Artykuły

TEATR. SAMUEL ZBOROWSKI (Teatr Narodowy)

Sztuka Goetla natrafiła na osobliwą atmosferę. Autor wydał niedawno książkę o faszyzmie, w której zadeklarował się jako zwolennik jeśli już nie faszystowskiego stylu życia, to w każdym razie faszystowskich metod budowania potęgi państwa. Habent sua fata libelli. Książkę Goetla przyjęto w poważnych środowiskach kulturalnych z wstrzemięźliwością i postanowiono czekać na dalsze rozwinięcie jej tez. Wyzyskali to przeciwnicy faszyzmu i, nie przebierając w środkach, zdołali wytworzyć istną psychozę dokoła wystąpienia znakomitego pisarza. W niektórych kołach było bodaj "shockingiem" przyznać się, że się czytało "Pod znakiem faszyzmu" Goetla, a rozmowa z autorem, zwłaszcza ogłoszona publicznie, ściągała na nieszczęsnego śmiałka wyzwiska i obelgi.

Kampanię tę prowadzili ludzie chorzy na różne choroby społeczne i jakkolwiek wpływ ich na nasze życie kulturalne jest obecnie dość znaczny, nie należy obawiać się, żeby mogli zahamować rozwój naszej kultury, zniechęcając nas do sumiennej, nieuprzedzonej analizy zjawisk współczesnych, takich jak np faszyzm, a przytracząjąc zato do ogona swoiście rozwijanego konserwatyzmu demokratycznego, podejrzanego przecież o to, że jest dobrym parawanem dla ochrony "zastanego świata" z całym jego układem gospodarczym w państwach bogatych, ale nie nadaje się "jako narzędzie ewolucji politycznej i ekonomicznej w państwach na dorobku".

Zapowiedź wznowienia "Samuela Zborowskiego" przyjęto w tych kołach jako okazję do porachowania się z autorem za jego książkę o faszyzmie. Zwłaszcza, że w dramacie sprzed lat 10 odnaleźć można niektóre myśli, rozwinięte następnie szerzej w publicystyce Goetla. Istotnie, między dramatem o Zborowskim, a książką o faszyzmie można wytknąć "logiczną drogę rozwoju myśli politycznej" Goetla, podlegającej niewątpliwie wpływowi wydarzeń bieżących (przełom majowy w r. 1926, sukcesy państw faszystowskich ostatnio), ale wyprzedzającej znacznie rozwój myśli politycznej naszego Społeczeństwa.

W r. 1929 nie rozumiano jeszcze powszechnie właściwego sensu rewolucyjnego wystąpienia Piłsudskiego i dlatego nie rozumiano należycie postaci Batorego w dramacie Goetla i nie umiano zająć stanowiska wobec Zborowskiego. A tymczasem ów dramat idei stawiał nam przed oczy wyjątkowo wyraźnie to, co miało stać się potem treścią dokonywującego się obecnie przełomu w psychice zbiorowej: potępienie dla wybujałego indywidualizmu, dla wszelkiego egocentryzmu osobniczego lub grupowego, a z drugiej strony pochwałę organizacji, odpowiedzialności, dyscypliny.

Sztuka Goetla mówiła, że warchoł, nawet wówczas, gdy jego postępowanie idzie po linii ogólnej racji stanu, nic przestaje być niebezpiecznym partyzantem, gdyż jeśli nie kieruje się tymi samymi, co zbiorowość, sprawdzianami wartości, może każdej chwili z sojusznika zamienić się w wroga. Goetel nie odmawiał Samuelowi Zborowskiemu rysów szlachetnych, ale dawał do zrozumienia, że szlachetność taka, romantyczna, rycerska, nie ma w życiu zbiorowym dotąd właściwej wartości, dopóki nie przesyci jej poczucie odpowiedzialności społecznej. Dopiero względnie niedawno zrozumienie tej prawdy zapuściło u nas głębiej korzenie. Łudzono się jeszcze, że poczucie spójni międzywarstwowej wytworzy się w Polsce tak, jak w bogatych społeczeństwach zachodnich: poprzez stosunki gospodarcze, kupieckie, które w dogodnej chwili historycznej pchnęły Anglię na drogę imperializmu, dziś już skonsumowanego, podawanego wyłącznie za spełnioną misję cywilizacyjną.

W Polsce za długo musielibyśmy czekać na taką ewolucję, w której by zasada ekspansji mogła chodzić pod rękę z zasadą indywidualizmu. W państwie takim, jak nasze, musimy znaleźć inne metody organizowania wyobraźni zbiorowej, nie faszystowskie spod znaku rózgi liktorskiej czy swastyki, nasze własne, polskie, opierające się na tym credo silnej władzy, porządku i ekspansji, które wygłosił Batory w słynnym ostatnim obrazie dramatu Goetla.

Wyczuleni dziś specjalnie lita te zagadnienia, nie rozgryzłszy jeszcze problemu autorytetu i demokracji, nie uchwyciwszy jeszcze granicy między wolnością a dyscypliną wyczuwamy raczej panoramiczność, sumaryczność i "matejkowość" goetlowskiego ujęcia rzeczy. Chcielibyśmy, żeby sztuka przyniosła więcej, nie mniej, materiału myślowego. A czynić Goetlowi zarzut, że rozminął się tu i ówdzie z "prawami sceny", z "teatralnością", to już prawować się nie o rzeczy błahe, nie pozostawić w żadnym stosunku do poruszonego tematu.

Nie pozwólmy oddać sceny w pacht talmudystom teatru, uważajmy ją za przybytek zgłaszania, dyskutowania i weryfikowania wielkich idei życia zbiorowego. Rzecz jasna, że lepiej, kiedy to odbywa się w ramach utworów o wysokim poziomie artystycznym, poprzez równoczesne szukanie nowej formy wyrazu. Ale nie sądzę, aby należało dyskwalifikować utwór tylko dlatego, że zatrzymał się na granicy dawnych środków wyrazu, jeśli tylko drga w nim puls odkrywczej i zdobywczej myśli. Obok prasy scena jest dziś najpotężniejszym narzędziem kształtowania psychiki społecznej, książka prawie się nie liczy, nie umiano do tej pory przełamać na tym polu bezwładu.

W tych warunkach scena musi stać otworem także i dla tzw. dramatów niescenicznych, jeśli tylko zawierają odpowiedni ładunek ideowy. Sztuka Goetla ma zresztą bardzo dużo "teatralności", ruchliwej, barwnej i głośnej, a mimo wszystko dalekiej od operowości. Dialog zbudowany jest z mniejszą, dbałością o imitatorstwo, ale z wielką kulturą literacką. Dość uboga akcja tych obrazów historycznych ma niektóre motywy zbędne, ale obfituje w interesujące "krótkie spięcia". Szkoda tylko, że sztukę Goetla zagrano w Teatrze Narodowym tak słabo! Czy nie miano do niej serca, czy też zabrakło czasu na próby? Na pozór Teatr Narodowy postawił do dyspozycji "Samuela Zborowskiego" wszystko co mógł mieć najlepszego. Do reżyserii zaproszono p. Leona Schillera, dekoracje zamówiono u Pronaszki, role powierzono pierwszorzędnym gwiazdom.

A jednak wszystko na nic, przedstawienie nie osiągnęło dostatecznego stopnia wyrazistości. Koncepcje dekoracyjne kłóciły się wyraźnie z realistycznymi kostiumami. Uważam, że każde rozwiązanie było możliwe, zarówno realistyczne jak nierealistyczne, byle wszystko dociągnięto do danej zgodnej myśli. Osobiście opowiadałbym się dla takich utworów jak "Samuel Zborowski" za inscenizacją realistyczną, choćby dlatego, że mniej rozprasza uwagę widza. Można by wprawdzie bronić poglądu, że dekoracje wizyjne, zdeformowane, trafniej podkreślają to w dziele, co właśnie powinno być podkreślone.

Zgoda, jednakże nie wobec każdego widza, zwłaszcza nie wobec tzw. "szerokich mas". Poza tym wydaje mi się, że niektóre pomysły inscenizacyjne poddają sztuce fałszywy ton. Obraz przedzierania się przez puszczę nasuwa zupełnie inne skojarzenia, niżby to powinno wynikać z dramatu, jest wzięty z jakiejś innej rzeczywistości. Gdy autor podziwia u Batorego pęd ekspansji, teatr ukazuje wojska wielkiego króla jako rzeszę skazańców.

Z artystów na pierwszy plan trzeba wysunąć pp. Leszczyńskiego i Junoszę-Stępowskiego. Pierwszy stworzył postać pełną stylu i wyrazu i ukazał głębsze perspektywy konfliktu moralnego Zborowskiego. Drugi skopiował świetnie z płótna Matejki maskę i z wielką siłą wypowiedział swą tyradę w obrazie ostatnim. P. Damięcki, pechowiec do niewłaściwych obsad, nie mógł przekonać jako kanclerz Zamojski, mimo iż włożył w swoją rolę dużo pracy i talentu. Nie budzą także pełne talentu role pp. Zelwerowicza, Krzemińskiego, Żukowskiego, Dominiaka i in. Może to zresztą wina tego, że tak rzadko widujemy tych artystów w kontuszach. Utrafił natomiast w ton p. Łapiński jako warchoł, i z talentem wypełniła swoje zadanie urocza p. Lindorfówna. Wystawiając sztukę Goetla, Teatr Narodowy podjął właściwą linię repertuarową. Trzeba to podkreślić, aby większą wymowę miał fakt, że... jest sposobność to stwierdzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji