Artykuły

Letni żart anachronisty

"Miłości Poli Negri" - monodram Niny Repetowskiej na VI Przeglądzie Teatrów Jednego Aktora w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Borgesowi, arcymistrzowi prawd lekko nieprawdziwych.

Gdy po latach dziergania międzynarodowych kontaktów i szukania dojść, latach poruszania nieba i ziemi, latach słania do redakcji "Dziennika Polskiego" róż, pism i telegramów pełnych błagań, łez i gróźb, że jak powiesz nie, to się wieszam, gdy po latach tej mordęgi zwierzęco zakochanej Poli Negri, mityczny krytyk filmowy Władysław Cybulski wreszcie zgodził się spędzić z nią wakacje na kanarkowych piaskach Copacabany - Rudolph Valentino kompletnie się załamał.

Oklapły mu chrapy, zmatowiało oko, spłowiał turban. Był lipiec 1925 roku - produkcja "Syna szejka" zawisła na włosku. Valentino rzekł: "Jeśli Pola wybrała Władka - cóż ze mnie za szejk". Rozpętało się piekło. Lwa, co w czołówkach filmów wytwórni Paramount ryczy, producenci na kolanach błagali, by ruszył do Rio i zniechęcił Władka - a ten tylko łapą w czoło się puknął. Valentino, ujrzawszy w gazetach plażową fotkę kluczowej pary historii kina, zawył tak, że Hollywood wreszcie pojęło: trzeba udźwiękowić kino! Tak, gdyby nie dobre serce redaktora Cybulskiego - nigdy byśmy nie usłyszeli, jak Daniel Olbrychski syczy z ekranu: "Jam jest Azja, syn Tuhajbeja...".

Dziś i ja patrzę na legendarną fotkę z plaży w Rio, co w mej Encyklopedii Britannica jest na stronie między stroną 123 a stroną 124, patrzę - i nie dziwię się wyciu Rudolpha. Nie dziwię się też Poli Negri, która chwilę temu do Krakowa przyjechała, by na scenie kamienicy Lamellowskiej pokazać monodram "Miłości Poli Negri", swe intymne - jak konferansjer zaznaczył i co w programie przeczytałem - wyłącznie Władysławowi Cybulskiemu dedykowane wyznanie sceniczne. Byłem - i nie dziwię się, że Pola drżała przez godzinę.

Jak mogła nie drżeć, skoro po latach bezlitośnie licznych - wróciła tu, gdzie nadwiślański brzeg i redaktor Cybulski, a tu nie tylko nadwiślański brzeg, ale i redaktor Cybulski jest na miejscu swoim. Tak - na widowni siedział, musiała więc drżeć. W końcu nawet lwy Paramountu, gdy na widowni kina Cybulskiego dostrzegą, przestają ryczeć i jak mysz w matni doń się głupio uśmiechają. A poza tym - wróciła pamięć tamtych wakacji w cieniu gór jak głowy cukru, w cieniu białego Chrystusa na jednej z głów. Nie szło nie drżeć!

Drżała i mruczała o mężczyznach swego życia w Zabrzu, Berlinie, Paryżu, Londynie, Los Angeles. A Cybulski chłonął słowa. Na wysokim krześle na środku sceny, w jasnym świetle punktowca, w taktownym, białym kapeluszu nad czołem brylantowym, w rękawiczkach ze skóry tak nieziemskiej, że chyba z jednorożca - ona, słowiańska słomka Hollywood, tu, w Krakowie, 17 lipca roku Pańskiego 2006, dygotała czule i wspominała wybrańców serca swego: hrabiego Eugeniusza Dąbskiego, fabrykanta Wolfganga George'a Schlebera, dowcipnisia Karola Chaplina, rzeczonego Valentino, gruzińskiego księcia Serge'a Mdiwaniego oraz angielskiego lotnika Glena Kenta. Po nim serce Negri zamknęło się dla mężczyzn. Jak wyzna w finale monodramu - po Glenie została w niej miłość tylko do pracy i przyrody...

Szeptała, a redaktor Cybulski - zachwycał się w drugim rzędzie. Oko jego błysnęło błyskiem kanarkowego piachu Copacabany. Pewnie nie żałował, że w czerwcu 1925 - gdy na dyżurze w dziale miejskim "Dziennika Polskiego" otworzył telegram i przeczytał: jak powiesz nie, to się wieszam - z dobrego serca powiedział - tak. Nie żałował swej wielkoduszności, bo się w Rio w 1925 gruntownie zregenerował - a Pola dziś, w konfesji publicznej, cudowną dyskrecję na jego temat zachowuje. O chłopach barokowych życia swego gada - a o nim szaaa...

Oto potęga niewiast rasowych: milczą o sednie przygód ciała, a ze światem łacno dzielą się bajaniem o samczych erzacach! W poniedziałek Pola Negri, która dziś Ninę Repetowską - damę aktorskiej samotności i dyrektora Krakowskiego Teatru Faktu - do złudzenia przypomina... Albo odwrotnie... Obojętne. Powiedzmy: w poniedziałek Nina Negri o Cybulskim jak mogiła milczała - a na widowni każdy i tak wiedział, że Cybulski to otulony zmierzchem krytyk Richelieu, szara eminencja jej romansów, na nieistotnych peryferiach serca dzierganych jako chleb i igrzyska świata. Ech!

Nina Negri na scenie darła listy od Schlebera. Dlaczego? Gdyż nie były to listy od Cybulskiego! W nicość wtrącała fotografię Chaplina. Czemu? Bo buraczany ryj żartownisia wszech czasów nijak się miał do egipskiego profilu arcymistrza z ul. Wielopole! Mętnie bolała nad lotniczą katastrofą Glena, gdyż samoloty Glena nie były tak lotne jak pióro Cybulskiego. A kuriozalny Mdiwani? Cóż, w najszlachetniejszej sztuce konsumowania wód ze źródeł ognistych, gruziński ten pętaczyna był przy naszym Richelieu - wstydem litym.

Drżała więc. Drżała i wspominała. I przypomniała się fraza Schulza: "Czy pod stołem, który nas dzieli, nie trzymamy się wszyscy tajnie za ręce?". Oto czas zdębiał w poniedziałek. Palce Cybulskiego i Negri znów dotknęły się pod jak osioł upartym cyferblatem. W finale ona wyznała, że po Glenie to już nikt, tylko praca i przyroda. Po czym z różą w garści do Cybulskiego podeszła i dodała: "...oraz ty, Władku, ty!". Dlaczego on? Odpowiedź jest olśniewająca.

Otóż, na zdjęciu, które złamało serce Valentino, widać Cybulskiego smarującego plecy Negri olejkiem do opalania. Na kocu - butelka kraszona podobizną palmy. Ucz się, młodzieńcze! W historii kina pozostają tylko ci krytycy, którzy wiedzą, że ze wszystkich olejków świata - Pola Negri najbardziej lubiła mleczko kokosowe.

Na zdjęciu: Nina Repetowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji