Artykuły

Przerżnąć sprawę. SZPARKA SEKRETARKA

ALBO ZARABIAMY PRAWDZIWE PIENIĄDZE, ALBO DUMAMY NAD KOŃCEM ŚWIATA

Nazywa się David Mamet. Od 30, no, może od dwudziestu paru lat jest stale w pierwszej piątce amerykańskich dramaturgów. "Pierwsza piątka" to oczywiście określenie umowne, ale ponieważ Amerykanie zaraz po bejsbolu najbardziej kochają koszykówkę, gdzie się gra piątkami, więc zostańmy przy piątce. Za to na pewno jest jedyny w konkurencji międzygatunkowej. Nikt poza nim nie umie równie doskonale pisać sztuk dla teatru, scenariuszy filmowych, a także kręcić filmów dorównujących jakością scenariuszom. "Glengarry Glen Ross", "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy", "Nietykalni"... Tu były jego tylko scenariusze. Ale wielki "Dom gry" już nie tylko napisał, lecz także wyreżyserował.

Dojrzeliśmy do Mameta

"Przerżnąć sprawę" - sztuka do teatru, skądinąd dziejąca się w środowisku filmowym - pochodzi z roku 1988. Wtedy jej temat był w Ameryce oczywisty i nikt, a zwłaszcza ludzie z branży hollywoodzkiej, nie miał najmniejszych wątpliwości, że Mamet trafił w splot słoneczny kultury amerykańskiej, jakim był dylemat: produkować komercyjny chłam dla pieniędzy czy pławić się w rozkoszach duchowych, przymierając głodem. W Polsce onego roku zbieraliśmy się do skoku przez ekssocjalizm do prekapitalizmu i takie głupstwa raczej nie zaprzątały nam umysłów. Minęło jednak 15 lat i okazało się, że dojrzeliśmy do Mameta. Albo zarabiamy prawdziwe pieniądze, produkując masową rozrywkę, albo dumamy nad końcem świata, starając się jakoś przeżyć do następnego tygodnia.

Jak zwabić panienkę

Rzecz dzieje się w gabinecie wyższego rangą producenta filmowego, do którego przychodzi z własnym scenariuszem jego kumpel, producent niższej kategorii. Scenariusz jest klasyczną sensacyjno-kryminalną wypociną hollywoodzką klasy B i ma wszelkie szanse na sukces, trzeba go tylko klepnąć u najwyższego rangą producenta. I wszystko byłoby cacy, gdyby w akcję nie zaplątała się niebrzydka panienka zastępująca nieobecną chwilowo sekretarkę. Ponieważ najwyższy producent może obu panów przyjąć dopiero jutro, zostaje noc, którą wyższy producent zamierza spędzić w towarzystwie panienki. By ją powtórnie do gabinetu zwabić, zleca jej lekturę jakiejś nudziarskiej i pretensjonalnej książki podrzuconej mu w ramach ofert scenariuszowych. Panienka, owszem, przychodzi, jednak pełna szokującego entuzjazmu na temat dzieła... Intryga gwałtownie zakręca...

Okno w sali reanimacyjnej

Spektakl ma dwa akty. Jeden niby wynika z drugiego według fabularnej logiki, ale miałam wrażenie, jakbym widziała dwa różne teatry. W akcie pierwszym Sławomir Orzechowski (wyższy producent) i Artur Barciś (niższy producent) robią wrażenie, jakby nie mieli pojęcia, co grać i po co, choć klasyczny temat nieudacznika widzącego przed sobą Wielką Szansę zdaje się prosty. Przez błyskotliwe dialogi Mameta brną jak przez marcowe błoto, robiąc miny i fałszując co kwestię. Dlaczego? Przecież obaj to doskonali i doświadczeni aktorzy. Może problem w reżyserze, który - sam z filmu się wywodząc - nie radzi sobie z teatrem? A byliśmy nieraz świadkami blamażu filmowców na scenie, bo wbrew pozorom bardzo to inne metody pracy...

Ale oto na moment wchodzi do gry Agnieszka Warchulska jako sekretarka i jest tak, jakby ktoś otworzył okno w sali reanimacyjnej. Jednak niedługo wychodzi i znów zapadamy w śpiączkę. A potem jest drugi akt, który zaczyna się wielką sceną nocną Warchulskiej z Orzechowskim. I nagle jesteśmy w zupełnie innym teatrze. Niebawem dochodzi do nich na trzeciego Barciś i teatr trwa dalej, świetny, natchniony, precyzyjny, inteligentny, śmieszny, a na końcu bardzo gorzki.

Na pewno ten akt jest lepiej napisany i więcej się w nim dzieje. Ale to Warchulska tchnęła życie prawdziwe w ich trójkowe życie sceniczne. Mimowiednie w zgodzie ze scenariuszem: bo to ona, dupcia sekretarka, choć durnawa i naiwna, broni jedynych prawdziwych wartości w skomercjalizowanej kulturze produkującej umysłowe gadżety.

Znikąd ratunku

No, powiedzmy szczerze, nie wszystko jest tam proste i oczywiste. I te wartości, i te antywartości. Mały producent Barciś ma rację, kiedy przekonuje większego producenta Orzechowskiego, że filmy robi się dla ludzi, którzy te filmy chcą oglądać, i że fanaberie producentów ulegających przelotnym wdziękom sekretarek prędzej czy później kończą się plajtą. Sekretarka ma rację, odwołując się do resztek sumienia producenta Orzechowskiego, by zastanowił się nad sobą i coraz bardziej degradującym się światem. Ale książka, w imię której chce nawrócić grzesznego wciskacza masowego kitu, to naprawdę pretensjonalny knot umysłowy w new-age'owym stylu... Spektakl, który się zaczynał jak bulwarówka z życia średnich sfer usługowych, kończy się jak gorzki antymoralitet - w zepsutym świecie i święty na idiotę wyjdzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji