Dalekie echo zagubionego ptaka
Pisać o radiu to mówić radiem, żyć radiem - na przekór monofoniczności świata. We wszystkich językach fal, w najrozmaitszych dialektach i narzeczach wyobraźni - Janusz Łastowiecki o radiowym repertuarze XIX edycji festiwalu "Dwa Teatry" Sopot 2019.
Niech to będzie spacer radiowy. "Wsłuchaj się jeszcze bardziej / jeszcze głębiej / i nagle dotrze do ciebie stłumione brzmienie, wypływające podziemne rzeki dźwięku" - podpowiada nam przewodniczka o głosie Marty Wągrockiej w słuchowisku Michała Zdunika "Szczegółowa teoria życia i umierania". Kilka miesięcy przerwy w komentowaniu bieżących produkcji radiowych było mi potrzebne choćby po to, by zrozumieć, jak łatwo jest zapomnieć o wolności samego słuchania i milczenia w bezmiarze prześcigających się racji. W świecie, gdzie zewsząd słychać: "jesteś już? mogę mówić?!", gdzie milczenie kojarzy nam się ze wstydem. a nieustanne mówienie zapomniało o tym, kto słucha. Krzyczą do nas plakaty bardziej kolorowe niż kolor. "Bodziec-reakcja" to mechanizm, który cały czas niezawodnie działa. To tak, jakby uczyć dziecka posłuszeństwa poprzez nieustanne klapsy - i w ten sposób pokazywać raczej swoją bezsilność niż rację. Czy musimy się czuć jak Anna Katarzyna, wnuczka Polki zesłanej do Kazachstanu - bohaterka utworu Marcina Teodorczyka "Nie-miejsce"? Nie mogąc się bronić przed napierającą falą polskiego hejtu, stekiem pytań, kobieta przestaje słuchać i ucieka do chabrów i maków, czyli do opowieści o Polsce, którą snuła jej babcia. Wybiera fikcję, nie rzeczywistość, ale to nie przywróci jej ojczyzny. W kontekście powyższych pytań powrót do słuchowiska, związany ze zbliżającą się XIX edycją festiwalu Dwa Teatry, pomógł mi przywrócić zachwiane proporcje. W teatrze radia wciąż nie ma miejsca na okrutne pytanie: "słyszysz mnie?!". Śledząc losy bohaterów dźwiękowych opowieści, dobiegło mnie raczej: "Mam trochę kłopotów. Pomożesz mi?". Na drugim brzegu eteru ciągle możemy poznawać siebie, poprzez "innego" budować swój mały, nienaruszalny dom.
W tej edycji liczba słuchowisk jest bodaj rekordowa. To trzydzieści trzy tytuły (w tym jedno, łódzkie słuchowisko składa się z dwóch części). Poziom w związku z tym jest szalenie nierówny. Konkurują tu zarówno utwory oryginalne (połowa tytułów to utwory napisane specjalnie dla radia i jest to znakomita wiadomość), jak i te mniej lub bardziej wierne adaptacje. Kolejny już raz zaproszono do finału wszystkie zgłoszone tytuły, pomijając możliwość preeliminacji. Może odrzucenie połowy słabszych produkcji podniosłoby rangę przesłuchań, dało czas na dyskusje i cenne minuty, podczas których autorzy i reżyserzy mogliby skonkretyzować swoje radiowe rozwiązania, nie zawsze czytelne przy festiwalowym odsłuchu? Niektóre słuchowiska wymagają bowiem przygotowania. Nie da się posłuchać "Snu" Zygmunta Krasińskiego w reżyserii Jerzego Machowskiego bez przypomnienia kontekstu apokaliptycznego. To samo tyczy się nieznajomości wątki Olszynki Grochowskiej w przypadku "Warszawianki" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego. To taka moja nieustanna propozycja na przyszłość. Skupię się więc wyłącznie na moim prywatnym repertuarze, czyli tym, co zostało w głowie po odcięciu kilkuset niepotrzebnych minut. Koncentruję się tu wyłącznie na najlepszych w moim odczuciu realizacjach. Myślę głównie o "Annie Kareninie" (reż. Katarzyny Michałkiewicz), "0_2_0" (reż. Jana Warenyci), "Śnie" (reż. Jerzego Machowskiego), "Nie-miejscu" (reż. Anny Wieczur-Bluszcz), "Szczegółowej teorii życia i umierania" (reż. Michała Zdunika), "Wielkiej improwizacji" (reż. Janusza Zaorskiego), "Dziadzie Kalinie" (reż. Waldemara Modestowicza).
Nie ma w tym roku, poza klasyczną jednak realizacją "Smugi cienia" wg Conrada (w reżyserii dwukrotnego laureata Grand Prix, Darka Błaszczyka) żadnych słuchowisk poszukujących nowych form audio-wyrazu. Tomasz Man z Markiem Otwinowskim postanowili za to włączyć "making of" do nagrania słuchowiska i z dawnego pomysłu dramaturgicznego Mana pt. "Mojżesz" narodził się "Mojżesz-remix". Zeszły rok przyniósł nam natomiast wysyp ciekawych konceptów fabularnych i - dodajmy - w przeważającej mierze oryginalnych. Dzieje się tak również w dziedzinie radiowej adaptacji. "Anna Karenina" w adaptacji Magdaleny Wleklik i w reżyserii Katarzyny Michałkiewicz to żywe, znakomicie poprowadzone aktorsko i zilustrowane muzycznie (Aleksander Dębicz) słuchowisko. Realizacja ta może stanowić przykład na to, jak wierność względem arcydzieł może iść w parze z błyskotliwością studyjnej pracy. Wiktoria Gorodeckaja potwierdza (po zeszłorocznym Grand Prix za "Ordonkę"), że jest jedną z najwszechstronniejszych aktorek radia A.D. 2019. Poznajemy ją tutaj jeszcze z innej strony. To, w jaki sposób słychać szaleństwa Anny, to zasługa jej niesamowitych zdolności fonicznych. Partnerują jej z powodzeniem Bartosz Opania i Michał Żurawski. "Anna Karenina" Wleklik i Michałkiewicz to również dobry przykład umiejętnego rozłożenia planów fonicznych. Wystarczy posłuchać tego na słuchawkach, a Anna Karenina będzie się przemieszczać precyzyjnie między jednym a drugim uchem, biec wzdłuż torów i wyrywać się brutalnemu Aloszy (uwaga: wcale nie jest to słuchowisko w systemie binauralnym). Został mi w uszach także "Sen", który Jerzy Machowski wyreżyserował i zaadaptował według "Niedokończonego poematu" Zygmunta Krasińskiego. Oddająca zmienne stany świadomości muzyka Ignacego Zalewskiego (nagrodzonego już wcześniej w Sopocie) i jej deformacyjny charakter współgra z dialogami Jerzego Radziwiłowicza i Piotra Bajtlika na podobieństwo analogowych montaży Zbigniewa Kopalki z czasów, gdy ten legendarny reżyser Polskiego Radia zrywał ze sterylnym rozdziałem muzyczności i literackości słuchowisk (w radiu funkcjonuje kultowe pojęcie "kopalszczyzny").
Jak wspomniałem, duży procent zgłoszonych produkcji stanowią słuchowiska oryginalne. Warto chwilę przy nich się zatrzymać. Marcin Teodorczyk w nagrodzonym tekście "Nie-miejsce" (1. miejsce w konkursie "Nasłuchiwanie - Niepodległość") wywołuje głos jednostkowego sumienia ekspatriantki Anny-Katarzyny i konfrontuje je z polskofonicznym chórem, uobecniającym rodzimy postkolonializm. Ciekaw jestem dalszej, radiowej drogi Teodorczyka. U Michała Zdunika, w "Szczegółowej teorii życia i umierania" spacerujemy pośród dźwięków, w pobliżu willi Jana i Antoniny Żabińskich, przechodzimy po ogrodzie zoologicznym, który w czasie II wojny światowej miał stanowić azyl nie tylko dla zwierząt, jak się później okazało. Słyszymy, że w harmonii dobrego ogrodu rosną dobre drzewa, w koronach których ptaki maja swoje gniazda. Rosną tu dobre owoce, a "Bóg, którego już nie ma, widział, że to jest dobre". Lew trzymał swoją głowę na piersi człowieka, a "hieny nie czekały na padlinę tylko piły mleko z butelek jak małe dzieci". W tym samym ogrodzie dobiegają nas po chwili słowa innej bajki, w której "mama i tata poszli do gazu". Biblijną harmonię zastępuje kakofonia. Krzyk umierających zwierząt, bombardowanych i dobijanych przez wojnę. Zdunik ocala jednak świat, z krzyku zwierząt dochodzą do niego głosy niemych świadków (znakomici Stanisław Brudny, Wiktoria Gorodeckaja, Marta Wągrocka, Piotr Bajtlik). Taśma magnetofonowa z nagranymi głosami świadków wypełniona jest ciszą. Świat wojennego ZOO trzeba jednak wyjaśnić, bo nie ma nic bardziej śmiertelnego niż nieopisany świat. Pozostaje opowieść, rozpisana na nieobecne głosy. Po "Gate O" to kolejny ważny głos Zdunika, który obok Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk ("Walizka" - Grand Prix 2009, "Ten liść nazywa się Europa") przywraca kategorię radiowego dramatu poetyckiego, tak ważnego w nowoczesnej koncepcji teatru wyobraźni. Warto tu dodać znakomitą współpracę autora z reżyserem dźwięku, Maciejem Kuberą, który interesująco zrealizował kilka innych sopockich produkcji ("Tangibile" Lidii Amejko w reż. Anny Wieczur-Bluszcz czy wspomnianą już "Annę Kareninę" i "Sen").
Podobnie jak u Zdunika, bohaterką tegorocznych słuchowisk oryginalnych prezentowanych w Sopocie jest z pewnością historia. Ta mała i duża. Od błyskotliwości autorów i reżyserów jednak zależy, czy radiowa opowieść jest fastrygowana podręcznikową poprawnością i sloganami spod szyldu "patriotyzm jutra" ("Katastrofa łódzka" z Radia Łódź czy "Życie na zderzaku" z Radia Białystok) czy staje dynamicznym tematem do rozmowy ze słuchającym. Z powodzeniem ową rozmowę rekonstruuje w swojej wyobraźni Wojciech Tomczyk w "Wielkiej improwizacji" (reżyseria Janusza Zaorskiego). Autor "Norymbergi" proponuje nam przeskok do 3 maja 1967, do meczu Legia-Cracovia i proponuje nam rozmowę Kazimierza Dejmka (Piotr Fronczewski) z Gustawem Holoubkiem (Jerzy Radziwiłowicz). Słyszymy, jak rodzi się pomysł na Holoubka-Gustawa, Holoubka-Konrada. Krzyki kibiców Legii i Cracovii to niepisany jeszcze rząd dusz, za który odpowiedzialność weźmie 44-letni Gucio. Choć jeszcze jest 1967, jeszcze nie czas na "Dziady marcowe", a już nieprzekonany Holoubek zrozumie, jak ważna czeka go misja. Popisowa rola Radziwiłowicza i Fronczewskiego, ironia Tomczyka i wymowny monolog na stadionie to niepodważalne atuty słuchowiska.
Znajdujemy wśród sopockich nominacji utwory ważne nie tylko w kontekście radiowej realizacji, ale i wartościowe jako teksty same w sobie. Dramat Zdunika można z powodzeniem analizować na zajęciach z literatury najnowszej. To samo tyczy się Rafała Wojasińskiego i jego "Dziada Kaliny". Autor "Starej", "Światła w lesie" czy "Wariata" tym razem jeszcze bardziej dotyka tematu bezdomności, uzależnienia od drugiego, uwiązania w języku - który zamiast stać się spoiwem między osobnymi ludźmi - tylko pogłębia i ustanawia rozłam. Inaczej niż u Zdunika - dominuje tu język nieliteracki, podsłyszany, w którym popegeerowski ból istnienia rozwiązuje komunikację. Bełkot, surowa gawęda o wyszczerbionych głoskach spotyka się tu z nieoczywistą mową proroków, profetów i "ludzi przy rzece". Monadyczność postaci Wojasińskiego wypływa nie tylko z ich pozornie prostych struktur, ale i osobności względem świata narysowanego dość krzywą kreską. "Waldemar Modestowicz podnosi moje dialogi do stanu słuchowiska" - podkreślił w radiowym wywiadzie autor, więc warto dodać, że świat przedstawiony Wojasińskiego istnieje w fizycznym wymiarze dzięki intuicji realizacyjnej Modestowicza. To kolejna ich opowieść. Dodajmy, z rewelacyjną Jadwigą Jankowską-Cieślak.
"Tu telefon Piotra Łazarkiewicza. Proszę nagrać swoją wiadomość, oddzwonię jak tylko będę mógł". Głos urywa się. Tak, możemy się nagrać. I czekać. A może lepiej wrócić? Pojechać do domku letniskowego na Mazury? Takie pytania zadają sobie bohaterowie najnowszego słuchowiska Krzysztofa Bizio, wieloletniego autora Teatru Polskiego Radia. Ten związany ze Szczecinem dramatopisarz i architekt debiutował na falach radiowych słuchowiskiem "Lament" w reżyserii Piotra Łazarkiewicza (2004 rok). Po piętnastu latach od tamtej premiery będziemy mogli posłuchać słuchowiska "0_2_0", o Łazarkiewiczu właśnie - kolejnym nieobecnym - reżyserze, który nie daje się zapomnieć. Tytuł nawiązuje do ostatniego filmu reżysera (Zero_jeden_zero), do którego scenariusz napisał wspólnie z Bizio. Dwójka głównych bohaterów, grana tu przez Grzegorza Wonsa i Piotra Bajtlika (duża frekwencja tego aktora wśród festiwalowych propozycji) zjawia się w Teatrze Polskiego Radia, by nagrać słuchowisko. A może film? Tłumaczą upartej asystentce, że będzie to trudne zadanie z uwagi na "niedostępność" reżysera, jego 10-letnią już nieobecność pośród żywych. "Czy panowie znają zasadę retrospekcji, powtórzeń, mieszania czasów?" - pyta asystentka. Po czym dodaje: "Znajdziemy go i zrobimy ten film, wobec dopiętego po wielu latach budżetu takie drobne problemy jak chwilowa nieobecność reżysera nie mogą mieć znaczenia" - słyszymy głos Katarzyny Dąbrowskiej. Słuchowisko Bizio to podróż w radiowy krwioobieg przyjaciela, z nieustannym jąkaniem się i kilkoma innymi znakami szczególnymi. Niemożliwość, niedostępność w wartkim nurcie dialogów i dźwięków przestaje mieć znaczenie. Bez epatowania nostalgią, w którą łatwo byłoby popaść, reżyser Jan Warenycia zaprasza nas do pociągu po mapie myśli, miejscach których nigdy nie opuścimy, bo uwieczniliśmy je w dokumentach, na taśmach i we wspomnieniach innych. Urwany komunikat telefoniczny Łazarkiewicza otwiera więc jedno z najciekawszych słuchowisk tego festiwalu. Bizio, obok Zdunika, Wojasińskiego i Tomczyka z jego "Wielką improwizacją" tworzą najsilniejszy nurt autorski wśród sopockich propozycji. Łączy je wsparty na historii i pamięci rodzaj dramaturgii otwartej, pytającej i zapraszającej, niearchaicznej koncepcyjnie i technicznie. Jak wspomniałem wcześniej, w pułapkę słuchowisk historycznych wpada jednak ogromna ilość produkcji regionalnych. Swoista fabularyzowana faktografia niestety nie służy radiu - choćby była nie wiadomo jak dobrze zrealizowana dźwiękowo. W tym roku spośród regionalnych propozycji trafia do mnie jedynie krakowska ścieżka reprezentowana przez dwa (niehistoryczne!) słuchowiska: "Suflerka" (reż. Józefa Opalskiego) według Ewy Lipskiej i "Jacyś bogowie zakpili z nas okrutnie" (reż. Doroty Segdy) według korespondencji Wisławy Szymborskiej i Zbigniewa Herberta.
Opisać wszystkiego nie sposób. To tylko subiektywny ogląd. Tych, którzy poczuli się tu pominięci - upominam. Nie istnieje w Polsce sieć krytyków radiowych (jeszcze), którzy reagowaliby na bieżąco, wymieniali myśli, prowadzili twórczy spór. Podsłuchuję jak mogę. Jednym i drugim uchem, a jak się da to naokoło głowy (w słuchawkach). Nie zgadzam się z opinią, że nikt w naszym kraju nie chce pisać o radiu. Ten krzywdzący osąd usłyszałem w ubiegłorocznej audycji podsumowującej werdykt jury "Dwóch Teatrów". Pozostaje mieć nadzieję i tej nadziei nie przeszkadzać rzucanymi frywolne wypowiedziami, że są wśród nas świadomi i krytyczni słuchacze, którzy będą w stanie usłyszeć "dalekie echo zagubionego ptaka" (jak u Zdunika) i opisać je w wolny sposób, na swoich zasadach. Pisać o radiu to mówić radiem, żyć radiem - na przekór monofoniczności świata. We wszystkich językach fal, w najrozmaitszych dialektach i narzeczach wyobraźni.