Artykuły

Tomasz Cyz: Jeśli weźmiemy zdjęcie skautek, niektórzy mężczyźni natychmiast rozpoznają na nim nimfetki

- Kiedy zaczynaliśmy pracę dwa lata temu, świat wyglądał inaczej, bo byliśmy przed aferą hollywoodzką związaną z #metoo. W Polsce w sferze publicznej i obyczajowej też jesteśmy dziś w zupełnie innej sytuacji, m.in. po filmie braci Sekielskich - rozmowa z Tomaszem Cyzem, reżyserem spektaklu "Lolita" w Teatrze Nowym w Łodzi. Dziś premiera.

Izabella Adamczewska: Wystawienie w Łodzi "Lolity" było pomysłem eksdyrektora Teatru Nowego, Andrzeja Barta?

Tomasz Cyz: - Tak. Kiedy we wrześniu 2016 roku padła propozycja, nie mogłem odmówić. Takiemu tytułowi się nie odmawia. Trochę to trwało, ale wszystko wskazuje na to, że wreszcie opowiemy tę trudną i bolesną historię o niemożliwej do zaakceptowania miłości.

Właśnie, premiera była zapowiadana na 2017 rok, ale trzeba było ją przesunąć przez problemy z uzyskaniem licencji. Edward Albee był sfrustrowany pierwszym wystawieniem "Lolity", ochrona tekstu jest chyba tego konsekwencją. Ale od niego nikt nie wymagał trzymania się oryginału.

- Tajemnicą jest, dlaczego Nabokov zgodził się oddać prawa do wystawienia "Lolity" w teatrze tylko tej sztuce. Nie można zrobić własnej adaptacji i - jak w przypadku wszystkich sztuk Albeego - skracać, dopisywać, przestawiać. Tekst ma iść tak, jak został napisany.

Tydzień po propozycji Barta, kiedy ochoczo zabrałem się za adaptację nie wiedząc jeszcze, że tak sytuacja wygląda, Edward Albee zmarł. Tematy prawne związane z otwarciem i wykonaniem testamentu spowodowały, że musieliśmy się wstrzymać. Mnie jako reżyserowi ten czas zrobił dobrze, bo rzeczy, które już się zrodziły, mogły dojrzeć.

Co by pan zrobił inaczej, gdyby nie był pan zmuszony sięgać po - jednak - interpretację Albeego?

- Nie wiem. Nie lubię gdybać, tym bardziej że jako człowiek muzyki wiem, czym jest partytura. Nie narzekam więc, że mam grać Beethovena, a nie Mozarta. Poza tym, kiedy zaczynaliśmy pracę dwa lata temu, świat wyglądał inaczej, bo byliśmy przed aferą hollywoodzką związaną z #metoo. W Polsce w sferze publicznej i obyczajowej też jesteśmy dziś w zupełnie innej sytuacji, m.in. po filmie braci Sekielskich. Ten tekst rezonuje i oddycha inaczej, niż mógłby wtedy, gdyby do premiery doszło w kwietniu 2017 roku.

Nawiązuje pan do aktualnych kontekstów?

- Nie odpowiadam za wyobraźnię widza.

Co zmienia Albee?

- W powieści Nabokova ramą są zapiski mężczyzny, który czeka na proces. Albee wpisuje w swoją sztukę postać narratora, Jakiegoś Mężczyznę, który przeprowadza głównego bohatera przez wspomnienie, winę i wyrządzoną przez niego krzywdę. Pozwala mu przeżyć jeszcze raz i, być może, zrozumieć. Czasem jest dla niego czuły, czasem okrutny. Sztuka nie jest tak zmysłowa jak powieść i jak chciałoby się, żeby frazy Nabokova brzmiały na scenie.

Najważniejsze to nie pozostać tylko na poziomie gorącego opowiadania o tym, jak pięćdziesięciolatek zamierza dotknąć dwunastolatkę

Pewnie czytał pan "Lolitę" jako człowiek bardzo młody, w tym czasie, kiedy sięgnął pan też po "Kompleks Portnoya". Teraz, po czterdziestce, jaka jest różnica w lekturze?

- Z pierwszej lektury pozostały mi intuicje, zapachy i kolory. Mam wrażenie, że "Lolitę" zupełnie inaczej czytają dziewczyny, kobiety, a inaczej chłopcy, mężczyźni. Na płeć męską bardziej działa w młodości "Kompleks Portnoya". "Lolita" to rzecz o dziewczynce i mężczyźnie, a nie małym chłopcu i dorosłej kobiecie. Mężczyznę heteroseksualnego, jeśli może się takim określić w wieku lat 15., ta książka ustawia po stronie Humberta. W młodzieńcu otwiera się fantazja dorosłego mężczyzny, nie fantazja bycia Lolitą.

Chciałbym, żeby to przedstawienie uruchamiało różnych widzów. Żeby zachowane zostały różne poziomy przeżycia bohaterów. Również opowieść o wielkiej stracie, może dla obu stron. I krzywdzie.

Zadanej komu?

- Lolicie. Też Charlotcie, jej matce. W pewnym sensie również Humbertowi, bo nie można powiedzieć, że Humbert przechodzi cały proces bezboleśnie, że jest tylko i wyłącznie kimś, kto przekracza. Przecież, na szczęście, jest to przedstawienie głównie o fantazji.

- Jednym z punktów wyjścia jest "Mroczny przedmiot pożądania" Bunuela, gdzie bohater, sześćdziesięcioletni Francuz, zakochuje się w młodej Hiszpance, którą grają dwie aktorki. W filmie Bunuela jedna aktorka odpowiada za część zmysłową i podniecającą bohatera, druga - schładza relację. Co ciekawe w kontekście naszej rozmowy, Bunuel chciał obsadzić Marię Schneider, ale po "Ostatnim tangu w Paryżu" Schneider już nie chciała występować. To jest odpowiedź na pytanie, czy możemy kiedykolwiek mówić w takich sprawach, nawet dorosłych ludzi, o krzywdzie: tak, zawsze.

W życiu - tak, ale w dziele? Inna jest sytuacja Iwony Petry, którą w "Szamance" wykorzystano jako naturszczyka, a inna młodych aktorek grających Lolitę.

- Tego się nie da oddzielić. Schneider też była dorosła. Bertolucci i Marlon Brando nie poinformowali jej, że po włączeniu kamery zamierzają ją zgwałcić. Dotykamy bardzo poważnego i trudnego tematu, etyki pracy z człowiekiem. Obojętne, czy będziemy opowiadać o utracie, pożądaniu, fantazmacie czy o pedofilii. Jako osoba prowadząca zespół, staram się być delikatny, prowadzić tam, gdzie chcę, ale bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym i wzajemnych relacjach. Pracujemy przecież na własnej wyobraźni, traumie, pragnieniach.

W świecie teatru i filmu za mało rozmawia się o tym, że szukając przekroczenia na scenie możemy komuś z partnerów wyrządzić krzywdę.W "Lolicie" jest scena, w której aktorka ma stać nago, w dodatku grając dziecko. Przeprowadzenie tego jest wyzwaniem.

Ile jest Lolit?

- Trzy. Nie chodzi o to, żeby jedna była biała, druga zielona, a trzecia czerwona. Chcąc zrobić spektakl o fantazmacie, musimy uruchomić wszelkie sceniczne instrumenty, żeby obudzić fantazję widzów. Wymyśliłem grupową Lolitę po obejrzeniu ponad stu pięćdziesiąt filmów przesłanych na casting. 6 stycznia 2017 roku serwer Nowego w Łodzi padł od ilości materiału. Pomyślałem, że zamiast robić przedstawienie, zmontuję te wypowiedzi i posadzimy widza przed ekranem. Swoją drogą chciałbym kiedyś zadać takie pytanie mężczyznom: dlaczego chcą zagrać Don Juana. Byłby to doskonały poglądowy materiał dla psychiatrów, socjologów i filozofów.

Co mówiły kandydatki na Lolitę?

- Jasno i bez ogródek o różnych doświadczeniach w swoim życiu. I czym są te doświadczenia dla nich teraz. Te filmy pokazały, że mężczyźni naprawdę mogą się schować, jeśli chodzi o samoświadomość, bezpośredniość, szczerość, naturalność, autentyczność i siłę.

Dziewczyn, które wygrały casting, nie ma w spektaklu, bo uniemożliwiły im to plany zawodowe. Wybrałem nowe, już nie w castingu, zaufałem intuicji. Każda jest niedawną absolwentką innej szkoły teatralnej - łódzkiej, krakowskiej i warszawskiej. Z Łodzi jest Karolina Bruchnicka. To bezwzględnie piękne i mądre kobiety, które przy odpowiednim ustawieniu na scenie wyglądają jak małe dziewczynki.

Jak pan wydobywa z nich nimfetkowatość?

- Dobrze to wyjaśnił Nabokov. Jeśli weźmiemy zdjęcie skautek, niektórzy mężczyźni natychmiast rozpoznają na nim nimfetki. Te trzy aktorki mają to coś, co powoduje, że wyobraźnia zaczyna działać szybciej. Kiedy są na scenie trzy, a jest takich sytuacji dużo, na widza działa też ich wzajemna bezceremonialność, wszędobylskość, rozwalanie wszystkiego od środka. One rozbijają ustawienia energetyczne, o tym też pisze Nabokov. Lolita rozsadzała Humberta i powodowała, że chciał ją obserwować. Oglądać, jak się bawi, wiesza pranie, tańczy, macha stopą, żuje gumę, przykleja gumę do siedzenia, kładzie nogi na fotel, na jego kolana W tym nie ma nic złego, ona po prostu taka jest. Dzieci zachowują się w sposób bezceremonialny, autentyczny, nie mają zahamowań

i potrafią świetnie manipulować.

- Filozof Roger Scruton napisał, że dziecko jest poza moralnością. To my, dorośli, podsuwamy mu takie wytłumaczenie jego zachowań. Dziecko jest czyste, niewinne, autentyczne.

Jako ojciec trzynastolatki patrzę na "Lolitę" ze świadomością własnych doświadczeń. Musimy zrobić wszystko, żeby naturalność, normalność pewnych zachowań ze strony dziecka była zawsze możliwa. Bo to, co myśli dziecko siadając na kolana 50-letniemu ojcu czy ojczymowi, a to, co czuje ojciec lub ojczym trzymając na kolanach ciało córki czy pasierbicy, to zupełnie inne procesy. Na takie pytanie zawsze będę odpowiadał: dziecko jest zupełnie niewinne. To, co dzieci robią ze sobą, w tym Lolita, która doskonale zabawiała się z rówieśnikami na obozie, to zupełnie inna sprawa. Humbert doskonale wie, czym jest miłosny proces, namiętność, podniecenie, spełnienie, miłość. Trzynasto- czy piętnastolatka nie wie nic, nawet jeśli doświadczała rozmaitych rzeczy z rówieśnikami. Dlatego tak ważna dla procesu postaci Lolity jest scena, w której Humbert spotyka ją jako siedemnastoletnią przyszłą matkę. W tekście mówi o niej: zobaczyłem ją "starą jak na siedemnaście lat". Co to oznacza? Bo przecież nie chodzi tu tylko o wiek.

W teatrze mamy to szczęście, że możemy laboratoryjnie przyjrzeć się, czym jest "Lolita" 2019. Myślę, że dzisiaj jeszcze trudniej byłoby opublikować tę książkę niż w 1955 roku. Jesteśmy i bardziej konserwatywni, i silniej od środka rozwibrowani na rozmaite otwarte doznania.

Wystarczyłoby napisać, że to tylko fikcja literacka nie mająca nic wspólnego z poglądami autora.

- Nie wystarczyłoby. Po warszawskiej "Klątwie" aktorzy występujący w tym spektaklu byli narażeni na akty agresji sugerujące, że nie istnieje świat umowny, scena, fikcja. Po filmie braci Sekielskich mój brat ksiądz słyszy na szkolnym korytarzu: "Kim jest pedofil? To ksiądz, który molestuje dzieci". Dlatego do znudzenia będę powtarzał widzom "Lolity": to tylko fantazja. Chyba że staje się czymś więcej niż fantazją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji