Artykuły

Czasami skakałam w kosmos

1 Zawsze wyglądaj tak, jakbyś szła na bal 2 Problemy zostawia się w domu. Świat jest dostatecznie smutny, więc nie zadręczajmy sobą innych DWIE ZASADY - Barbary Krafftówny

- Pamięta pani swój pierwszy teatr?

Barbara Krafftówna - Zaczynałam w moim własnym, teatrze wyobraźni. Ponieważ miałam do dyspozycji szafę mamy, przeistaczałam się zazwyczaj w osobę dorosłą. Zakładałam na siebie jakieś halki, falbany, elementy sukien balowych, pojawiało się pióro, kapelusz. Wszystko wyglądało dość surrealistycznie i barwnie. I było jedyne, niepowtarzalne, bo wyobraźnia pracowała bardzo intensywnie. Pomysły teatralne bywały odważne. Na przykład tańczyłam na parapecie weneckiego okna, zakładając się z koleżankami, ilu widzów stanie na ulicy na ten widok. Pamiętam jeden z pierwszych spektakli tego teatru, kiedy z koronkowym parasolem niczym ze spadochronem skakałam z wielkiej szafy na otomanę. Na szczęście sprężyny wytrzymały.

- Podobny temperament wykazała pani w roli Zerzabelli w "Paradach" Potockiego. Spektakl przeszedł do historii powojennego teatru i pokazywany był m.in w paryskim Teatrze Narodów.

- Fantazji i temperamentu nigdy mi nie brakowało, ale aktorskie ostrogi otrzymałam dzięki wspaniałemu człowiekowi teatru, jakim był Iwo Gall. W czasie okupacji chodziłam do jego konspiracyjnego Studia Dramatu, a potem kontynuowałam zajęcia w Krakowie. Tam przeszłam lekcje aktorstwa i pantomimy, zaczęłam rozumieć własne ciało i uczyłam się nim operować.

- Iwo Gaił przekonał panią, że aktorstwo to misja?

- Wpajał nam tę zasadę skutecznie. Przekonał, że nawet największy talent musi być poparty pracą. Zajęcia w studiu można było porównać z pracą pianisty, który, by osiągnąć perfekcję, musi ćwiczyć kilkanaście godzin czasem do omdlenia. I kiedy wychodzi na estradę widać, że grają nie tylko palce, ale właściwie całe ciało, każda zmarszczka na twarzy coś wyraża.

- Do jakich ról, zdaniem Iwo Galla, wydała się pani predestynowana?

- Przede wszystkim charakterystyczno-komicznych, co zauważył już po pierwszym spotkaniu. Choć sądził, że z wiekiem tę granicę mogę przekroczyć; uważał, że stać mnie na więcej. Wszystko zależało właściwie od reżyserów, którzy zdecydowaliby się podjąć ryzyko.

- Pierwszy podjął je Wojciech Has. W obsypanej nagrodami Felicji z "Jak być kochaną" pokazała pani, że drgnienie powieki, pauza, może wyrazić więcej niż najbardziej dynamiczny monolog.

- Na sukces tego filmu złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim osobowość Hasa, który dobrał sobie grupę ludzi czujnych i doświadczonych: wspaniałego operatora Stefana Matyjaszkiewicza, który był portrecistą, umiał świetnie oświetlić twarz, pokazać ją w zbliżeniu. Pracując z Hasem, wiedzieliśmy, że scenariusz filmu miał w głowie, wiedział też, jak chce go zmontować. Dawał bardzo precyzyjne uwagi dotyczące poszczególnych ujęć.

- Skoro mówimy o ważnych spotkaniach, trudno pominąć Jeremiego Przyborę i Jerzego Wasowskiego...

- Dziś się mówi, że w Kabarecie Starszych Panów spotkał się prawdziwy gwiazdozbiór. Ale o tym zdecydowała intuicja obu twórców. Przez ten kabaret przewinęły się właściwie wszystkie ważne postacie świata teatralnego, także wielu aktorów dramatycznych. Ale z programu na program następowała naturalna selekcja, dzięki której utworzył się trzon kabaretu. Dziś, jak obliczyłam, z całej naszej gromadki pozostała tylko piątka.

- Mało kto wie, że to właśnie pani w kabarecie zaśpiewała pierwszy raz słynnego potem "Walca Embaras".

- Starsi Panowie Dwaj dawali nam sporo swobody. Kiedy pojawiały się kolejne piosenki, Jerzy Wasowski zapraszał nas do fortepianu i mówił: Najpierw posłuchajcie mnie, a potem będziecie mogli fantazjować po swojemu. A nasze wyobraźnie niosły nas daleko. Wasowski przysłuchiwał się tym propozycjom i starał się znaleźć złoty środek.

- Była pani pierwszą w historii teatru Iwoną księżniczką Burgunda...

- To był skok w kosmos. Wyjście z klasycznego teatru, z formy ustalonej przez pokolenia. Ta literatura zmieniła sposób myślenia o teatrze. Grając Gombrowicza, czuliśmy się jak w innym świecie.

- A jak był przyjmowany Gombrowicz za granicą? W USA grała tam pani jego Hrabinę Kotłubaj i występowała w inscenizacji opowiadania "Dziewictwo".

- W obu przypadkach traktowany był jak bóstwo i budził rodzaj zauroczenia. Owiany był tajemnicą. Wielu kolegów, z którymi się zetknęłam, traktowało jego twórczość niemal jak Biblię. Podobnie jest z Witkacym, do którego też miałam szczęście.

- Z okazji pani urodzin odbędzie się premiera sztuki "Oczy Brigitte Bardot", którą Remigiusz Grzela napisał z myślą o pani. Jej bohaterka ma paniczny lęk wysokości i arystokratyczne maniery. Co do manier nie mam wątpliwości, a jak jest u pani z tym panicznym lękiem?

- Też proszę nie mieć wątpliwości... W Teatrze Dramatycznym, w którym gram teraz w "Peer Gyncie", ubłagałam reżysera Pawła Miśkiewicza, by o 10 cm obniżył szafę, na której siedzę. Pamiętam też, jak przed laty w "Żywocie Józefa", na moją prośbę Kazimierz Dejmek się zgodził, bym grała na ganku, a nie na balkonie, tak bałam się wysokości.

- A jest pani przesądna?

- Raczej czujna. Nie reaguję, gdy kot przebiegnie mi drogę, ale, kiedy zapomnę czegoś zabrać z domu i muszę wrócić, po prostu się cofam, tak jakbym przewijała taśmę do tyłu.

- Bohaterka "Oczu...", mimo poważnego wieku, jest wciąż młoda duchem i uwielbia marzyć. To również chyba łączy panią z tą postacią?

- Kiedy skończyłam 77 lat bardzo się ucieszyłam, że te "dwie siekierki" mam za sobą. Teraz, gdy przyszedł "bałwanek", czuję się dziwnie, bo mam wrażenie, że duchem jestem znacznie młodsza. W naszej epoce wiek bywa trudny do określenia. Łatwiej ocenić stan duszy: jeśli ktoś ma starą duszę, może być starcem już w wieku 20 lat. Mam nadzieję, że ze mną jest akurat odwrotnie.

- rozmawiał Jan Bończa-Szabłowski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji