Artykuły

Pierwsza za Moniuszką

Proszę mnie nie poprawiać, tak właśnie ma być "za", nie "po" ani nie "obok"... "Pierwsza za Moniuszką". Wieloznacznie. Stojąca blisko, ale skromnie, tuż za nim; jak i całą sobą, swoim życiem i talentem stojąca za jego twórczością. Związana z nim od debiutu w roli Halki w "Krakowiakach i Góralach" w 1949 roku (70 lat!), niemalże do ostatnich chwil swego życia (2 grudnia 2012). Maria Fołtyn. Pisze Rafał Skąpski w Dzienniku Trybuna.

Wielka nieobecna i wielka zapomniana. Teraz gdy trwają dobro-zmianowe obchody 200-lecia urodzin Stanisława Moniuszki, gdy ogłaszana będzie lista laureatów Konkursu, który Ona wymyśliła, stworzyła i przez siedem edycji prowadziła, nie mówi się o Marii Fołtyn w zasadzie nic.

Na stronie internetowej Konkursu jest wymieniona, jest Jej biogram, są opisane dokonania artystyczne i organizatorskie, ale pobieżnie i ogólnikowo. Zasługuje na więcej, tak jak Jej zdaniem Moniuszko zawsze zasługiwał na więcej. Zarówno wtedy, gdy żył, gdy tworzył i walczył o inscenizacje swych dzieł, jak i później, gdy zbyt rzadko był wystawiany; w kraju i na świecie. Z tego właśnie uczyniła swe zadanie - promować działa Moniuszki na scenach operowych świata, nawet tak dalekich i egzotycznych jak Hawana, Tokio, Osaka, Mexico City, Samara, Nowosybirsk czy Kurytyba... To Ona odważyła się na Kubie w 1971 r. obsadzić w roli polskiej góralki czarnoskórą śpiewaczkę. Nota bene musiała, w towarzystwie ówczesnego ambasadora Mariana Renke, uzyskać na to zgodę Fidela Castro w bezpośredniej z nim rozmowie. To był Jej debiut reżyserski, jeszcze nie miała dyplomu. I tu ciekawostka, decydując się na rozpoczęcie pracy jako reżyser, ta prawie 50-letnia śpiewaczka postanowiła uzyskać po temu stosowne wykształcenie. A była studentką pilną i ambitną, bo inną być nie potrafiła, opowiadał mi o tym, po latach, jeden z Jej pedagogów - prof. Jerzy Adamski.

Kochała Moniuszkę i jego twórczość, bolała nad jego życiem i nad tym, jak bardzo jest wciąż niedoceniany. Wielokrotnie przypominała nazwę herbu Moniuszków - Krzywda. Twierdziła, że herb ten to swego rodzaju przekleństwo, naznaczenie, pragnęła tę "krzywdę" mu wynagrodzić. Nazywano Ją "wdową po Moniuszce", wiedziała o tym, ale żart ten nie był dla Niej przykrym. Dla Moniuszki, dla popularyzacji jego dzieła była w stanie zrobić i znieść niemal wszystko. Rozmawiała z każdym ministrem, z każdym politykiem, jeśli tylko widziała szansę na zdobycie przychylności. Barwy polityczne rozmówcy nie miały znaczenia, liczyło się tylko to, co Moniuszko na tym może zyskać. Warto w tym miejscu przypomnieć, że potrafiła ryzykować. W styczniu 1976 podpisała słynny "Memoriał 101" - protest przeciwko zmianom w Konstytucji. Okazało się to być ważniejsze od muzyki Pana Stanisława.

Nie tylko śpiewała rolę Halki (ponad 20 inscenizacji na świecie i we wszystkich polskich teatrach operowych), nie tylko reżyserowała opery Moniuszki, nie tylko przez 20 lat prowadziła Festiwal jego imienia w Dusznikach, nie tylko zorganizowała Konkurs, od którego zacząłem. Wywalczyła zorganizowanie muzeum Moniuszki w miejscu jego urodzenia w Ubielu (obecnie na Białorusi). Pozyskała przychylność władz białoruskiego ministerstwa kultury i lokalnych działaczy, co na pewno kosztowało więcej wysiłku niż wszystkie krajowe boje z naszymi dygnitarzami. Z własnych pieniędzy sfinansowała trzon ekspozycji, a większość kolekcji stanowią Jej prywatne zbiory. Kostiumy z inscenizacji dzieł Moniuszki, programy koncertów i przedstawień operowych, pocztówki, fotografie, ryciny - czynią to miejsce swoistym dowodem także Jej twórczego życia.

Zastanawiam się, jak przebiegałby Rok Moniuszki, gdyby żyła Maria Fołtyn, gdyby miała wpływ na kształt programu. Ile byłoby wystawień oper, realizacji koncertowych w Polsce i na świecie. Ile publikacji. Kto byłby bardziej widoczny Kompozytor, czy przemawiający notable.

Czy Maria Fołtyn wpadłaby na pomysł ulicznych zabaw w spożywanie potraw "moniuszkowskich" lub reedycję jego biografii z 1938 roku, płytkiej, w złym stylu, wręcz grafomańskiej, przeznaczonej w pierwotnym zamyśle dla mało wymagającego czytelnika, ukazującej artystę jako prowincjonalnego "bogoojczyźnianego" twórcę. Bo tak pasuje obecnej władzy i jej akolitom. A przecież tylu mamy wspaniałych biografów, czy zamiast tworzyć kolejny Instytut (Literatury, równoległy wobec Instytutu Książki) nie można było zamówić na przykład u Mariusza Urbanka, Klementyny Suchanów, Moniki Śliwińskiej czy Magdaleny Kicińskiej współczesnej biografii Moniuszki? Czy rok Moniuszki nie powinien być okazją do szerokiej prezentacji muzyki polskiej w świecie, prezentacji polskiej twórczości operowej? Opowiadał mi dr Grzegorz Wiśniewski jak w Petersburgu świętuje się 125. rocznicę urodzin Nikołaja Rimskiego Korsakowa, autora 15 oper. W ciągu półtora miesiąca w Teatrze Maryjskim (dyrektor Valery Gergiev!) wystawionych zostanie 10 oper (mają je stale w repertuarze), dwie będą pokazane w nowych inscenizacjach, a trzy pozostałe jako wykonania koncertowe. Pani Maria na pewno pochwaliłaby brata swej wielokrotnej jurorki, wybitnej pedagog Larisy Gergievej i postawiła go nam za wzór.

Zycie Marii Fołtyn było aktywne, intensywne, bogate w emocje, sukcesy, ale i rozczarowania... Trzeba było być Marią Fołtyn, by móc to w jednym życiu pomieścić i udźwignąć... Ileż życiorysów można byłoby wypełnić, by wszystko to zrealizować. A Ona potrafiła. Sama...

Wszystkie określenia: wybitna artystka, wielka reżyserka, niestrudzona propagatorka, są za skromne, brzmią jak frazesy, nie niosą w sobie tej mocy, by wymiar prawdziwy Marii Fołtyn opisać. Każdy przymiotnik, którym byśmy dziś Ją obdarzyli i tak będzie nieodpowiedni, zbyt ubogi, by oddać prawdę o Jej życiu. Ale czy wiemy, czy zdajemy sobie sprawę, jak wielkim wysiłkiem to wszystko osiągała, jak wielkim poświęceniem i jakim kosztem życia prywatnego, zdrowia, a często i osamotnienia. Z ilu wyrzeczeń składał się Jej każdy dzień. Realizowała swoją misję kosztem spraw osobistych, kosztem łatwego, bezkonfliktowego życia. Wszystko dla niego, dla Moniuszki.

Nie była łatwa we współpracy, często trzeba było zagryzać wargi, powstrzymywać się od reakcji, poczekać na zmianę nastroju. Słowo przyjaźń, określanie tak kogoś nie było u Niej czymś częstym. Nadawała ten status z rozmysłem. Będąc wymagającą wobec siebie, wymagała co najmniej tyle samo od otoczenia. Nie zostawało się Jej przyjacielem łatwo i nigdy nie była to pozycja dana raz na zawsze. Prawo do bycia Jej przyjacielem, do bycia blisko Jej spraw, podlegało weryfikacji. Lojalność musiała być najwyższej próby. Ale była przecież wyrozumiała wobec ludzkich słabości. Potrafiła wybaczyć, zapomnieć i przygarnąć znów do serca, zaprosić ponownie do stołu.

Gdyby Stanisław Moniuszko przeniósł się w rok 2019 byłby zdziwiony, że Jej tu nie spotkał, że nie usłyszał o Niej podczas inauguracji swego Roku, że zniknęła z mediów; poczułby się nieswojo, obco i osamotniony, szukałby Jej...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji