Artykuły

Jedno pytanie do Jerzego Stuhra

- Ja przecież żyłem w teatrze, zawsze byłem "tylko" aktorem, grałem za nieduże pieniądze, do których miałem przecież prawo, a inną forsą w ogóle się nie interesowałem. Nie kojarzyłem w ogóle pojęcia "pieniądz" z tym, co robię. I dopiero realizując film, gdy dowiedziałem się, że to kosztuje 2 miliony, poczułem się nieswojo - Jerzy Stuhr odpowiada Marii Malatyńskiej na pytanie o pieniądze.

Porozmawiajmy o pieniądzach. Dziś już pewnie trudno spotkać romantycznego artystę-pięknoducha, który nie potrafiłby rozmawiać o finansowej stronie sztuki, ale jeśli ten temat nam dotychczas umykał, to dlatego, że nie było pretekstu. Teraz pretekst jest: za kilka dni otrzyma Pan oryginalną nagrodę, czyli Krakowski Laur. Gratuluję, zawsze dobrze jest być nagrodzonym, ale zainteresowało mnie uzasadnienie: dla człowieka godzącego "sztukę, naukę i biznes". Sztuka, nauka - w porządku - ale biznes?

- A mnie się to właśnie bardzo spodobało! Choć też w pierwszej chwili poczułem się zaskoczony. Ale, gdybym miał się zwierzyć z mojego "biznesu", to pewnie musiałbym się cofnąć aż do Krzyśka Kieślowskiego. Pamiętam, jak objechał mnie, gdy zaczynałem robić pierwszy film, "Spis cudzołożnic". Powiedział, że to takie "smętactwo krakowskie" - ale potem powiedział mi tajemnicze słowa: "Uważaj, bo ta forsa zacznie ci strasznie ciążyć". W ogóle nie rozumiałem, co on do mnie mówił. Ja przecież żyłem w teatrze, zawsze byłem "tylko" aktorem, grałem za nieduże pieniądze, do których miałem przecież prawo, a inną forsą w ogóle się nie interesowałem. Nie kojarzyłem w ogóle pojęcia "pieniądz" z tym, co robię. I dopiero realizując, gdy dowiedziałem się, że ten film kosztuje 2 miliony, poczułem się nieswojo. Ktoś daje na to, co wymyślę, 2 mln zł? A jeśli moje pomysły są głupie, jeśli nie potrafią kogoś innego zainteresować? Wtedy po raz pierwszy poczułem ciężar tej forsy. I zrozumiałem, że muszę sam sobie patrzeć na ręce. Cały czas, gdy właśnie "robię" sztukę!

Jak mi teraz wyliczyli scenariusz na 3,5 miliona, mówiąc nawet, że to tanio, bo będą grać nieznani aktorzy - to myślę: dobrze, ktoś wrzucił tyle forsy, więc muszę zadbać, żeby nie stracił. Bo to nawet nie chodzi o to, żeby zarobić, ale, żeby nie stracić. Ja mam taką naturę, może ktoś inny się tym nie przejmuje, jeszcze mówi, że powinien dostać dwa razy tyle, bo jest geniuszem... a ja ciągle pamiętam to zdanie Krzyśka: Uważaj, ta forsa będzie ci ciążyć. Jak Krysia Janda była z córką, Marysią Seweryn, w teatrze w Nowej Hucie, bo pokazywały tu takie przedstawienie o pisarce, nie pamiętam już tytułu, była w tym duża scenografia, rozmach - więc bilety wyliczono drogo, musiały być po 100 zł. I poszedłem do nich do garderoby i widzę, że Marysia się telepie ze strachu. Pytam, co się dzieje, a ona: - Przecież oni wszyscy zapłacili po 100 złotych... A jeśli ja nie zagram na poziomie 100 złotych? Jeśli ktoś się poczuje oszukany? Jakże ja rozumiałem ten stres! Rozumiałem, że gdyby bilety były po 50 złotych, to dla Marysi byłby mniejszy stres. To jest punkt widzenia, który nie jest zbyt popularny w moim środowisku. Ja widzę, jak tu przychodzą, jak jest tylko jeden kierunek żądań: dawajcie! Jak potem człowiek żebrze, nawet nie mówię im gdzie, żeby tylko złożyć i wyskrobać żądaną sumę.

A potem jakiś dziennikarz zarzuci, że dyplomant, robiąc recital w szkole, musiał mieć sponsorów, bo szkoła nie potrafiła mu zapewnić, ale "taka to szkoła"... A przecież to jest działanie pedagogiczne, że musi sobie znaleźć sponsorów, bo on za chwilę będzie musiał to robić, jak wejdzie w normalne, estradowe życie...

I rzeczywiście, pieniądze zaczynają mi strasznie ciążyć. Bo ciągle obliczam: robię przedstawienie w Hucie... no, niestety wychodzi drogo... i nieśmiało pytam dyrektora Stramę: - A jaki jest bilans tego przedstawienia? I on mówi: - Na zero wychodzimy. Czyli teatr nie traci! Jest pełna widownia, którą ja gwarantuję i czuwam nad tym. Nawet tak lubię patrzeć, jak tam pod teatrem, gdy zajeżdżam, stoi tłum samochodów... bo widzę, że przyjechali, przyszli, są... czyli teatr nie traci! W szkole przygotowałem dyplom... pytam mojej pani od promocji, jak "Wieczór Trzech Króli"? - Zarobił! Wrócił koszta! To jest "mój biznes"! Wszystko jest "biznesem"! I ja czuwam: 240 tysięcy widzów na "Pogodzie na jutro"... Nie stracił dystrybutor, to mi daje szansę, że jak poproszę przy następnym filmie, natychmiast ITI powie: Tak! A widzę niektórych moich kolegów, którzy chodzą i szukają dystrybutora, a wszyscy oganiają się od nich, choć coś tam obiecują, Wojcieszek do dziś nie ma dystrybutora, choć "Doskonałe popołudnie" dostaje nagrody na światowych festiwalach! Bo poprzedni jego film miał 7 tysięcy widzów.

Tak się moje myślenie zmieniło! Ale żaden recenzent tego nie napisze, bo nie wie, jaka to skomplikowana materia. Ktoś tam natomiast napisał, że "Wieczór Trzech Króli" to nieporozumienie. Według jakich kryteriów, ja pytam. Że zagrali 30 razy przy pełnej widowni? Że się spektakl finansowo zwrócił? Że młodzi aktorzy zostali zauważeni, a cztery osoby z tego przedstawienia natychmiast dostały angaż? To według jakich kryteriów to jest nieporozumienie?

Zauważyłem, że jestem w tej czujności finansowej dosyć osamotniony. Oczywiście, łatwiej widać z perspektywy rektorskiego biurka, a więc z perspektywy funkcji, która musi czuwać nad finansową stroną każdego przedsięwzięcia. I mogę powiedzieć, że jednym z największych moich sukcesów tu, w szkole - jest to, że w tym roku zlikwidowaliśmy dług, który miała! 300 tys. złotych, które wisiało od czasów słynnego krachu rządów AWS-u i obcięć na kulturę. Ale udało się zlikwidować! I teraz można z nową siłą funkcjonować. Tak bardzo to wszystko jest razem połączone!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji