Artykuły

Z pokrywą od kosza w ręce

Nie czuję się, oczywiście, recenzentem tego przedstawienia, najwyżej opisywaczem, i to bardziej własnych przeżyć, lecz teatr japoński nie przyjeżdża na pokazy wyłącznie dla japonistów. Czy noh przewiduje coś takiego jak recenzent? - o pokazie spektaklu "Szata z piór" w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Motto: "Na twarzy miała ten wyraz, jaki przybierają ludzie prości, którzy zostali zderzeni ze zjawiskiem dla siebie niezrozumiałym i wahają się między podziwem, zgrozą a wybuchnięciem śmiechem" (Michał Witkowski, "Fynf und cfancyś")

Miałem jak w motcie: zjawisko było nowe i niezrozumiałe, a ja byłem z nim zderzony. Teatr japoński istnieje wyłącznie po to, żeby było czym dojeżdżać studentów teatrologii - tak myślałem do tej pory. Nawet nam, na filmoznawstwie, dane było poznać, jaka jest różnica między noh, kabuki, bunraku i butoh. Było wkuwane przy okazji Kurosawy, ale to tak działa, że co wkuwałeś na egzaminy, tego później nie wiesz, właśnie tego nie wiesz, bo pamięć po sesji aktywnie pracuje, by wymieść bolesne resztki tak jak drzazgę z palca, by zapomnieć ból wkuwania. Noh jest z tych czterech postacią najstarszą, najtradycyjniejszą i, jak rozumiem, najbardziej konwencjonalną, co wcale nie jest zarzutem. Myśląc po naszemu: noh to japoński teatr operowy, jeśli można tak powiedzieć, kabuki to dramatyczny, bunraku - lalkowy, a butoh - taneczny.

A TERAZ TO ZOBACZ. Przyjechali do Polski, a mówiąc inaczej: do Warszawy i Krakowa, z okazji stulecia relacji dyplomatycznych między nami a Japonią. Bilet za 30 zł, więc nie ma, że nie ma. Poszedłem zaciekawiony, czy to jest do oglądania, czy tylko do kucia o. Czy to się ogląda z instrukcją obsługi? Czy tradycyjny teatr japoński może być przyjemny dla nas?

Nic nie zrozumiałem i właśnie dlatego zrozumiałem wszystko. Były napisy po polsku, program do spektaklu z dokładnym streszczeniem, tyle może tylko, że scena za nisko jak na wymagania takiego spektaklu, gdzie najlepiej, jeśli widać całego aktora, to znaczy od pięty, dlatego w Japonii grają na platformie. Nic, że powtórzę, nie rozumiałem: ani fabuły, ani konwencji, ani czemu to jest śmieszne, ani kiedy nie jest, więc odbiór był wyzwolony, nieograniczony znakami ze sceny.

Została mi czysta energia buchająca spoza maski oraz pokaz mody. W tle obraz sosenki, stałe tło teatru noh, ale ciuchy, Jezu! Wysłałbym Hankę Podrazę, główną second hand shopperkę teatru polskiego, na korki do nich z ubioru, żeby zrozumiała znaczenie bogactwa. Kostium nie był zresztą wyłącznie kostiumem, ale też istotą sprawy: "Szata z piór" polega na tym, że bóstwo zstępuje z nieba i domaga się zwrotu swej nietaniej kiecki. Odzyskawszy własność, pierwsze co, to ją zakłada, bo nie po to są ubrania, żeby ich nie nosić, zwłaszcza jeśli są z jedwabiu. Strój płynnie przechodzi w taniec, jest triggerem tańca - tym, co uruchamia ciało. Ubiór istoty nadprzyrodzonej to była cała konstrukcja, cała instalacja, jak od Arkadiusa, bowiem na Dalekim Wschodzie inną mają wizję bóstwa, szczelniej odstawioną. Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy i bogowie mają warstwy. U nas wystarczy zasłonić części wstydliwe i można wieszać na krzyżu, zresztą niekoniecznie, bo u Dudy-Gracza Jezus jest po obnażeniu, czyli cały naked.

Maskę nosi aktor shite (to są dwie sylaby!), gdy odtwarza boga, ducha albo też demona. W tej roli Sakae Terai (lub Terai Sakae), artysta z pieczątką na bycie japońskim dobrem narodowym. Nawet nie drobił jak gejsza - wbił na scenę z prędkością, a raczej powolnością, metr na minutę. Ale posłuchajcie tego: w takim tempie również schodził! Taniec w jego wykonaniu jest wersją bezruchu: tu przestawi stopę o trzy centymetry, tam podniesie wachlarz. Ważne są też ruchy głowy. Z tyłu "sekcja rytmiczna" - że zacytuję Olgę Tokarczuk - grająca na wielu bębnach: śpiewak typu syrena strażacka i śpiewak-beatboxer. "Rytmiczna" w cudzysłowie, bo oni mają inne najwyraźniej rozumienie rytmu, jazzujące, że tak powiem.

Przerywnik komiczny w konwencji kyogen: o służącym umiejącym śpiewać tylko w pozycji leżącej. Te dowcipy mają pewnie ze 300 lat, ale jak widzę, wcale nie zjełczały, bo widownia japońska sikała po nogach. Finał, po przerwie, bardzo dramatyczny, o demonie buszującym w zbożu z pokrywą od kosza w ręce i toczkiem na głowie, odmiana mitu o Narcyzie, bo ta pokrywa to jest tak naprawdę lustro, tylko nie wygląda.

Nie czuję się, oczywiście, recenzentem tego przedstawienia, najwyżej opisywaczem, i to bardziej własnych przeżyć, lecz teatr japoński nie przyjeżdża na pokazy wyłącznie dla japonistów. Czy noh przewiduje coś takiego jak recenzent? Czy tam są na miejscu jakieś doktorantki, peregrynujące od premiery do premiery, od sosny do sosny? I oceniające, która sosna lepsza i bardziej trzeciofalowa. Czy zjechany aktor popełnia seppuku? I jeszcze ważniejsze: czy w noh mają reżysera, że nie wspomnę: dramaturga? Może jest tak, że tekst dawno napisany, a aktorzy dobrze wiedzą, jak mają go zagrać, bo to się nie zmienia od paru stuleci? I nie tekst jest ważny? Nie stawiam tych pytań tylko retorycznie, niech mi ktoś odpowie. Może to jak pytać, w czyjej reżyserii jest msza katolicka?

Mirek Kaczmarek, jeśliby w noh robił, toby nie zaszalał. Mirek, kochany, dwie sosny na jutro. Takie same, jak poprzednio.

Po obejrzeniu czegoś tak egzotycznego (również w znaczeniu czasowym, bo starsze niż vintage to jakie - paleo?), o czym nie wiadomo, co w sumie powiedzieć, refleksje ma się albo żadne, albo generalne, o teatrze tak w ogóle - że jest celebracją języka, ciała i wystroju, obojętne, kto go robi. U nas oczywiście nie celebracją, tylko przekroczeniem, poddaniem refleksji. Aktor gra w masce nie z racji braku urody, gra z nie swoją twarzą, bo inne wartości są tutaj na topie, jeśli dobrze się domyślam. Jeśli nie tekst, nie fejs, nie scenografia są najważniejsze, to? Ruch, rytm, kompozycja. Nawet polski posmarkany aktor jest tylko symbolem, smarki też są udawane. Teatr noh jest mi mniej obcy niż część naszego teatru, na przykład Weronika Szczawińska, która pracuje bibliografią i kalkulatorem.

Polski teatr dramatyczny to jest moja miłość, ale też rozczarowanie. Albo może są wakacje i jak aktorzy nie grają poza sezonem, tak ja tracę wiarę w teatr. Wchodzę na oślep we wszystko, co nie jest polskim teatrem dramatycznym: w teatr operowy, teatr zagraniczny albo chociaż robiony przez artystów z zagranicy, teatr tańca, czytanie dramatów, teatr telewizji i teatr radiowy. Wszystko jedno zresztą, byle tylko teatr słowa łaskawie się stulił. Say no more.

Nie bez powodu mówi się o noh "opera", bo fabuła idiotyczna, ale jak podana! Trochę bajeczka, a trochę śpiewogra, gdzie kadencja i antykadencja - falowanie i spadanie głosu - decydują o sensie wieczoru.

Nie mówię, że noh to jest "jakieś wyjście" dla teatru w Polsce, ale dobrych rozwiązań proponowałbym się uczyć: 1. dyscypliny ruchu (a przecież choreo jest teraz tak u nas ważne), 2. dyscypliny tak w ogóle, 3. nieinwestowania w dizajn, no, chyba że w kiecki, 4. niegrania na piękne oczy, zamiast tego w masce, 5. i tradycyjności. Potężny, ciasny, wielowiekowy "gorset konwencji" powoduje, że artystom japońskim nie ma szansy odbić. Całe ich zadanie w tym, żeby noh nie było obwoźnym skansenem, żeby mogło się nie zmieniać, ale jakoś żyć pomimo. Jeśli to się uda, padnie stereotyp, że nieruchome oznacza nieżywe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji