Artykuły

Maliczewska bez szansy na karierę

Kiedy padają ostatnie słowa Stefki, w których biedna dziewczyna zamyka całą gorycz nagłego uświadomienia sobie własnej życiowej klęski - "I to już całe życie!... psiakrew!... tak, całe życie!..." - przedstawienie Panny Maliczewskiej w warszawskim Teatrze na Woli wcale się nie kończy. Pojawiają się wspaniali lokaje, którzy drapują plan sceny spływającym z góry ogromnym płatem złocistego brokatu, ustawiają wygodne stylowe fotele, ścielą na podłodze dywan z białego futra i wnoszą bogato zastawiony stolik. Za chwilą pojawia się Stefka, ale jakże odmieniona! - wyzywający makijaż, strojna, dekoltowana toaleta, biżuteria, no i pewność siebie, znamionująca osiągnięcie sukcesu. Także Michasiowa z obdartego popychla przeobraziła się w wytworną subretkę w koronkowym czepeczku! Jakże skromna i szara wydaje się na ich tle pani Daumowa, tym bardziej że to ona zabiega teraz o względy wielkiej gwiazdy, która kiedyś była sublokatorką praczki Żelaznej...

Mało kto dziś już wie, że przed 75 laty w Echu Literacko-Artystycznym ukazał się, przypomniany następnie przez dr Jadwigę Czachowską, fragment nie ukończonej sztuki Gabrieli Zapolskiej pt. Odwet panny Maliczewskiej. Treścią tego fragmentu jest intryga, za pomocą której Stefka demaskuje Dauma, ujawniając zdumionej żonie drugie oblicze jej tak na pozór statecznego małżonka. Stefka bierze tu odwet na obydwojgu - na człowieku, o którym powiada, że był jej największym wrogiem i pozbawił ją wszystkich złudzeń, a jednocześnie na Daumowej, której wyjawia, że właśnie złudzeniem była jej małżeńska stabilizacja, spokój i domowe szczęście. Potem odchodzi, pozostawiając tę żałosną parę sam na sam z widownią, która, być może, po wyjściu z teatru pomyśli nie bez racji, że po tym małżeńskim spięciu w buduarze gwiazdy Daumowie wrócą przecież razem do domu, by w jego czterech ścianach - zgodnie z zaleceniami pani Dulskiej - prać własne brudy, o istnieniu których obydwoje postarają się jak najszybciej zapomnieć. W interesie własnym i syna, który pozostać przecież musi młodzieńcem z dobrego domu, i którego przyszłości źle by się przysłużył publiczny skandal rodzinny.

W programie do przedstawienia Maliczewskiej Krzysztof Teodor Toeplitz słusznie pisze o demaskatorstwie "pogrążonych w realiach" sztuk Zapolskiej. Pasji, z jaką autorka Żabusi demaskuje mieszczańską moralność, w myśl której tylko zło ujawnione publicznie jest rzeczywistym złem, nie ugasiły upływające lata. Jest to zasługą zarówno znakomitego pisarstwa scenicznego Zapolskiej, jak i faktu, że mieszczańska moralność - choć podlegając pewnym, nie zmieniającym jej istoty metamorfozom - przetrwała do dziś, utrwalając aktualność wymowy wielu utworów pani Gabrieli...

W Pannie Maliczewskiej reżyser może dziś dopatrzyć się jeszcze innej aktualności. Jest przecież ta sztuka nadal wcale aktualną opowieścią o dziewczynie, która chce zostać "wielką artystką" - gwiazdą, idolem publiczności. Stefka Maliczewska pracuje w teatrze. Reżyser Andrzej Koper za pomocą muzyki Johanna Straussa sugeruje nam, że chodzi tu o tzw. lekką muzę, czyli operetkę, w przybytku której Stefka zajmuje jeden z najniższych szczebli w hierarchii jej kapłanek. Jest ambitna i chce piąć się w górę, wszelako wie, że samą tylko pracą i talentem niewiele zdoła uzyskać. Potrzebny jest protektor: ktoś, kto "zna dyrektora" i uzyska dla niej rolę, w której ona zwróci na siebie uwagę. System rekrutacji przyszłych gwiazd, wiodący przez łóżka mniej lub bardziej cynicznych "opiekunów", nie należy, jak wiadomo, do przeszłości. Naiwne dziewczęta marzące o laurach filmowych czy estradowych gwiazd, gotowe na wszystko, co w ich przekonaniu pomoże osiągnąć cel, oraz pozbawieni skrupułów mecenasi, którym łatwa zdobycz sama pcha się w ręce - to przecież dzisiejsze odpowiedniki Maliczewskich, Daumów, Boguckich. Tyle że Żelazną zastąpi, może nawet bezinteresownie, starsza, "życzliwa" koleżanka, a o posiadaniu Michasiowej nie ma nawet co marzyć, bo jeżeli nawet tej mniej udanej siostrzyczce nie udało się skończyć jakiegoś technikum, to przecież będzie wolała posadę "na stałe do niemowlęcia" w zasobnym domu, gdzie dostanie "samodzielny pokój" i "warunki bardzo dobre". O tym, że reżysera przedstawienia w Teatrze na Woli zainteresował ten właśnie nurt aktualności Maliczewskiej, wydaje się świadczyć wprowadzenie opisanego na wstępie epilogu, z którego wynika, że Stefka osiągnęła swój cel, że udało jej się stanąć na szczycie hierarchii teatralnej, zostać artystką podziwianą i uwielbianą przez widzów, taką, której "wszystko wolno". I która może zemścić się za doznane dawniej upokorzenia. Cóż, kiedy przebieg całego przedstawienia Panny Maliczewskiej wcale tego nie uzasadnia. Wydaje się bowiem, że niezależnie od liczby i znaczenia jej kochanków-opiekunów Stefka musi mieć tę iskrę boża - talent, który pozwoli jej w szczęśliwych i sprzyjających okolicznościach nie tylko stanąć na szczycie, lecz także - co jeszcze trudniejsze - utrzymać się na nim. W tej smutnej poczwarce z sutereny Żelaznej i umeblowanego pokoju utrzymanki musimy przeczuć tęczowe skrzydła motyla i blask talentu przyszłej ulubienicy publiczności. I w finale III aktu musimy nabrać przekonania, że jej klęska jest tylko chwilowym załamaniem, wywołanym niepowodzeniem, rzeczywistym wprawdzie, ale przecież nie ostatecznym. Tego wszystkiego w przedstawieniu Kopera zabrakło. Reżyser zatrzymał się w pół drogi, z jednej strony starając się zadziwić nas oryginalnym zakończeniem spektaklu, z drugiej jednak - nie wyciągając logicznych konsekwencji z wprowadzenia takiego zakończenia. Powtarzam : żadnych, bowiem przedstawienie Maliczewskiej zrealizowane zostało właśnie tradycyjnie, chociaż dosyć nieudolnie. Nieudolności te najwyraźniej zaznaczają się w sposobie prowadzenia aktorów młodych i niedoświadczonych, którzy - w przeciwieństwie do kolegów dojrzalszych wiekiem i doświadczeniem - nie zawsze wiedza co i jak maja grać. Mamy więc majstersztyk soczystego aktorskiego realizmu w najlepszym stylu - Żelazna Barbary Rachwalskiej, której powrót na stołeczna scenę ucieszył wszystkich jej przyjaciół z widowni. Mamy dyskretną, stylową i mądrą Michasiową Danuty Nagórnej, taktownie i z dużą kulturą zagraną Daumową Marii Chwalibóg, a także zabawnego w swej skrywanej nerwowości Sekwestratora Zygmunta Maciejewskiego. Seweryn Butrym zagrał Dauma - kabotyna, pełnego nieskrywanej pychy i pogardy dla słabszych, a Eugeniusz Kamiński nie ukrywał, że jego Bogucki wolałby zabawiać się ze Stefką na koszt i rachunek Dauma i z duża niechęcią przejął po nim także materialną stronę tego stosunku.

Natomiast Filo Wojciecha Machnickiego nie wyszedł poza mało przekonywającą deklamację, nie tworząc (mimo dobrych warunków) postaci - w utworze przecież ważnej ze względu na jej relacje z głównymi bohaterami. Trochę lepiej powiodło się Maciejowi Kujawskiemu, który jako Edek miał momenty szczerości (szkoda, że reżyser w akcie I nie chciał, czy też nie umiał należycie wydobyć tragikomicznej historyjki o kawałku Edkowego chleba, którym chytra i skąpa Żelazna częstuje wszystkich kolejno).

Tytułowa bohaterka, która gra Maria Czubasiewicz, oscyluje między zupełną naiwnością a równie rzeczywistym cwaniactwem. Jej rozmowie z Daumową w akcie II zabrakło, niestety, pięknego akcentu plebejskiej godności, z jaką Maliczewska. nie bez racji, stwierdza, że "ja taka sama kobieta, jak pani, może nie? czy z innej gliny?"

Patrząc na tę Maliczewską wiedziałam z góry, że tu nie może być żadnego przeobrażenia z poczwarki w motyla, że to biedne, duże i pozbawione wdzięku stworzenie będzie się staczać coraz niżej, by wreszcie, gdy minie krótka młodość, skończyć na ulicy, lub, jak jej wróżą słowami piosenki rozbawieni koledzy Fila, że

na karbol, gaz

jeszcze przyjdzie czas...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji