Artykuły

Warszawskie wieczory teatralne

"Dwóch rzeczy nie mogę sobie wyobrazić: tego, że wszechświat Jest nieskończony i tego, że jest skończony." (E. A. Poe).

Świat nauki, świat wiedzy ścisłej zjawił się w literaturze polskiej najpierw w powieści. Prus, Żeromski, Nałkowska... Każdego z tych pisarzy baczyły z nauką węzły żywej sympatii, lub zawiedzionej miłości. Prus był niedoszłym matematykiem; Żeromski całe życie odczuwał wiecznie głodną ciekawość poznania; Nałkowska wychowywała się w atmosferze podziwu dla dzieła geografów.

Przelotnym ogniem zapłonęła dla sprawy nauki - nasza liryka. Poeta wielkiej miary i zbyt szybko zapomniany, K. M. Górski, poświęcił doskonały wiersz wzruszeniom, które daje astronomia. Teatr pozostaje nieco w tyle. Żeromski zjawia się i tu jako jeden z pierwszych; bohater "Przepióreczki", Przełęcki, jest docentem fizyki. To rzecz charakterystyczna, że właśnie uczonego czyni Żeromski nowoczesnym bohaterem poświęcenia i ideowej wierności! Pozatem jednak ta najgłębsza polska komedia współczesna niema właściwie żadnego związku z nauką; niema w "Przepióreczce" atmosfery wiedzy, jej wzlotów i upadków. Można to samo powiedzieć o jednym z najzdolniejszych następców Żeromskiego w polskim dramacie, o Jerzym Zawieyskim.

Nieco dalej posuwa się lekka komedja. Winawer wprowadził już naukę jako motyw dramatyczny; z kontaktu nauki z życiem praktycznem wydobył wiele świeżych i zabawnych efektów teatralnych. Gorąca i nieco gorzka wiara w potęgę nauki łączyła się w tych komedjach winawerowskich z aktualną satyrą polityczną, duża pomysłowość teatralna z obfitym czerpaniem pomysłów w najmodniejszych zdobyczach przyrodniczych. Ulubionym motywem Winawera był kontrast między potęgą myślową uczonego i społecznem znaczeniem jego działalności, a nędzą materialną i życiową niepraktycznością. Nieco podobny byt Punkt wyjścia jednej z ostatnich komedyj Perzyńskiego "Uśmiech losu".

Zupełnie inny charakter nosi sztuka A. Cwojdzińskiego, wystawiona niedawno w "Instytucie Reduty". Główną jej postacią jest docent fizyki teoretycznej; ale właściwym bohaterem jest sama "Teorja Einsteina". Autor pokazuje nam z dużą pomysłowością ile nowego i oryginalnego materjału dramatycznego mieści się w nowoczesnej teorji naukowej. Niemal cały pierwszy akt wypełnia rozmowa na temat tej teorji; razporaz padają świetne porównania, metafory, przykłady; słuchamy z zapartym tchem. Przytoczyliśmy na wstępie słynne zdanie E. A. Poego: "Dwóch rzeczy wyobrazić sobie nie mogę: tego, że wszechświat jest nieskończony i tego, że jest skończony". Otóż okazuje się, że teorja względności dopomaga, a przynajmniej zbliża nas do rozwiązania tej zagadki. Dzieje się to przy pomocy przykładu z cieniem, któryby odbywał podróż naokoło piłki footbalowej; cień posiada tylko dwa wymiary; gdy przybędzie do punktu wyjścia, dojdzie do wniosku, że świat jest skończony; gdyż ma swój kres, a przecież nieograniczony, gdy nie natrafił na żadną przeszkodę w postaci granicy ostatecznej. Gdy słuchamy takich rzeczy, doznajemy niemal zawrotu głowy. Ale nie jest to zawrót z gatunku tych, których winniśmy się wstydzić. Można odczuwać zawroty, patrząc na wspaniałe góry; można też doznać tego uczucia w zatęchłym tunelu...

Sztuka Cwojdzińskiego idzie jeszcze dalej; bawi nas i uczy zarazem, pokazując jak rozmaicie teorja Einsteina przełamuje się w różnych umysłach. Autor traktuje ten temat z lekką ironią, z humorem niemal farsowym, który może zgorszyć umysły, przywykłe do utożsamiania głębi z ponurością. Ale my nie pójdziemy za przykładem tych umysłów; uważam też za naturalne, że postać głównej osoby sztuki, docenta fizyki teoretycznej, promieniuje dobrocią i życzliwością; że jest wolna od aroganckiej pewności siebie. Takim właśnie człowiekiem jest Einstein; myślę, że nie wyparłby się swego wielbiciela i ucznia ze sztuki Cwojdzińskiego, dla którego zmartwienie córeczki po śmierci kanarka jest sprawą równie doniosłą, jak los jego habilitacji.

Sztuka posiada niewątpliwie pewne wady i braki. Jest w niej wiele miejsc, które rażą nasze poczucie prawdopodobieństwa, źle umotywowanych psychologicznie, niezgrabnych, np. zbyt nagłe "nawrócenie" wnuka, zbyt ostry gniew profesora w II. akc. i zbyt łatwą jego zmianę frontu w akcie trzecim itp. Mam takie wrażenie - choć oczywiście mówię tu jako laik, że autor zbyt ostro przeciwstawia "starą" naukę przedeinsteinowską "nowej" i że niesłusznie oskarża naukę o gruby materjnlizm. Rewolucja pojęć odbywa się w nauce niemal nieustannie; Ampere'a zwano np. "Newtonem elektryczności"; Faraday, Maxwell dokonywują w nauce przewrotów olbrzymich. Co zaś do owego materializmu warto przemyśleć takie zdanie Maxwella: "Molekuły do dziś dnia pozostają, jak stworzone zostały; doskonałe miarą i wagą i liczbą; z niezatartych zaś cech, które są na nich wyryte, ta dla nas płynie nauka: dążność do ścisłości w pomiarach, do prawdziwości w mowie, do sprawiedliwości w czynie, "dążność należąca do najszlachetniejszych cnót ludzkich może nam przypaść w udziale, ponieważ jest istotnym składnikiem obrazu Tego, Kto nie tylko niebo i ziemię u początków czasów utworzył, nie również i cząstki, składające niebo i ziemię"!

Komedja Cwojdzińskiego miała to wielkie szczęście, że dostała się w ręce Instytutu Reduty i pod opiekę niezrównanego czarodzieja teatralnego: Osterwy. Mała salka, przy ul. Kopernika, działa na nas urokiem swej niezwykłości, homeralności, sugestywności. Z każdego szczegółu pracy reżyserskiej Osterwy widać, że nie jest rzemieślnikiem teatralnym, że ożywia go entuzjazm dla sztuki, gorąca sympatja dla młodych talentów autorskich, wiara w przyszłość teatru. Nikt nie potrafi, jak Osterwa porwać za sobą zespołu. Nic dziwnego, że sztukę Cwojdzińskiego zagrano w sposób niecodzienny. Jeśliby trzeba kogoś wyróżnić, wymieniłbym przedewszystkiem panią Mysłakowską, która bardzo dowcipnie ujęła rolę Marysi. Pan Ciecierski był najlepszy w akcie pierwszym, jako cierpliwy, rozumny i zapalony wykładowca; wybuch irytacji w drugim akcie i "Canossa" aktu trzeciego, wypadły nieco mniej przekonywująco. P. Modrzewski ma w tej sztuce rolę jakby wymarzoną dla siebie; trzeba widzieć z jakim zapałem broni filozofji kantowskiej! Miłą sekretarką jest Sławińska; dobrą córeczką - Birtusówna. Wymienić jeszcze należy Lubicz-Rowicką i Małgorzewskiego.

Trzecia to już, po "Egipskiej pszenicy", Jasnorzewskiej i "Dyktatorze" Zawieyskiego wartościowa polska sztuka współczesna. De jeszcze czeka na swą kolej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji