Artykuły

Śniąc cudzy sen...

"Trans-Atlantico" według "Trans-Atlantyku" Witolda Gombrowicza w reż. Tomasza Gawrona w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. Pisze Patryk Kencki, członek Komisji Artystycznej Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej "Klasyka Żywa".

"Trans-Atlantico" to po hiszpańsku "Trans-Atlantyk". Nazwa przedstawienia przygotowanego przez Tomasza Gawrona sugeruje więc swoiste odwrócenie perspektywy. Jak oryginalny tytuł Gombrowiczowskiej powieści kojarzy się z podróżą na drugi koniec świata, tak nazwa tarnowskiego spektaklu przywołuje spoglądanie już zza oceanu. Dzięki temu zabiegowi, nasuwającemu na myśl wywrócenie na opak czy znalezienie się po drugiej stronie lustra, lepiej rozumiemy sytuację samego Gombrowicza, który wraz z początkiem wojny dostaje się do Argentyny i postanawia, póki co, nie wracać za ocean. W paradoksalny sposób kres podróży staje się zupełnym początkiem jego nowego życia, zaś miejsca, które stanowiły początek jego świata, stają się najprawdziwszym świata końcem.

W spektaklu Gawrona już na wstępie przywołany zostaje cytat z powieści, wyrażający przekonanie narratora o rozpadzie znanej mu dotąd rzeczywistości. Wrażenie destrukcji, kresu i przytłaczającej atmosfery śmierci potęguje projekcja ukazująca idący naprzeciw nas żałobny kondukt. Ta przygnębiająca, ciągnąca się zza oceanu wizja przypomina o pozostawionej daleko w tyle krainie śmierci. Ów kraj zmarłych ma tu zresztą sens przynajmniej podwójny. Po pierwsze jest to kraj ogarnięty wojną, do którego powrót może sprawić, że samemu dołączy się do świata cieni. Po drugie - jest to kraj przodków, więc w pewnym znaczeniu kraina umarłych. Na tym chyba jednak nie kończą się sensy otwierającego spektakl obrazu. Kondukt z trumną przywołuje nie tylko dalszą, ale i całkiem bliską historię Polski. A fakt, że w żałobnym orszaku przeważają stare kobiety budzi jakieś skojarzenia z twórczością Pedra Almodóvara. W jego filmie z 2004 roku, zatytułowanym "La mala educación" ("Złe wychowanie"), rzeczywistość zdaje się złożona z prawie samych mężczyzn. Kobiety są stare i mieszkają gdzieś na peryferiach. Rzecz frapująca, że i w Gombrowiczowskim "Trans-Atlantyku" wszystkie pierwszoplanowe postaci to mężczyźni.

Jak gdyby na przekór pisarzowi Gawron wraz z mającymi uzupełnić tekst powieści fragmentami Gombrowiczowskich "Dzienników" wprowadza do spektaklu postać tajemniczej Senory (Ewa Sąsiadek), towarzyszącej Gombrowiczowi (Aleksander Fiałek). Wątek z nią związany jest jednak niezwykle wątły. Służy chyba ukazaniu apatii pisarza, znajdującego się gdzieś pomiędzy kolejnymi etapami życia. Co ciekawe, w przedstawieniu da się wyróżnić właśnie dwie części. Pierwsza, odpowiadająca wspomnianej fazie przejściowej, trwa aż do momentu pojawienia się na scenie Gonzala (Tomasz Schimscheiner). W części drugiej Gonzalo właściwie wysuwa się na pierwszy plan, tak jak gdyby reżyser chciał w postaci hedonistycznego magnata dostrzec kolejne autorskie alter ego, przysłaniające mniej już od tego momentu znaczącego narratora.

Inscenizatorowi udało się w ciekawy sposób wydobyć wątek homoerotyczny, obecny w samej powieści, ale z reguły przez reżyserów traktowany z większym dystansem. Tymczasem w przedstawieniu Gawrona cały ten wymiar przybiera formę uwodzicielską i niezwykle czarowną. Dom Gonzala przepełniony jest atmosferą erotyki, którą budują przede wszystkim młodzi aktorzy i tancerze. Ich powab podkreślają efektowne kostiumy, zaprojektowane przez Mirka Kaczmarka. Seksualność ma zresztą w tych scenach niejednoznaczny, więc bliski naszym doświadczeniom wymiar. To, co głębokie, miesza się z tym, co płytkie, a obok subtelności może pojawić się i dosadność. Takie wymieszanie nastrojów i karnawałowość istnienia doskonale widać w sekwencji, w której postaci w erotyczny sposób raczą się tequilą. Na stole leży częściowo obnażony mężczyzna. W pępkowym zagłębieniu ma nalany trunek, na klatce piersiowej rozsypaną sól, a w ustach trzyma cytrynę.

Skupienie się na atrakcyjnej fizyczności młodych ludzi pozwala lepiej wybrzmieć opozycji pomiędzy ojczyzną a synczyzną. Major (Ireneusz Pastuszak) należy do sfery trącącej dojrzałością i pozbawionej powabu. Jego atrakcyjny syn, Ignacy (Stefan Krzysztofiak), stanowi natomiast przedmiot pożądania z pewnością nie tylko Gonzala. W powieści da się wyraźnie dostrzec niepokojącą fascynację, jakiej ulega sam narrator - ten akurat motyw nie został jakoś specjalnie wykorzystany przez reżysera.

Przejrzałe ciało chętnie negliżującego się Gonzala uświadamia nam jednak, że owa mityczna kraina młodości i erotyki jest ogrodem, z którego czas rychło może nas przegnać. W finalnych scenach postać zamiast uczestniczyć w radosnych zabawach młodzieńców, ogranicza się raczej do obejmowania ich nostalgicznym spojrzeniem.

Warto tu zresztą dodać, że wspomniane zabawy Ignacego i Horacja (Maciej Babicz) to nie tyle chłopięce igraszki, ile podszyty erotyzmem, oniryczny taniec. I trzeba przyznać, że inscenizatorowi udało się osiągnąć przez to efekt niezwykły. Spowolnione tempo i odrealniona atmosfera sprawiają wrażenie wyestetyzowanej halucynacji. Młodzieńcza zabawa pełna jest i niewinnej nieświadomości, i zmysłowego napięcia. Cała scena naprawdę oczarowuje swym pięknem i daje widzowi poczucie, jakby zaglądał do cudzego snu.

Atrakcyjnym elementem spektaklu wydaje się także jego warstwa scenograficzna, zaprojektowana przez przywołanego już Kaczmarka. W drugiej części spektaklu dominującym elementem dekoracji stają się cztery figury przedstawiające Santa Muerte. Rzeźby te, wykonane przez Justynę Bernardettę Banasiak, mimo swego meksykańskiego rodowodu przywołują skojarzenie z figurą śmierci w polskich herodach. Z kolei kolorystyka przedstawienia wyraźnie odsyła nas do filmowej twórczości Almodóvara.

Konstrukcja scenariusza, układ scenicznych zdarzeń, niezwykła choreografia, będąca dziełem Wojciecha Grudzińskiego, i przywołane dekoracje zdają się sugerować, że twórcom spektaklu zależało na ukazaniu człowieka umieszczonego pomiędzy Erosem a Tanatosem. Pośród szalejącej w tle wojny i cywilizacyjnej katastrofy, trawione poczuciem wewnętrznej pustki postaci znajdują poczucie istnienia jedynie w pożądaniu. Nie jest to jednak przesłanie optymistyczne, skoro i tak wszyscy okazują się skazani na przemijanie. Przywoływany wyżej taniec Horacja i Ignacego dobitnie ukazuje, że i pożądanie należy raczej do sfery wyidealizowanego marzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji