Artykuły

Odgrzewany Różewicz

"Na czworakach" Tadeusza Różewicza w reż. Jerzego Stuhra w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Edyta Werpachowska w Teatrze dla Wszystkich.

Jerzy Stuhr - legenda aktorstwa - rozprawiający się z symbolem artysty-inteligenta? Brzmi co najmniej ciekawie. Jerzy Stuhr jest zarazem reżyserem i aktorem grającym główną rolę W "Na czworakach" - inscenizacji wystawianej już od niemal czterech lat w Teatrze Polonia. Artysta zapowiadał sztukę jako podsumowanie, rozliczenie własnego twórczego życia. Czy udane?

Już początek inscenizacji jest wymowny - Laurenty, główny bohater dramatu, klęczy w swoim gabinecie bawiąc się kolejką elektryczną. Jest ewidentnie znudzony, zmęczony, brakuje mu werwy, energii życiowej. Chwilową zmianę przynoszą odwiedziny zafascynowanej nim dziennikarki (zmysłowo granej przez Annę Karczmarczyk). W reakcji na zainteresowanie młodej kobiety Laurenty ożywia się, bierze się w garść i znów chce być czarującym erudytą ze swojej przeszłości. Na ziemię sprowadza go gosposia Pelagia (Dorota Stalińska), kobieta dzięki której cały dom funkcjonuje. Na scenie pojawia się także szereg innych postaci, jak na przykład przyjaciel - poeta (Wiesław Komasa) czy pudel-mara z dzieciństwa Laurentego - upiornie i drażniąco grany przez Mateusza Kmiecika.

Cała akcja przedstawienia rozgrywa się na granicy snu i jawy. Rzeczywistość i wyobrażenia Laurentego przeplatają się ze sobą. Gdy bohater zaczyna chodzić na czworakach, nawet w poważnej zdaje się sytuacji - podczas odznaczania go orderem za zasługi - nie wiadomo czy ma się do czynienia z wyobraźnią artysty czy rzeczywiście jego codzienność to jeden wielki absurd. Laurenty, pomimo niemłodego już wieku, przez większość czasu zachowuje się bowiem jak duży rozkapryszony chłopiec. Gdy nie próbuje zwrócić na siebie uwagi zdziecinniałym zachowaniem, popada w apatię i dystansuje się - jak zupełnie zblazowany i znudzony życiem człowiek.

Pomieszanie rzeczywistości snu i jawy jest bardzo męczące w odbiorze. Podobnie jak obserwowanie jednowymiarowego aktorstwa. Wydaje się, że Stuhrowi naprawdę nie chce się już grać. Inne postaci dramatu obserwuje z boku, jakby nie angażował się w akcję. Pozostali bohaterowie próbują nadrabiać ten brak energii i grają "na wyrost". Ich postaci są przerysowane, nakreślone zbyt grubą kreską. Sprawia to jednocześnie, że symbole teatru absurdu, silne w dramacie Różewicza stają się przesadzone, a wręcz sprowadzone do bardzo prostych i w założeniu mających jedynie bawić publiczność żartów (i to z bardzo niskiego rejestru poczucia humoru).

Całość bardzo rozczarowuje. Stuhr obiecywał rozliczenie z samym sobą, miało się również nadzieję na komentarz na temat kondycji współczesnej polskiej klasy inteligenckiej czy artystów w ogóle. Niestety w "Na czworakach" nie ma ani Stuhra rozliczenia się ze Stuhrem, ani widzowie nie dostają analizy sytuacji współczesnej klasy artystycznej. Zamiast tego podaje się niestrawne, proste żarty i niezrozumiałą, dłużącą się akcję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji