Artykuły

Jezus mówi w radiu i wstępuje w krowę. A Kozyra przytula raka

"Jezus" wg scenariusza Jędrzeja Piaskowskiego i Huberta Sulimy w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Jezus - kosmita? Jezus - mistyczny kochanek? Jezus - krowa prowadzona na rzeź zamiast baranka? W spektaklu Jędrzeja Piaskowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie objawienie przychodzi jako to, co dziwne i niezrozumiałe. Czy błyskotliwy "Jezus", niewpisujący się w logikę wojen kulturowych, ma więc w dzisiejszej Polsce szansę zostać zrozumiany?

Jędrzej Piaskowski, jeden z ciekawszych reżyserów młodego pokolenia, tworzy w "Jezusie" specyficzny, poetycki świat, w którym możliwe są dziwne spotkania. Ten świat emanuje osobliwą energią, przesyca go abstrakcyjny humor.

Nie jest to próba odzyskania postaci Chrystusa jako pewnego ideału etycznego, jak robił to choćby w swojej filozofii Lew Tołstoj, czy też figury Chrystusa - charyzmatycznego rewolucjonisty i skandalisty. Nie będzie tu Jezusa - geja ani Jezusa - uchodźcy. Słowo "Jezus", choć jest na plakacie, na scenie w ogóle nie pada. Spektakl w Nowym rozgrywa się na marginesie współczesnych sporów o religię.

Piaskowskiego oraz dramaturga Huberta Sulimę interesuje nie tyle Kościół, nie tyle nawet katolicyzm czy chrześcijaństwo, co wyabstrahowane z niego doświadczenie religijne; może objawienie, a może nawet doświadczenie mistyczne. Innymi słowy, kontakt z tak czy inaczej rozumianą metafizyką.

To o tyle ciekawe, że w tak arcykatolickim kraju jak Polska ambitna sztuka religijna praktycznie nie istnieje. To laicka i republikańska Francja wydała kiedyś kino Roberta Bressona, a później ekranowy barok Brunona Dumonta czy pilnie wczytującego się podczas pracy nad "Uległością" w schemat katolickiej powieści religijnej Michela Houllebecqa (zabawne zresztą, że nikt z krytyków w Polsce nie zwrócił na to nawiązanie uwagi). To Rosjanie za Związku Radzieckiego mieli reżysera-mistyka Andrieja Tarkowskiego, a teraz mają nasycającego swoje filmy chrześcijańską symboliką Andrieja Zwiagincewa.

Faustus, Faustyna i krowa

Marnie więc stoimy w Polsce z wysoką kulturą artystyczną zajmującą się Bogiem i objawieniem. Co innego tradycja ludowa. I po nią sięga Sulima, a dokładnie - po "Dzienniczek" Faustyny Kowalskiej. Cytatami z niego mówi postać Sary Celler-Jezierskiej, stara prostytutka Maria. W jej życiu jakiś osobliwy oblubieniec zjawia się jako... wyznający jej miłość głos z radia.

Pomysł na ten teatralny świat oddają świetne kostiumy autorstwa Hanki Podrazy. Łączą tandetne przebranie z krytycznym namysłem, pewien rodzaj elegancji z czułością dla odpustowego stylu.

Sceniczny "Jezus" to ciąg dziwnych spotkań, kolejnych "pierwszych kontaktów". Są więc bliskie science fiction wariacje na przybycie kosmitów czy naszych lepszych wersji z przyszłości (świetny Piotr Polak). Ale jest też krowa.

Przypomnijmy: Chrystus w chrześcijańskiej tradycji to "baranek Boży". Czyli, mówiąc wprost, zwierzę rzeźne. Krowa to też zwierzę rzeźne, dużo dziś w naszym kręgu kulturowym popularniejsze niż baran. To zwierzę może być metaforą człowieka w cywilizacji skupionej na produktywności i poddanej ścisłej kontroli. We wspaniałej aktorskiej kreacji Małgorzata Biela roztacza z rozmachem wizję, w której krowa wychodzi z ciasnego boksu i widzi światłość, wielki świat, niewyobrażalne bogactwo sensów i doznań, wykonując ekstatyczny "Taniec godzin" z opery "Gioconda" romantycznego włoskiego kompozytora Amilcarego Ponchiellego.

Piaskowski i Sulima sięgają też po filozoficzne metafory (Platon) i geometryczne paradoksy (istota z płaskiego świata spotyka tu trójwymiarowe zjawisko), świadomy kicz; po historię poszukiwań absolutu czy przekroczenia siebie w sztuce. Stąd obszerny cytat z "Doktora Faustusa" Tomasza Manna o postaci głuchnącego Beethovena (Bartosz Bielenia) - objawienie jest inną formą percepcji.

Przytulanie raka

Patronką spektaklu w Nowym Teatrze jest legenda polskiej sztuki krytycznej - Katarzyna Kozyra. W "Jezusie" pobrzmiewają echa jej projektów, choćby "Piramidy zwierząt" czy cyklu "W sztuce marzenia stają się rzeczywistością", w którym artystka uczyła się operowego śpiewu czy pojawiała się w religijnej procesji jako Madonna. Kozyra jest w końcu też autorką filmu "Szukając Jezusa", inspirowanego opowieściami o specyficznym zaburzeniu psychicznym: syndromie jerozolimskim, czyli przekonaniu o posiadaniu nadzwyczajnego religijnego posłannictwa. Od początku jedną z przewodniczek po tym świecie objawień jest postać imieniem Kaśka, grana przez Bartosza Gelnera. W pewnym momencie aluzyjne mruganie okiem wydaje się posunięte nawet nieco za mocno, gdy Kaśka wręcza Marii album z twórczością Kozyry, dając też autograf.

Druga sprawa to biografia artystki, historia jej cierpienia. W przedziwnej finałowej sekwencji na scenie zjawia się... rak, upostaciowiony komicznie przez - znów - Piotra Polaka, i podejmuje z artystką czułą, bliską i pełną czarnego humoru rozmowę ("Mam coś dla ciebie...". "Przerzut?"). Tuli ją, po czym razem przechodzą na drugą stronę symbolicznych drzwi. Życia? Poznania?

Być może chodzi po prostu o to, że Ewangelia - czy sam Jezus - to według definicji apostoła Pawła skandal, "głupstwo dla Greków, zgorszenie dla Żydów". W Ewangelii chodzi przecież m.in. o przytulenie jakiegoś zła i cierpienia. Jakiegoś, mówiąc językiem filozofki Julii Kristevej, "abiektu", czyli tego, co społeczne ciało wypluwa poza siebie, postrzega jako nieczystość, brud, obrzydlistwo, zagrożenie.

I może, jeśli w sztuce chcemy faktycznie próbować jakoś oddawać afekty, które, jak sobie usiłujemy wyobrazić, towarzyszyły odbiorowi Jezusa - skandalisty, który przygarniał trędowatych czy sięgał po to, co żydowska wspólnota postrzegała jako niekoszerne, to trzeba sięgać po najmocniejsze współczesne lęki i odrazy.

Jeśli potraktować to na serio, wykorzystanie choroby jako figury przejścia wydałoby mi się jednak zabiegiem ryzykownym. Oznaczałoby przeniesienie na scenę chrześcijańskiej teologii cierpienia, którą uważam za szkodliwą.

Choć może ta scena jest tylko pytaniem? Albo ironiczną grą z chrześcijańskim mitem bądź z przedstawianiem raka w sztuce w "romantyczny" sposób, o czym pisała Susan Sontag w "Chorobie jako metaforze"? Ze sztuką nie zawsze trzeba się zgadzać, by ją doceniać. Ale "Jezusa" zdecydowanie doceniam. To jeden z ciekawszych przykładów nowej postchrześcijańskiej sztuki w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji