Artykuły

Więźniowie pory wolności

"Nauka latania" w reż. Adama Ziajskiego w Teatrze Strefa Ciszy na XVI Festiwalu Malta w Poznaniu. Pisze Jacek Cieślak w Reczpospolitej.

Konformizm polskich dwudziestolatków ujawnił znakomity prowokacyjny spektakl "Nauka latania" Teatru Strefa Ciszy.

Mężczyźni w liberiach namawiali widzów do udziału w przedstawieniu. Chętnych zgromadzono wokół ogrodzonego placu z wieżą obserwacyjną pośrodku, każdemu wręczono tablicę z numerem. Od tej pory zastępował on imię i nazwisko, przypisywał do jednej z kilkudziesięciu metalowych pryczy, nakrytych szarymi kocami. Ponad placem migotały łańcuchy jarmarcznych lampionów, rozchodzące się promieniście od wieży, dlatego młodzi ludzie mieli prawo czuć się jak wybrańcy losu podczas castingu otwierającego drogę do kariery. Jednak mężczyźni w liberiach nie zapraszali do konkursu piosenki czy udziałuw talk-show. Założyli czapki w stylu militarnym, wyjęli pałki i opasali siedzących na łóżkach łańcuchami. Rozpoczęli grę, która przypominała obóz koncentracyjny.

Żołnierz na wieży śledził młodych snopem reflektora. Strażnicy z użyciem specjalistycznych aparatów dezynfekowali dziewczęta i chłopców. Łatwo było zauważyć, że rozdzielono ich tak jak w czasie wojny - na obozowej rampie. Zaczął się obchód z udziałem komendanta, który lustrował nosy, zęby i włosy. Tylko jeden młody człowiek zaczął stawiać opór. Z placu usuwało go kilku rosłych strażników, a gdy nie dawali rady, wezwali do pomocy autentycznych ochroniarzy. Chłopak nie mógł liczyć na żaden gest solidarności rówieśników. Ale nawetstojąc oko w oko z dwumetrowym dryblasem w mundurze, nie dał się wyprowadzić ze spektaklu.

- Proszę mnie nie dotykać! - krzyczał. - Zapłaciłem za bilet i mam prawo zostać do końca!

Postawił na swoim i wygrał. Tymczasem teatralna zabawa zamieniała się w koszmar. Zgodnie z zasadą kija i marchewki, uśmiechnięci strażnicy częstowali młodych chrupkami, by przez chwilę wyluzowali się jak na imprezie. Po kilku minutach oprawcy znowu stali się brutalni. W agresywny sposób wysypywali chrupki na głowy więźniów, wpychali je w uszy i oczy. Nie protestował nikt. Tak zachowują się ludzie, którzy społeczną aktywność ograniczają do uczestnictwa w darmowej wyżerce na promocjach w supermarketach, gdzie w zamian za byle jaki bonus można im narzucić program lojalnościowy i manipulować nimi do woli.

- I co o nich myślisz? - zapytałem jedynego buntownika wieczoru, mając nadzieję, że nie jest podstawiony przez organizatorów spektaklu.

- Chciałbym, żeby ich bierność była przejawem dystansu do świata - odpowiedział Wojtek, który okazał się studentem socjologii. - Ale nie umiałbym się zachować tak jak oni. Zawsze walczę o swoją niezależność. To chyba normalne?

Pytał z rosnącą niepewnością, w którą wpędzała go postawa rówieśników. Wystarczało im rozdać walentynkowe balony, by zapomnieli o niedawnych upokorzeniach. Gdy strażnicy bili balonami dziewczęta po głowach, żaden z młodych mężczyzn nie stanął w ich obronie. Żadnej z ofiar ani na chwilę nie zszedł z ust głupawy uśmiech, jaki oglądamy w programach, w których radość widzów sterowana jest napisami w studiu. Nikt nie protestował nawet wtedy, gdy z tłumu wyciągnięto chłopaka, zaciągnięto go do namiotu obok i, sądząc po teatrze cieni oraz okrzykach - bito i kopano.

- Kiedy się obudzą? - wkurzał się Wojtek.

Ale nawet gdy strażnicy wydawali chłopcom i dziewczętom rozkazy "baczność" i "uformować dwuszereg", kolorowo i modnie ubrana młodzież szła grzecznie w dwóch kolumnach wokół placu, wykonując wszystkie polecenia.

- Ich postawa mnie zasmuca, każdego wieczoru jest podobnie - powiedział po spektaklu reżyser Adam Ziajski, zdejmując z rezygnacją mundur strażnika.

Kiedy rozmawiałem z widzami, chłopcy próbowali się tłumaczyć, jeden powiedział, że dał się wkręcić. Żaden nie przyznał, że próbowano ograniczyć ich wolność. Tylko jedna z dziewcząt potwierdziła, że siedziała jak przyspawana do łóżka i jest jej z tego powodu wstyd.

To zrozumiałe, tym bardziej że przedstawienie stworzono w związku z rocznicą powstania poznańskiego 1956 r., kiedy mieszkańcy wyszli na ulice i wielu z nich zginęło. Dziś, kiedy każdy może czuć się wolny, oportunizm przeraża, bo nie ma wytłumaczenia.

* * *

Psychologia tłumu w teatrze

Spektakl "Nauka latania" nawiązuje do mitu o Ikarze, który zapłacił za marzenia o wolności najwyższą cenę. Współczesność rzadko zmusza do heroicznych postaw, a często nie potrafimy zadbać o naszą wolność. Udowodnił to w 1971 r. amerykański psycholog Phillip Zimbardo. Podzielił grupę studentów na strażników oraz więźniów. Obie grupy tak poważnie potraktowały role katów i ofiar, że w trosce o zagrożone życie uczestników eksperymentu trzeba było go przerwać. Doświadczenie powtórzył rok temu Artur Żmijewski. Zarówno strażnicy, jak i więźniowie nie dali się sprowokować podali sobie ręce. Uczestników "Nauki latania" nie stać było na ikaryjską postawę i solidarność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji