Artykuły

Agnieszka Grzybowska: Agnieszka już tutaj nie mieszka

Gdy wyjechała do Francji, nie znała żadnego francuskiego słowa. Zawsze pod ręką miała słownik. Dziś nie tylko mówi płynnie w tym języku, ale myśli i czuje. Ale nie ucieka od polskiego, uczy tego języka swojego syna.

Z aktorką Agnieszką Grzybowską Rozmawia Ada Romanowska.

Twoi synowie są trochę jak Fryderyk Chopin...

- I ja się z tego cieszę! Młodszy jest na tyle mały, że nie za bardzo jeszcze wszystko rozumie. Ale starszy, Wiktor, już wie, że ma dwa bliskie sobie kraje. I dlatego mówię mu często: kochanie, ty jesteś jak Fryderyk Chopin. A on się wtedy uśmiecha. I gdy widzi gdzieś jego popiersie, wskazuje na nie palcem i mówi: mamo, to jest właśnie Fryderyk Chopin! Moi synowie, tak jak słynny kompozytor, mają mamę Polkę, a tatę Francuza, który dodatkowo jest muzykiem. I to jest wielki plus. Bo dorastają w dwóch niesamowicie bogatych europejskich kulturach. Młodszy na razie więcej śpi niż tego doświadcza, ale starszy już wszystko rozumie.

A kim bardziej się czuje?

- Jak jest w Polsce, czuje się Polakiem. Ale gdy wracamy do Francji, staje się Francuzem. Z tym, że nie do końca. Polska jest dla niego krainą fantazji. Tu przyjeżdżamy w każde wakacje, więc nie ma przedszkola, do którego chodzi we Francji. Tu są same przyjemności. Jest zabawa, jest babcia, jest dziadek, są jeziora. Również my, rodzice, mamy więcej czasu dla niego. Spędza tu więc zawsze niesamowicie czas. Zwłaszcza tu, bo na Warmii jest cudownie. Gdy się tu mieszka, wszystko jest takie oczywiste i codzienne. Nie docenia się walorów regionu. Ale wystarczy wyjechać, żeby wszystko docenić. Chociażby pogodę. We Francji w sierpniu większość traw jest żółta i spalona. Tu jest wszystko soczyste i zielone. Bajkowo wręcz! Nie dziwię się, że Wiktor opowiada francuskim kolegom o Polsce z wypiekami na twarzy. Nosi nawet koszulkę z orłem. One nie za bardzo go rozumieją, ale to go nie zniechęca. Jest zafascynowany Polską. Mówię mu jednak, że w Polsce dzieci też chodzą do szkoły i też mają obowiązki. Francuzi zresztą bardzo kochają swój kraj. Mówią: la belle France. Ale im częściej bywamy w Polsce, mówimy: La belle Pologne.

Dwa kraje to też dwa języki.

- Gdy tu przyjeżdżamy, syn uczy się języka polskiego. Ma sześć lat, więc chłonie wszystko. Dosłownie wszystko. Brał udział na przykład w koloniach żeglarskich. I właśnie stamtąd przynosił nam dużo ciekawych słów. Kiedyś, gdy o kimś mówił, słyszeliśmy: ten pan to, ten pan tamto. Raptem mu się zmieniło i mówi: ten gościu to, ten gościu tamto... Do tego doszedł koleś, mistrzu... Wytłumaczył nam, że trenerzy tak mówią. A skoro mówią, to on bierze z nich przykład. To są słowa potoczne. Ale na szczęście zaczął też czytać po polsku, więc będzie bazował nie tylko na języku potocznym, ale też literackim. Kupuję mu komiksy z wojownikami, które uwielbia.

Nie mieszają mu się języki?

- Zdarza mu się, że gdy mówi po francusku, wstawia polskie słowa. I dziwi się, że nikt go nie rozumie. Dla niego jest oczywiste, że to słowo istnieje. To samo robi w Polsce. Wtrąca często francuskie słówka, ale im jesteśmy tu dłużej, tym jest ich mniej. Kiedyś też opowiadał nam, jak pająk znajdujący się na bananie "zamordował" panią, która go dotknęła. Chciał oczywiście powiedzieć ugryźć, bo po francusku "mordre" to "gryźć". Mniej więcej przestawienie się na dany język zajmuje mu około tygodnia.

A ty skąd w ogóle wzięłaś się we Francji?

- Wyjechałam do Francji w 2010 roku. Pracowałam wtedy w Teatrze Jaracza, ale potrzebowałam czegoś więcej. Miałam pewien przestój, a nie lubię, gdy w moim życiu mało się dzieje. Dlatego napisałam projekt dokształcania zawodowego. W Paryżu były akurat szkoły, które uczyły innych metod aktorskich - metod stosowanych w systemie amerykańskim m.in. Lee Strasberga czy Michaiła Czechowa. Te techniki w Polsce wówczas nie były brane pod uwagę. Dzisiaj zaczyna się to stopniowo zmieniać. W Paryżu trafiłam do bardzo ciekawej szkoły. Ale to miał być krótki wyjazd, taki na chwilę, a nie na całe życie. Do głowy mi nawet nie przyszło, że już nie wrócę. Miałam być we Francji sześć miesięcy...

Co się stało, że zostałaś?

- Na miesiąc przed wyjazdem zakochałam się w człowieku, który dzisiaj jest tatą dwójki moich dzieci, przecudownych chłopców. Świat wywrócił mi się do góry nogami. I dziś wiem, że dobrze zrobiłam.

Mówiłaś po francusku, gdy wyjeżdżałaś z Polski?

- Nic a nic! Myślałam, że na zajęciach będę mówiła tylko po angielsku. A okazało się, że nie było tak wesoło. Angielski był, ale nie tyle, ile bym chciała. Musiałam wejść w język, bo nie miałam innego wyjścia. Broniłam się przed francuskim, jak tylko mogłam. Pierwsze spektakle i krótkie metraże robiłam ze studentami międzynarodowych szkół w języku angielskim. Potem nie było wyjścia. Zresztą, według mnie, to najlepsza metoda nauki. Trzeba skoczyć na głęboką wodę i starać się wypłynąć.

Na początku było trudno?

- Całe szczęście, że miałam słownik w telefonie. Bardzo mi pomagał. Ale język musi być czystą komunikacją. Trzeba się w nim zanurzyć i nauczyć pływać. Koniec i kropka. Tak samo jest z dziećmi.

Dlatego z synem rozmawiam po polsku. Nawet gdy wychodzi ze szkoły i opowiada mi po francusku, co się wydarzyło, ja mówię do niego po polsku. I proszę, żeby opowiadał mi w ten sam sposób. Dzięki temu uczę syna przełączać się miedzy dwoma językami. Ale to jest wysiłek rodzica. Jasne, można dać dziecko do szkoły i czegoś się w niej pewnie nauczy. To, co dziecko dostanie w domu, kiedyś zaprocentuje. Czyli co do koszyczka włożymy, to z niego wyjmiemy. Itak jest w każdej kwestii, nie tylko językowej. Dużo mu czytam, zwłaszcza po polsku. Kiedyś nawet tłumaczyłam mu bajki z francuskiego na polski. Teraz jest mi trudniej, bo syn jest za duży na proste językowo historie. Pojawiają się zdania wielokrotnie złożone, a to wyższa szkoła jazdy.

Ty dziś mówisz już płynnie?

- Tak. Pamiętam taki czas, kiedy marzyłam, żeby mówić po francusku tak płynnie jak po angielsku. A teraz mam tak, że gdy mówię po francusku i muszę się przełączyć na angielski, wskakują mi francuskie słowa.

A w jakim języku przeklinasz?

- Powiem tak: gdy Wiktor zaczął już cokolwiek rozumieć, a my chcieliśmy sekretnie porozmawiać, jak to rodzice, mówiliśmy po angielsku. Ale syn zaczął się za bardzo interesował i dopytywał, o co nam chodzi. Bo słyszał inne słowa i one go ciekawiły. Angielski zdecydowanie był dla mnie łatwiejszym językiem, w którym mogłam wrazić emocje. Nawet, gdy miały miejsce delikatne spory między nami, to automatycznie przestawiałam się na angielski. Teraz jednak prym wiedzie francuski. Wszedł mi w krew i po prostu już czuję w tym języku.

AGNIESZKA GRZYBOWSKA

- aktorka, która swoją karierę aktorską zaczynała w olsztyńskim Teatrze Jaracza. W Paryżu występuje pod pseudonimem Anna Verma. We Francji prowadzi również zajęcia teatralne. W kwietniu 2016 roku grała w u boku Marka Frąckowiaka, Waldemara Obłoży i Michała Urbaniaka w legendarnym paryskim teatrze La Huchette w sztuce Schaeffera "Multimedialne coś". Realizowała też spektakl "Monsieur Chopinski", którego jest twórcą i reżyserem. Na koncie ma m.in. epizod w "Zimnej wojnie" Pawła Pawlikowskiego. W tej chwili najważniejszą rolą w jej życiu jest macierzyństwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji