Artykuły

Korpo-fantazja. Od afektu do rekonstrukcji

"Po godzinach" w chor. zbiorowej z Teatru Tańca Zawirowania na XV Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Tańca Zawirowania w Warszawie. Pisze Karol Adamowicz.

"Po godzinach" to obraz sfetyszyzowanej pracy w korporacji. Choć, jak mówią twórcy, biurowa sceneria to tylko punkt wyjścia do opowiedzenia o pożądaniu, przemocy czy zdradzie.

Spektakl rozpoczyna widok czterech biurowych krzeseł, na których po kolei siadają tancerze. Odgrywają symultaniczną, beznamiętną sekwencję ruchów, imitujących zestaw codziennych czynności wykonywanych po przyjściu do pracy. Ta sekwencja będzie swego rodzaju refrenem, który oddziela choreografię pracy za biurkiem od interakcji między tancerzami, którzy są jakby po godzinach.

Co robią ludzie po nudnym dniu w pracy w korporacji? Wchodzą w toksyczne relacje erotyczne. Obrazowanie zbliżeń w spektaklu jest tak subtelne, jak molestowanie seksualne - tancerze uderzają o siebie miednicami, dotykają się, koledzy z biurka obracają koleżankę z sąsiedniego działu. Wszystko rzecz jasna w koszulach i czarnych marynarkach. Zarówno kod wizualny, jak i całe wyobrażenie o pracy w biurze wydają się raczej przynależeć do sfery fantazji niż realiów. Twórcy powielają pewien korpo-fantazmat, rodem z filmów o Bridget Jones, który w erze #metoo wydaje się jednak odklejony. I ciężko winić za to twórców, biorąc pod uwagę to, że choreografia powstała ponad dziesięć lat temu, kiedy jeszcze praca w wielkiej korporacji wydawała się w Polsce czymś dość orientalnym.

Można się też zastanowić na ile korpo-dodatki przeszkadzają, a na ile pomagają tańczącym aktorom i prezentowanej w spektaklu historii. W filmie "Nić widmo" (2017, reż. Paul Thomas Anderson) przedstawiono w romantyczny sposób związek oparty na syndromie sztokholmskim. Przez część widzów zostało to przyjęte jako klimatyczne i głębokie ze względu na scenerię (stara posiadłość, las, rekwizyty w stylu vintage) mimo, że postaci nie zachwycały psychologiczną głębią. W "Po godzinach" jest na odwrót - anturaż spłyca w odbiorze ekspresję tańczących i dramaturgię przedstawienia.

Mimo że choreografia nie powstała z udziałem aktorów, którzy ją wykonywali, tylko została przez nich zrekonstruowana - ruch wydaje się tu organiczny. Kategorie czujności czy obecności, choć nieco już zużyte, zdają się wciąż mieć znaczenie przy opisie tańca. I właśnie obecności, uważności na partnerów, - organiczności ruchów nie można performerom odmówić. Zachowali rytm i tempo mimo dość eksploatującej choreografii, co wydaje się godne uznania tym bardziej, że tańczyli choreografię, której nie stworzyli, i która w warstwie ideowej jest już lekko passé. Pytanie, o ile lepiej oglądałoby się "Po godzinach" w tych samej strukturze, ale z tancerzami ubranymi tylko w bieliznę, albo po prostu w stroju nieosadzającym interpretacji tak powierzchownie. Z drugiej strony, akt fantazjowania na scenie o pracy w biurze ma potencjał zweryfikowania celów, praktyk i wyobrażeń zatrudnienia w korporacji. Niemniej ten potencjał w "Po godzinach" nie jest do końca eksplorowany. Zamiast tego spektakl idzie w stronę ekspresyjności i afektów, które są tematami samymi w sobie, co też wskazuje na to jak wiele lat temu zrodził się pomysł.

Wśród niewykorzystanych możliwości można wymienić też media. Spektakl dotyka sfery pracy kreatywnej, zdominowanej przez nowe technologie, jednak, poza dźwiękiem klawiatury z głośników, w ogóle po nie nie sięga. Ilość pominiętych możliwości każe zapytać na ile ma sens odtwarzanie dawnych projektów w tak skrupulatny sposób. I odpowiedź na to pytanie nie musi być nieść ze sobą obwiniania twórców pierwotnej wersji spektaklu. Ponieważ miło jest czasem zobaczyć rozdźwięk między tym, co widzimy i co chcielibyśmy zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji