Artykuły

Saksofon i majtki

"Brzeg-Opole" Joanny Drozdy i Marty Ojrzyńskiej na Scenie Pauza w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Epoka sprawiedliwości społecznej cieszy niziny. Każdy szary na kichnięcie stać się może baronem. Dość, że jakiejś profesjonalnej tubie zachce się awans szarego innym szarym w głowy wtubić. Banał? Nawet spory, ale co począć, skoro banał jest dziś powietrzem nizin? Tak, demokracja to ustrój truizmów. Ustrojstwo, co zwłaszcza w sferze sztuki wszystko równa w dół. Ku pocieszeniu szarych.

Wiem, co mówię - widziałem dzieło, które wygrało ministerialny konkurs na wystawienie polskiej sztuki współczesnej. Widziałem sztukę "Brzeg-Opole", co ją młode aktorki Marta Ojrzyńska i Joanna Drozda wspólnymi siłami napisały samodzielnie, same siebie w niej obsadziły i bez niczyjej pomocy, wspólnymi siłami, wyreżyserowały. I jury, po objechaniu całej Polski, po obejrzeniu i przemyśleniu blisko stu dzieł, odpowiedzialnie wtubiło nam w głowy, że dzieło "Brzeg-Opole" jest najfantastyczniejsze. Odpowiedzialnie? Naprawdę?

Oto na scenie przedział drugiej klasy pociągu PKP. Jak prawdziwy! Wszystko - siedzenia, zasłony, półki - chyba wprost z szyn zdjęte. Kawał prawdziwego życia na scenie! Oto dwie baby nizin, co tu kryć - tępawe. Tak w życiu bywa. Jadą. Nuda jak fiks. Pomyślałoby się o czymś, co, panienki? Tak, lecz cudów nie ma. Jak w życiu. A gdy się myśleć nie da, bo wehikuł myślenia nie urósł - to się gada. Bredzi się, bzdurzy się, szczebiocze o zupie Maryny, dyrdymali na każdy temat i bez tematu, po prostu bąki uschłym mózgiem się puszcza, byle tylko do celu dojechać. Jak w życiu.

Zostawiam je na chwilę, by istotę przypomnieć - los słów zasadniczych! Otóż, miłe, tępe babiny w przedziale drugiej klasy dla profesjonalnego, ministerialnego, najwyższego jury: Sławomira Łozińska, Ewa Kwiecień, Bożena Sawicka, Jarosław Gajewski, Tomasz Kubikowski, Michał Walczak oraz Waldemar Zawodziński - okazały się opusem NAJLEPSZYM i NAJGŁĘBSZYM, "opusem magnusem" godnym GRAND PRIX! Nie ma co kryć - demokracja działa. Zarzyna stare słowa.

Sedno durnot naszych tkwi w tym, że i w semantyce fachowe tuby pilnie dłubią ku pokrzepieniu nizin. Gdy demokracja jeszcze nie była bogiem, słowa zasadnicze, mocarne, porządkujące, słowa-rdzenie hierarchii, na której trzymał się porządek życia nizin, w mowie bądź na piśmie pojawiały się raz na sto lat, albo i rzadziej. A dziś?

Otwieram dodatek kulturalny "Dziennika". Aktor Poniedziałek o pisarzu Houellebecqu bez cienia żenady powiada: geniusz. Aktor Malajkat bez cienia delikatności wieści, że Grzegorzewski to geniusz. Nie czytam dalej - niby po co mi w piątek kolejnych ośmiu świeżych geniuszy? Demokracja - ustrój trywializujący mocne, samotne słowa.

W dziele Ojrzyńskiej, co na deskach Starego Teatru zasłynęła grą na saksofonie, i Drozdy, która w tym samym miejscu wsławiła się wyskoczeniem z majtek, urocze kretynki bredzą, by z nudów nie paść - i dla normalnego człowieka konieczność tej absolutnie pustej ględźby podróżnej całkowicie jasna jest. Tak, dla normalnego - to normalne. A tu naraz Łukasz Drewniak, jedna z najsłynniejszych recenzenckich tub, w głowy nam wtubuje tę oto wstrząsającą interpretację: "Ojrzyńska i Drozda dość złośliwie pokazują starcie dwóch modeli kobiecości".

Opadają ręce. W opowieści, by tak rzec, saksofonu i majtek, dwie idiotki przez godzinę puszczają pociągowe bąki mózgowe, a tu się okazuje, że to nie bąki, jeno STARCIE MODELI! Tak, tak, za demokracji szmacieją wielkie kategorie, bo jak mają nie szmacieć, skoro każdemu wolno tępym podołkowcem wielkie słowa miętosić bezkarnie? Tuszę, że jakby w scenicznym przedziale sterczały nie dwie, lecz osiem idiotek, mielibyśmy nie STARCIE DWÓCH MODELI KOBIECOŚCI, jeno cały SYMPOZJON KOBIECEGO MODELARSTWA...

By jasność była: nie czepiam się igraszek scenicznych Ojrzyńskiej i Drozdy. W demokracji każdemu wolno pisać, niech więc skrobią. Niech bawią się w teatr. Ja tylko mówię, iż zdycham, gdy w sferze ocen sztuki mrą ludowe mądrości, te o zachowaniu proporcji, o grobli i stawie, o Rzymie i Krymie.

Inaczej rzeknę. Zdycham, gdyż przez godzinę kontempluję pociągowe dyrdymały nizinnych gęsi, z których jedna przynudza o zaręczynach, druga zaś o niechcianej ciąży - a tuby jury oraz tuba Drewniak sugerują mi ostro, choć nie wprost, że miałem oto fart obcować z dziełem godnym Samuela Becketta (u niego też jest mało ruchu) oraz Harolda Pintera (u niego historie też w zamknięciu się dzieją)...

Co się właściwie w Polsce wyprawia? Nic wielkiego. Demokracja! Zwyczajnie: wyrównany start, szanse dla każdego takie same. Grunt, byś chciał, grunt, byś wytrwale harował, grunt, byś byka losu odważnie za rogi brał (jak nie sięgasz, boś kurdupel, to na zydel wstąp dzielnie) - a będzie dobrze. Każdy może. Wszystko dla wszystkich. Demokracja - lity "z-chłopa-królizm". Jutro kolejny językowy głuszec, suchy pień frazy, na jakimś internetowym forum zer anonimowo - jak każda nicość nizin - wyrzęzi, iż Schulz to grafoman, bo "słowolejstwo" uprawiał. I znajdzie się tuba, co rzęch pnia CIEKAWYM PUNKTEM SŁYSZENIA ogłosi. Demokracja. Co rusz - geniusz!

Tak będzie jutro, gdyż dziś jest, jak mówię. Ojrzyńska z Drozdą w teatrzyk się zabawiły, a demokratycznie niepoczytalne jury plus Drewniak - tuba nizin - zaczynają oto gromadne klecenie dzieła: "Samuel Saksofon i Harold Majtki w wagonie drugiej klasy dla niemyślących".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji