Artykuły

O Perzanowskiej i sztuce konwersacji

Ze zdumieniem przeczytałem udostępnioną mi publiczną wymianę opinii na Facebooku, którą wywołał mój felieton "Casus Perzanowskiej". Zrozumiany on bowiem został w Teatrze Narodowym w Warszawie jako krytyka pracy jego działu literackiego, a szczególnie kierownictwa - pisze Rafał Węgrzyniak w portalu teatrologia.info

Bynajmniej nie było moją intencją dezawuowanie poczynań osób, z którymi zdarzało mi się współpracować choćby przy okazji programu do adaptacji "Pożegnań" Stanisława Dygata czy sesji poświęconej Erwinowi Axerowi (nota bene wystąpienia na niej wygłoszone z niejasnych przyczyn nie doczekały się dotąd książkowej edycji). Nikt wszystkiego nie wie i nawet Homer się zdrzemnie. Dlatego, wyliczając osoby biorące udział w przygotowaniu inscenizacji "Jak być kochaną", celowo nie podałem ich imion i nazwisk. Nieobecność Stanisławy Perzanowskiej w debacie wokół owego spektaklu była dla mnie jednym z wielu przejawów postępującej amnezji środowiska. A jest ona niepokojąca w obliczu fałszowania historii z pozycji ideologicznych. Dlatego wyraziłem obawę, że jesteśmy świadkami narodzin teatru pozbawionego pamięci, poczucia ciągłości i prawdziwej historii. Wręcz komiczne jest jednak przypuszczenie, że odpowiedzialnością za jego powstanie usiłowałem obarczyć kierownictwo działu literackiego Teatru Narodowego.

Trudno uznać, że upomniałem się o Perzanowską bezzasadnie. W programie do "Jak być kochaną" nie pojawia się ona ani razu, podobnie jak Dobiesław Damięcki. Jerzy Sosnowski w szkicu "Podniebny rozrachunek. O "Jak być kochaną" Kazimierza Brandysa", w którym przywołał kilkunastu twórców teatru działających w czasie wojny 1939-1945, zaznaczył tylko enigmatycznie, iż w opowiadaniu bohaterka jest "fikcyjna, ale stworzona na podstawie historii kilku realnych osób". Gdyby orientował się, że prototypem odtwórczyni Felicji była przede wszystkim Perzanowska, tak jak Wiktor ma elementy biografii Damięckiego ściganego za zabójstwo Igo Syma, nie umiem pojąć z jakiego powodu mógłby postanowić te informacje przemilczeć.

Nie ulega zaś wątpliwości, że wiedza Sosnowskiego o historii teatru jest ograniczona. Sosnowski przypomniał opublikowany w 1963 roku "specjalny zeszyt "Pamiętnika Teatralnego", ujawniający losy aktorów podczas wojny - czyli materiały, które rozpatrywała komisja ZASP". Dodał, iż "w wyniku interwencji jednej z uniewinnionych po wojnie osób cały nakład został przeznaczony na przemiał". Niestety w tym krótkim passusie nic się nie zgadza z rzeczywistością, bo Sosnowski najwyraźniej nie przejrzał nawet monograficznego "Pamiętnika" zatytułowanego "Teatr polski podczas wojny". Wiedziałby bowiem, że bynajmniej nie zawiera on dokumentacji sądów weryfikacyjnych Związku Artystów Scen Polskich. Skądinąd ich wybrane akta i wyroki wydrukowane zostały w "Pamiętniku", lecz dopiero w 1997 roku. Oczywiście tylko cześć nakładu "Pamiętnika" z 1963 wycofano z rynku księgarskiego po rozpętaniu wokół niego afery politycznej i jest on dostępny we wszystkich bibliotekach naukowych. Poza tym Sosnowski pisze parokrotnie - także się myląc - o "powołanej przez ZASP komisji pod przewodnictwem krytyka teatralnego Bohdana Korzeniewskiego". Jakby nic nie wiedział o kontrowersyjnej rozmowie Małgorzaty Szejnert z Korzeniewskim "Sława i infamia". Nie jestem w stanie odgadnąć, dlaczego akurat literaturoznawcy zlecił Narodowy wytłumaczenie nader skomplikowanej kwestii oceny zachowań części twórców polskiego teatru w trakcie wojny 1939-1945.

Ponadto wyjątkowo niestarannie jest zredagowana w programie zdawkowa sylwetka Kazimierza Brandysa. Próżno w niej szukać wydanej w 1982 roku powieści "Rondo" w formie listu do redakcji historycznego czasopisma, dziejącej się przecież w końcówce Dwudziestolecia w Teatrze Narodowym, a w czasie wojny w znacznym stopniu w realiach przywoływanych wcześniej we wspomnieniach z "Jak być kochaną". Lecz pominięty zarazem został cały dorobek literacki Brandysa powstały po 1978 roku, począwszy od czterech tomów diarystycznych "Miesięcy", poprzez zbiory próz scenicznych "Sztuka konwersacji" oraz esejów "Charaktery i pisma", aż po "Zapamiętane" i "Przygody Robinsona".

Jestem więc zaskoczony reakcjami na moją drobną uwagę. Nieodłącznym elementem uprawiania krytyki literackiej czy teatralnej albo nauk humanistycznych są spory i polemiki, ocenianie cudzych dzieł i prostowanie dostrzeżonych w nich błędów, proponowanie uzupełnień lub postulowanie rewizji. Można zaakceptować bądź odrzucić stanowisko oponentów, ale nie należy się na nich obrażać lub ostentacyjnie ignorować. Czyżby te reguły i obyczaje powszechnie przyjęte w kulturze europejskiej przestały już obowiązywać w naszym środowisku?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji