Artykuły

Nic, które zabija

"Imieniny" w reż. Aleksandry Koniecznej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

Na "Imieninach" wedle Marka Modzelewskiego na Scenie Dramatu Teatru Narodowego nie dzieje się nic. To znaczy rejwach panuje, przybywają goście, jest hałaśliwie, czasem aż nieznośnie hałaśliwie, ale ludzi nie łączy nic. Dominują pustka, chłód, wyobcowanie, zagubienie. Stan rozemocjonowania niczym, czymś, co jest bezbarwne, bezwartościowe, jałowe, rozpaczliwie tanie. Co więcej uczestniczący w imieninach goście i gospodarze dobrze wiedzą, że ogarnia ich lepkie nic, że zapadają się w bezkształtną ziemię niczyją. Nawet rozpaczliwa interwencja figury symbolicznej, przywołującej obraz Jezusa z Ostatniej Wieczerzy, niczego nie zmienia. Jezusa nikt nie zauważa, w przestrzeni tak zdezintegrowanej i pustej już niczego nie widać. Spektakl powstawał na scenie - sztuka Modzelewskiego była tylko punktem wyjścia do samodzielnych poszukiwań odpowiednich środków wyrazu. Współpisali ją właściwie aktorzy, a reżyserka odgrywała rolę moderatora. W dziejach europejskiego czy polskiego teatru to nic osobliwego. Może w dziejach Teatru Narodowego to metoda nietypowa, choć przecież praktykowana w pewnej mierze przez Jerzego Grzegorzewskiego. Trudno zrozumieć, czemu wprawia to w irytację niektórych recenzentów i zwolenników teatru postdramatycznego. A przecież pisanie na scenie wydaje się szczególnie trafną metodą wobec nowych dramatów, poddawanych próbie teatru w ramach dramaturgicznego warsztatu. Niezależnie od rezultatu lepiej fastrygować nowe teksty niż klasykę, już sprawdzoną i z reguły artystycznie wybitniejszą od tekstów debiutantów. W końcu niecodziennie trafia się Szekspir. Tymczasem nawet najbardziej zwariowane zabawy z Szekspirem spotykają się z poklaskiem, ale te z Modzelewskim - nie...

Trudno orzec, czy wyjściowy materiał literacki był lepszy od napisanego na scenie (nie znalazłem wersji autorskiej w druku), jedno natomiast jest pewne - powstał na jego podstawie spektakl niebanalny, poruszający, nie tylko ciekawy formalnie, ale i pełen napięcia. Znaczna w tym zasługa aktorów, którzy zbudowali na scenie model świata pozbawionego osi, w którym już nikt nikogo nie słucha, a jedynym punktem odniesienia są stare filmy i spłowiałe ballady. Wszyscy wykonawcy zasłużyli na wyróżnienie, a wymienić trzeba koniecznie Gabrielę Kownacką, Annę Chodakowską, Grażynę Szapołowską i Jerzego Łapińskiego. To oni wraz z resztą zespołu wołają do nas: obudźcie się!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji