Artykuły

Rydel po lubelsku

Pozornie nie ma nic łatwiejszego jak wystawić "Betlejem polskie" - bo to i tradycja, z której można bez obawy i wstydu czerpać i temat lekki, łatwy i przyjemny. Bóg i Ojczyzna - to wystarczy, by na widowni, jak za wigilijnym stołem, zgodnie zasiedli ludzie różnych światopoglądów i zawodów, a granicy wiekowej górnej i dolnej nie trzeba i nie należy podawać. Każdy znajdzie coś dla siebie: jedni elementy jakże dziś popularnego folkloru, drudzy wspomnienia Świąt z lat dzieciństwa i Matki, która pierwsza uczyła kolęd. Jeszcze inni ze łzą w oku wspominać będą jak to w Polsce dawniej bywało. Wystarczy, że w dobrym tempie aktorzy zatańczą, zaśpiewają, powiedzą to, co Rydel i tradycja nakazują, a na dobranoc za kolędę pięknie podziękują.

Otóż w tym problem, proszę Państwa, że nie wystarczy. Bo u Rydla każda postać jest symbolem. Dziś tamten sposób widzenia i przedstawiania historii może nawet śmieszyć, ale nie należy zapominać, że w 1905 roku problem Polski, narodowej pamięci i tożsamości nie był wałkowany do znudzenia przy każdej okazji. I jeśli dziś chcemy odkurzyć w ludzkiej pamięci Rydla, to trzeba temat potraktować serio, pamiętając jednocześnie, że na widowni siedzą ludzie czekający na spektakl, który ich wzruszy, rozśmieszy i... przypomni.

Na scenie zaś mamy korowód postaci, a każda jakby z innego przedstawienia. Pomieszały się pojęcia naiwności i prostoty z głupotą i manieryzmem. Herod (Arkadiusz Brukner) - symbol zła, okrucieństwa, tyranii - ryczy strasznym głosem i miotając się, rozkazuje marionetkowym wojskom atakować bohaterski naród. Pastuszkowie, przewracając się aż dwukrotnie, bardziej chyba boją się Bartosa (Włodzimierz Wiszniewski) niż chórów anielskich. Aktorzy - jak kto może - bronią się dobrym aktorstwem, tworząc małe perełki, dzięki którym spektakl trzyma się jako tako. Myślę tu o postaciach Diabła (Jacek Gierązak), Śmierci (Urszula Szydlik), Dziadka (Henryk Sobiechart), Żyda (Maciej Polaski) i Jędrka-Mędrka (Marek Milczarczyk).

Scenografia jest piękna, ale obliczona na znacznie większą scenę. Przy pełnoobsadowym spektaklu aktorzy ślizgają się na rozłożonych atłasach pałacu Heroda, aniołki wchodząc po drabinach plączą się w ślicznych, ale niewygodnych szatach, a składające hołd postacie w drugiej części spektaklu zwracając się do widowni stają do Dzieciątka i Maryi tyłem. A przecież trudno nie docenić pracy, jaką wszyscy włożyli w realizacje tego widowiska. Aktorzy, dzięki Mieczysławowi Mazurkowi (muzyka, opracowanie kolęd, kierownictwo muzyczno-wokalne) i Jackowi Tomasikowi (choreografia) naprawdę dobrze śpiewają i tańczą, a przedstawienie jest kolorowe, żywe, wartkie. Druga część spektaklu jest koncepcyjnie b. spójna. Tylko gdzie się podział liryzm i prostota, naiwność i wdzięk. Może dziś w ogóle nie warto grać Rydla? Tylko czy o taką konkluzje nam chodziło?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji