Artykuły

Premiera u bankruta

Z wielkim smutkiem przeczytałem. wiadomość o możliwości bankructwa Teatru im. Osterwy. Oczami wyobraźni zobaczyłem natychmiast srogiego komornika pieczętującego stylowe meble w dyrektorskim gabinecie, w tym zasłużone fotele, w których spoczywały siedzenia jakże znakomitych ludzi.

Wszystko buntowało się we mnie na myśl o zredukowanych przyjaciołach: Włodzimierzu Wiszniewskim i Henryku Sobiecharcie, wyciągających zziębnięte ręce po talerz zupy dla bezrobotnych, a już łzy zakręciły mi się w oczach, gdy pomyślałem o Ani Świetlickiej, która wyrzucona na bruk niepomyślna koniunkturą poszła zarabiać na życie jako fordanserka w nocnym lokalu z wyszynkiem.

W tej sytuacji zaproszenie na premierę "Białego małżeństwa" przyjąłem pełen wewnętrznego niepokoju. Jakaż bowiem może być zabawa u bankruta, któremu nad głową wisi młotek licytatora? Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą banknot z wizerunkiem jednego ze sławnych rodaków, podejrzewając, że dyrektor Andrzej Rozhin, korzystając z obecności osób prominentnych zechce zrobić publiczna kwestę na rzecz swoich artystów. którym niewypłacalny teatr nie ma z czego uiścić należnej gaży.

Omyliłem się srodze. Dyrektor Rozhin ani myślał urządzać jakiejkolwiek ściepy do kapelusza i w ogóle nie wyglądał na szefa bankrutującego interesu. Chodził uśmiechnięty w twarzowym smokingu. odprowadzany czułym wzrokiem pań w wieku od przedpoborowego do niekonsumpcyjnego. Jego zastępca, doktor Krzysztof Torończyk pojawił się natomiast w towarzystwie damy, której toaleta i uroda rzucały mężczyzn na kolana.

Podobnie wystrojeni ukazali się i inni pracownicy, co całkowicie zbiło mnie z pantałyku. Znajoma poetessa wyjaśniła mi jednak, że sobotnia premiera przeznaczona jest tylko dla twórców oraz osób żyjących z nimi lub z nich. Dla prominentów i żyjących z nimi osób robi się premierę numer dwa w niedziele. Stąd też możliwość, że dyrektorzy dopiero wtedy odkryją swoje oblicza. Niewykluczone, że dyrektor Rozhin zamiast smokingu przywdzieje na ten dzień ubiór żebraczy z granej niedawno "Opery za trzy grosze" i wtedy zacznie kwestować. Bo jak ciągnąć, to trzeba wiedzieć od kogo. Tutaj chodzi bowiem o miliony, a nie nędzne grosze. które mogą wrzucić do kapelusza ludzie sztuki, którzy w dodatku zaraz pobiegną do dyrektora Kisia z Izby Skarbowej, aby zmniejszył im podatek wyrównawczy.

Pewne jednak symptomy zbliżającego się bankructwa można było zaobserwować na scenie, gdzie M-ka razy pojawiały się całkiem gołe panienki. Pewnie nie starczyło dla nich na kostiumy - domyślałem się.

Okazało się jednak, że myliłem się całkowicie. Spotkany później na ulicy dyrektor Rozhin wyjaśnił, że widmo bankructwa już nie wisi nad jego teatrem. Jak zawsze, niezawodnym mecenasem okazał się wojewoda.

O jakiś cud - myślałem - bo przecież mówiło się, że kasa jest pusta. Znajomy finansista wyjaśnił mi jednak, że to żaden cud. tylko dla ratowania bankruta przycisnęło się różnych podatników. A jak podatnicy zaczną bankrutować - pytałem - to co wtedy? Wtedy podatkami obłoży się teatr - wyjaśnił finansista. Jak to - zbuntowałem się - przecież teatr jest dotowany. Nie można przecież jedną ręką dawać, a druga zabierać, bo to jest rzecz jakiej i Gogol nie wymyśliłby. Znajomy finansista skrzywił się: Gogol. Szekspir. Czechow - powiedział - wy tylko widzicie tych mistrzów, a skromnego autora o nazwisku Nieckarz. to nikt nie wspomni. A czy to nie prawdziwa sztuka, że autora już nie ma, a jego dzieło żyje?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji