Artykuły

Życie, które wyśnił sobie Brylewski

- Robert Brylewski żył i umarł jak rockandrollowiec: cierpiał na depresję, brał narkotyki, pił sporo alkoholu i umarł po ciężkim pobiciu - mówi Grzegorz Laszuk, reżyser spektaklu "Złota skała. Opowieść o Robercie Brylewskim" w STUDIO teatrgalerii w Warszawie, w rozmowie z Arkadiuszem Gruszczyńskim w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Kto wpadł na pomysł spektaklu o Brylewskim?

GRZEGORZ LASZUK: Tomasz Plata, wicedyrektor Teatru Studio. My, w Komunie Warszawa, też rozmawialiśmy o spektaklu poświęconym początkom polskiej muzyki punkowej i niezależnej z lat 80. Na tapecie był Dezerter i był oczywiście Brylewski. To środowisko jest dziś zapomniane i niedocenione. Na świecie jest inaczej - Sex Pistols, The Clash czy zespoły z nowej fali są filarami dla większości osób słuchających muzyki czy zajmujących się popkulturą.

Dlaczego w Polsce jest inaczej?

- Trzeba o to zapytać Marka Niedźwieckiego, Piotra Kaczkowskiego i cały zespół radiowej Trójki.

Może mieli po prostu inne muzyczne gusta?

- Ale mogli nie przemilczać rewolucji. W latach 60. narodził się rock and roll, a w 70. pojawiły się punk i muzyka elektroniczna. Większość dziennikarzy to przeoczyła. Część współpracujących ze mną aktorów nie kojarzyła Brylewskiego. A przecież jego piosenki to potężny ładunek życiowych opowieści, nie wspominając o jego biografii, która nadaje się na pełnometrażowy film o ludowym bohaterze.

Uważasz, że Brylewski mógłby być dzisiaj atrakcyjny dla młodszych pokoleń?

- Tak. Aktorzy nucą wciąż "Jestem już zmęczony" czy "Centralę", bo to są po prostu świetnie skomponowane piosenki. Dobry rytm i uniwersalne teksty, które lepiej opisują naszą rzeczywistość niż te pisane współcześnie. W "Wojnach gwiezdnych" Kryzys śpiewał: "Powietrze tu nieświeże i niezdrowy swąd". Takie kawałki o wiele mocniej brzmią teraz niż 40 lat temu.

A co cię ciekawi w jego biografii?

- Czytając wywiad z Brylewskim przeprowadzony przez Rafała Księżyka, odkryłem, jak tragiczną był postacią. Żył i umarł jak rockandrollowiec: przechodził ciężką depresję, prawie trafił do szpitala psychiatrycznego, rozpadało mu się życie, brał dużo narkotyków, pił sporo alkoholu i umarł po ciężkim pobiciu. Żył cały czas na krawędzi, pochłonięty muzyką. Ale nasz spektakl nie jest biografią Brylewskiego. Umarł tragicznie dopiero rok temu, a ja nie potrafię robić psychologicznego teatru dokumentalnego. To, co robimy, to uniwersalna ludzka opowieść, ale też rytuał żałobny. Stawiam pytanie, jak tworzymy własne życie i jakie jest nasze przeznaczenie? Świadomie używamy religijnego języka, bo uważamy, że każdy i każda z nas ma w sobie jakiś potencjał, który jest nam dany. Od tego, czy dobrze go wykorzystamy, zależy nasze poczucie szczęścia. Brylewski pod koniec życia był pogodzony ze sobą. Miał świadomość, że trochę spraw zjeb..., nie został gwiazdą, ale zachował pogodę ducha. Dla ludzi w moim wieku, a nie jestem szczególnie młodszy od Brylewskiego, to ważna wskazówka.

Mocne pytania.

- Dlatego w naszym spektaklu nie ma polityki, są za to egzystencjalne tematy. Kanwa opowieści jest związana z tragicznym wypadkiem, który zakończył życie Brylewskiego. Nasz bohater zapadł w śpiączkę i cały spektakl jest jego snem, w którym spotyka siebie młodego. Przedstawienie jest rozmową 60-letniego Brylewskiego z 18-letnim Brylewskim. Dosyć dziwaczne, ale skłania do zrobienia przeglądu własnego życia i zadania pytania: Czy wybory sprzed wielu lat były podejmowane świadomie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji