tych wszystkich kobiet z mojej rodziny bardzo mnie wtedy śmieszyło. Połączyłem więc to story z, tak jak powiedziałaś, imieniem Gita, by trochę rozweselić ten tytuł, odpompować, a żeby widz miał poczucie, że będzie miał do czynienia z czymś lekkim, zabawnym. A że w sztuce jest na pewno love i to imię Gita, które bardzo lubię, to ten tytuł bardzo pasuje. To jest story o Gicie, fajnej dziołsze z Rudy Śląskiej.

Jesteście w trakcie prób. Niedługo, bo za miesiąc niemalże premiera. A zatem wkrótce będziemy mogli podziwiać efekt końcowy prac nad spektaklem przygotowywanym dla Miejskiego Centrum Kultury im. Henryka Bisty w Rudzie Śląskiej, sceny, która już niedługo teatralną się stanie. I to można powiedzieć za sprawą wyjątkowej okazji.

- Katarzyna Furmaniuk, dyrektor MCK, a już niedługo Śląskiego Teatru Impresaryjnego zaprosiła mnie do współpracy nad projektem przygotowywanym z okazji Jubileuszu 60-lecia nadania praw miejskich Rudzie Śląskiej. Co ciekawe, pani dyrektor była bardzo dobrze zorientowana, że Ruda Śląska jest dla mnie zupełnie wyjątkowa, jest dla mnie innym miastem niż wszystkie inne. Bo tak jest rzeczywiście! To miasto zawsze było mi bliskie. W nim się wychowywałem. To jedno z tych moich trzech cudownych miast, miejsc absolutnie dla mnie magicznych.

Bardzo się ucieszyłem, że mogę coś dla tej "mojej" Rudy Śląskiej zrobić.

O! Ostatnio nawet zażartowałem sobie, że Ruda Śląska mnie wychowała, a Zabrze - wykształciło. No i jest jeszcze Wisła, miasteczko w Beskidach, w którym odpoczywam. Ale faktem jest, że zarówno prywatnie i zawodowo czerpałem z tych dwóch miast: Rudy Śląskiej i Zabrza. W Rudzie Śląskiej był ten taki magiczny dla mnie świat: moich dziadków, wujków i cioć, świat, którego dziś już nie ma, ale on jest we mnie, bo ja wyniosłem z niego wartości, którymi kieruję się przez całe życie. I właśnie trochę tej "mojej" Rudy zobaczymy w spektaklu "Gita story". No a Zabrze mnie oszlifowało. W Zabrzu dokonywałem już wyborów, dorosłych wyborów, w Zabrzu zacząłem tworzyć, rozwijać się twórczo i jestem mu artystycznie wierny. Cudownie, że te miasta są tak blisko siebie. W obu mam rodzinę, znajomych, ulubione miejsca. Jak mam słabszy dzień, albo dopada mnie jakaś nostalgia, to wsiadam w auto jeżdżę po tych miejscach. Chociaż, wiesz co? Teraz jak tak rozmawiamy, to przyszła mi do głowy taka myśl, że ja chyba nigdy nie rozdzielałem od siebie tych miast. Żyłem i tworzyłem, jakby to było jedno miasto, jedno cudowne dla mnie miejsce. Zawsze tak samo ulubione, ważne. Po prostu moje.

Chcę jeszcze mocno podkreślić, że spektakl realizowany jest we współpracy z Teatrem Nowym w Zabrzu. Myślę, że gdyby nie to, to ta współpraca nie przebiegałaby tak dobrze.

Czy zatem "Gita story" to Twoja story? A może story Twojej rodziny, sąsiadów, znajomych? Albo wpadkowa rudzkiego wychowania i zabrzańskiego wykształcenia?

- Na pewno tak. Zawsze przecież tak jest, że w naszym działaniu, zachowaniu, a w końcu twórczości, pracy zawodowej jest coś z nas, z tego, czego doświadczyliśmy, czegoś z czym się zetknęliśmy. Jesteś dziennikarką, więc wiesz, że nawet najbardziej obiektywny komentarz będzie zawsze podszyty subiektywną opinią. Ile mnie jest w opowieści "Gita story"? Sporo, ale to nie jest też tak, że jedna z tych postaci to ja.

No jak to nie! Przecież grasz też w tym spektaklu. Napisałeś tekst, reżyserujesz, ale grasz też ojca Gity, który obecnie może być Ci bardzo bliski...

- No tak, tak, oczywiście, gram i być może przyjdzie mi niebawem zmierzyć się z podobnymi sytuacjami, jak mój bohater. Sam jestem ojcem dwóch córek mniej więcej w wieku Gity i rzeczywiście postać tego ojca może mi być bliska. Ale bezczelnością z mojej strony byłoby, żebym ja tu teraz na łamach prasy omawiał cechy idealnego kandydata do ręki córek, czy wymarzonych zięciów. Niemniej w całej mojej twórczości zawsze tak było, że grana przeze mnie postać miała coś takiego dla mnie osobistego. Rozmawiamy tu o wartościach, które są w tym spektaklu, a są w nim za sprawą moich doświadczeń, więc jeśli już mówimy tak bardzo szczerze, to powiem Ci tak. Podstawą wszelkiego wychowania i postawy życiowej jest szacunek do pracy. Mój dziadek mawiał: wiesz synek, rób tak, cobyś nie musiał się gańby nażreć za to, co robisz. I to jest ważne! Ja tak zostałem ukształtowany i przez całe swoje życie zawodowe jestem temu wierny. Chciałbym, by ten wymarzony kandydat też taką postawę przyjmował. Musi dawać kobiecie poczucie bezpieczeństwa i bynajmniej nie chodzi o to, że ma być osiłkiem i biegać z mieczem, czy toporem, by jej to poczucie zapewnić. I takie także przesłanie niesie za sobą "Gita story".

Jakie jeszcze?

- Kiedy pisałem tę sztukę osadzoną na przełomie lat 50/60 XX wieku, to ten konkretny okres był jakby punktem wyjścia, był kluczowy dla całej historii, bo pokazuje cały wachlarz norm, zasad, kanonów, dogmatów, obyczajów, jakie wówczas na Śląsku panowały. I moje obserwacje właśnie są tu najważniejsze. Ja znałem takich ludzi, jak Benek: skromny, pracowity, uczciwy, czy Zdzich... Ile ludzi w tamtych czasach, tak jak Zdzich przyjechało na Śląsk za pracą? Takie kamratki z placu, jakie miała Gita: Lusia i Krista... Moje ciotki były takie. Podobne. Wiedziały wszystko na każdy temat, a przynajmniej tak im się wydawało. Ale zawsze służyły dobrą radą, co nie oznacza, że nie klachały i że komuś za jego plecami życi nie obrabiały... Jak to się po śląsku godo. I to wszystko właśnie jest w "Gicie...".

Czyli to spektakl o pięknym, prawym Śląsku, pełnym dawnych wartości, którym trzeba hołdować przez całe życie?

- Wiesz, kiedyś powiedziałem coś takiego, że mój Śląsk, to jest ten dobry i ładny Śląsk. Domy, w których się wychowywałem, w których dorastałem były właśnie takie, pełne ważnych wartości, tradycji. Ja nie znam patologicznego Śląska, takiego jaki na przykład widzimy w "Cholonku". Ja z takim środowiskiem nigdy się nie zetknąłem. Z artystycznego punktu widzenia żałuję, ale z punktu widzenia ludzkiego... bardzo się cieszę. W moich rodzinach z obu stron nigdy na szczęście takich sytuacji nie było.

Premiera już w październiku w MCK im. Henryka Bisty. Spektakl będzie grany potem w innych miastach na Śląsku?

- Takie są plany, by pojechać do miast, w których będzie rozumiana nie tylko gwara, którą napisany jest ten tekst, ale będzie rozumiana, też ta opowieść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji