Artykuły

Urodziny w teatrze

Osiemdziesiąte urodziny damy polskiego kina i teatru, od dawna były precyzyjnie planowane przez środowisko twórcze warszawskiego Teatru na Woli. Wyjątkowa osobowość polskiej sceny ma prawo do osobliwego przeżycia tego święta, dlatego Barbara Krafftówna specjalnie na tę okazję zamówiła dla siebie tekst u Remigiusza Grzeli. I tak, ku uczczeniu jubileuszu, powstała sztuka "Oczy Brigitte Bardot". W dniu urodzin aktorki, 5 grudnia na wolskiej scenie odbyła się uroczysta premiera.

"Oczy Brigitte Bardot" to optymistyczny spektakl o wartości i magii marzeń, bez względu na upływające lata. To opowieść o maluczkich, sproszonych już srebrnym pyłem, których odnalazł przypadek. Połączyły ich marzenia, miłość do starego kina. Francji oraz wspólny środek lokomocji... Rysą tej idyllicznej opowiastki jest przeszłość, która dzieli, a na pewno wzbudza w bohaterach podejrzenia i niepokój.

Anastazja R. po ukończeniu 108 lat porzuca ciasne mieszkanie, zamawia taksówkę na Lazurowe Wybrzeże, organizuje casting na taryfiarza i wyrusza w podróż. Wybrańcem, pełnej wdzięku, kokieterii, ale i dobrodusznej, wesołej staruszki, zostaje pan Zbynio. "Poeta nie jestem" - tak reaguje na savoir vivre Anastazji R. Zbynio to prosty człowiek, oddany służbie "TAXI", niepodzielający wrażliwości klientki, za to doskonale operujący encyklopedią grypsów, żartów czy docinków pod adresem "starszej pani".

Ekspresyjne aktorstwo Barbary Krafftówny, połączone z jej urokiem osobistym, broni się w każdym momencie spektaklu. Trudno mieć wątpliwości o posiadaczkę miana polskiej Brigitte Bardot po obejrzeniu tego widowiska. Zaś Marian Kociniak oprócz elementów komizmu sytuacyjnego i słownego wprowadził do spektaklu elementy kiczu (np. wykonanie "Mydełka Fa").

Pierwsza część spektaklu jest pełna wigoru i rytmu. Wszystko płynie w nucie i w kierunku "Saint Tropez" - czułam się mile połechtana francuską muzyką, kinem oraz subtelnością dialogów. Drugiej części spektaklu zabrakło płynnego rytmu, który stanowił niewątpliwy atut części pierwszej. Zaczynam się nudzić, wyczuwam rutynę rozwiązań teatralnych, nie bawią mnie już kolejne "taneczne pociągi" aktorów, a historia podróży staje się nużąca.

Na szczególną uwagę zasługuje wzruszający monolog wewnętrzny bohaterki, prezentowany na telebimach, pomiędzy perypetiami podróżujących. W nim. Anastazja R. jest osłabioną kobietą, bez makijażu, ciężko oddychającą, rozprawiającą się z cierpieniem starości. Twórcy wykreowali nie tylko nową przestrzeń, ale i historię, która jednak w perspektywie całości spektaklu nie zostaje rozwiązana. Problem małej Anastazji, świadka wojennej rzezi rodziny, został zlekceważony. Schorowana kobieta mówi o pragnieniu powrotu do łona matki, jako o apogeum ulgi i spokoju. Jej monologi kontrastują ze scenami podróży wesołych staruszków i odnoszę wrażenie, że to ich główna funkcja. Moment samouświadomienia chorej Anastazji nie jest klarowny, uwaga widza koncentruje się na Zbyniu, który przeżywa olśnienie Brigitte Bardot. Nie dostrzegłam takiego rozwiązania w formie lub treści, by uwierzyć w jedność, współzależność czy konfrontację obu Anastazji.

Najprawdopodobniej reżyser Kowalewski upatrzył sobie telebim jako środek wprowadzania elementów niejasnych i nieuzasadnionych dla widza. W ostatniej scenie otrzymujemy na nim bowiem huczny pokaz najważniejszych ról aktorskich samej Barbary Krafftówny. W tym momencie tracę myśl przewodnią, poboczną, a nawet tę dręczącą... Biję brawa jubilatce, podziwiam wnoszone na scenę kosze pachnących róż. zastanawiam się, co reżyser miał na myśli. Czuję się miło jak u cioci po urodzinach ... i to obchodzonych w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji