Artykuły

Co takiego zżera nasze dusze?

"Inna dusza" wg Łukasza Orbitowskiego w reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Jarosław Reszka w Expressie Bydgoskim.

Premiera w Teatrze Polskim Bydgoska zbrodnia przyciągnie bydgoszczan, lecz na szczęście to nie jest jedyny atut spektaklu

Orbitowski nie napisałby dobrej powieści, gdyby literackim językiem streścił akta sądowe. Oparcie się "na faktach" pomogło głownie w promocji książki.

Podobnie Michał Siegoczyński, reżyser "Innej duszy", najnowszego przedstawienia Teatru Polskiego, które premierę miało w sobotę, nie stworzyłby dobrej sztuki, gdyby ograniczył ambicje wyłącznie do przeróbki na język teatru powieści Łukasza Orbitowskiego. Pisarz i reżyser teatralny na szczęście poszli każdy swoją drogą. Z tego też powodu nie ma większego sensu rozpatrywanie, ile w książce i przedstawieniu jest prawdy o zbrodni, którą w trakcie procesu młodego zabójcy, na przełomie wieków, emocjonowała się cała Bydgoszcz. Oskarżony, jak dobrze pamiętam, nie nazywał się Borucki i nawet nie miał na imię Jędrek. Porzućmy więc ten trop i zadajmy sobie pytanie, czym "Inna dusza" przyciągnęłaby publiczność, gdyby nie wspomniane "na faktach". Bezsprzecznie spektakl nie udałby się, gdyby położona została główna rola - Jędrka, nastoletniego cukiernika, którego "coś" popycha do dwóch odrażających zbrodni, na kuzynie Darku i młodej sąsiadce Dagmarze. W tym wypadku reżyser sięgnął po aktora spoza zespołu bydgoskiego teatru. Trafił w dziesiątkę.

27-letni Igor Kowalunas niewiele jeszcze w aktorskiej profesji dokonał (kinomani mogą go kojarzyć z rolą narkomana w "Najlepszym"), ale to się wkrótce powinno zmienić. Urok osobisty, brak kompleksów, wigor i zawadiackość, ale też ciepło wewnętrzne Igora powodują, że widz może jego Jędrka nie pokocha, lecz będzie mu współczuł. Tak skrojony główny bohater bez trudu dominuje - pod każdym względem -nad kuzynem i pierwszą ofiarą (rola Damiana Kwiatkowskiego) oraz ich kolegą Krzyskiem (Michał Surówka). Obserwujemy wspólne, bardzo dziecięce jeszcze wygłupy nastolatków, ale też pierwsze kroki w dorosłość. W ukazaniu bohaterów na tle prostej scenografii (głównie są to sprzęty w ubogim mieszkaniu, pachnącym jeszcze PRL-em) pomagają sekwencje wideo, podczas których często kamera niemal zagląda w oczy bohaterom, deformując ich twarze, wykrzywiane w grymasy przypominające współczesne zdjęcia "selfie".

Inspiracją dla szczeniackiego prężenia muskułów są, wiadomo, dziewczyny. Tu najbardziej rzuca się w oczy brawurowa, podwójna rola innej nieznanej nad Brdą osóbki - Izabeli Baron, grającej drugą ofiarę Jędrka: zdystansowaną Dagmarę, na przemian ze spontaniczną i lgnącą do ludzi Beatą, siostrą Darka.

Młode towarzystwo otacza nieatrakcyjny świat dorosłych. Stateczni mieszczanie (jak rodzice Jędrka) w blokach czy kamienicach sąsiadują z lumpen-proletariatem, który najbardziej sugestywnie obrazuje kolejny przyjezdny aktor - Krzysztof Prałat.

Dobrze wypada także Małgorzata Witkowska w demonicznej roli pani Wandzi, bizneswoman z branży cukierniczej, w której zakładzie Jędrek uczy się nie tylko wypieku tortów.

Spektakl jest bardzo dynamiczny, scena goni scenę. Wbrew przewidywaniom, nie jest też mocno przygnębiający. Reżyser, którego jesienią 2017 w Bydgoszczy oklaskiwaliśmy za "Beksińskich", chętnie odwołuje się do humoru w kabaretowym wręcz stylu. Aktorzy nawiązują kontakt z widownią, rzucając w ich stronę komentarze, m.in. odnoszące się do sekretów inscenizacji. Nie mówią jednak o tym, że role dostali do nauczenia raptem dwa tygodnie przed premierą. Tym większe słowa uznania za to, że dali radę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji