Artykuły

TEATR. "Wesele Fonsia" (Teatr Narodowy)

Można przytaczać różne racje za wystawieniem krotochwili Ruszkowskiego, właśnie w chwili obecnej i to w Teatrze Narodowym. Czasy napięć wymagają podobno lżejszego repertuaru, scena ma spełniać rolę kolca rozładowującego nastroje. Jest dalej lato, a stara doktryna teatralna głosi, że sztuka poważna wymaga co najmniej temperatury umiarkowanej, jeśli już nie mrozu. Poza tym "Wesele Fonsia" jest przecież jedną z najlepszych naszych krotochwili i należy mu się miejsce w repertuarze retrospektywnym. Wyznam, że nie wszystkie te argumenty są dla mnie przekonywujące i sądzę, że lepiej było wystawić coś innego, o większym ciężarze gatunkowym, miej kontrastowanego z rzeczywistością.

"Wesele Fonsia" brzmi w dzisiejszej atmosferze szczególnie głucho, zwłaszcza jeśli się je ujmie "komediowo". Zagranie bardziej "buffo" przeniosłoby nas może w świat absurdu, gdy tak, jak je oglądamy na scenie teatru Narodowego, nasuwa raczej smutne refleksje o poziomie wymagań naszych ojców. Jest jak stara, odrutowana filiżanka fajansowa, starto z niej trochę kurzu, ale nie zdołano zmienić staroświeckiego kształtu i tandetnej emalii. Staranność reżysera (p. Borowski) jest przy sztukach tego rodzaju cechą bardzo chwalebną, ale cokolwiek kłopotliwa. Im plastycznej wychodzi taki oleodruk sceniczny, tym bardziej odsłania swoją pustkę, swoją anachroniczność. Rzecz jasna, że gdy taki utwór wprowadzamy na scenę, Teatru Narodowego, powstaje zagadnienie stylu odwtórcznego, tylko że rozstrzygnięcie nie musi płaszczyźnie wyłącznie historycznej, lecz raczej na jakimś planie mieszanym, godzącym stylizację epoki z przerzuceniem całego utworu w inny wymiar literacki. W Teatrze Narodowym pomyślano o tym, aby skopiować wiernie stare żurnale, ale przeoczono konieczność zajęcia stanowiska wobec całego rodzaju estetycznego, do jakiego należy "Wesela Fonsia".

Aktorsko przedstawienie jest conajmniej poprawne. Prym wiedzie pan Roland, Fonsio, pełen życia i humoru. Znakomita jest rola p. Łapińskiego, pyszna sylwetka, rasowy komizm, Dwie matki w wykonaniu p Dulęby i Jarszewskiej, szczerze zabawne, jako córki walczą o palmę pierwszeństwa pp. Niwińska i Żeliska. Pan Dymsza czuł się jakoś nieswojo, chciał się utrzymać w ryzach komediowych i wypadł jednostajnie. Kazimierza odegrał z brawurą p. Kański, starego Kurzawę p. Krzemieński. Dobrze także zapisał się w pamięci pan Solarski.

Doradziłbym tylko szybsze tempo. Nie róbmy z krotochwili krotogodzin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji