Artykuły

Kamienie w walizce

- W tym roku tak mi się zdarzyło, że w wakacje jestem trochę zajęty zawodowo. Niestety, nie mogę powiedzieć o co chodzi, by nie zapeszyć - mówi WIESŁAW ŁĄGIEWKA, szczeciński aktor, śpiewak i reżyser.

Ma pan właśnie urlop w teatrze, również w Akademii Muzycznej, gdzie prowadzi pan zajęcia ze studentami. Jakie ma pan zatem plany wakacyjne?

- Właśnie wróciłem z Pobierowa. W tym roku tak mi się zdarzyło, że w wakacje jestem trochę zajęty zawodowo. Niestety, nie mogę powiedzieć o co chodzi, by nie zapeszyć (śmiech). Poza tym z perspektywą już myślę o przyszłym sezonie teatralnym, choćby o pracy w Operze na Zamku. Zaplanowałem też, że będę się uczył nowych piosenek. Do jednej z nich muzykę napisał Zbyszek Zamachowski, a słowa Agnieszka Mazurek.

Wspomniał pan o nowych piosenkach. Czyżby szykował pan zupełnie nową płytę?

- Tę płytę już właściwie nagrałem. Przygotowałem ją z myślą o świętach Bożego Narodzenia. Będą na niej kolędy i pastorałki, a oprócz tych tradycyjnych, również utwory twórców szczecińskich (A. Opatowicza, M. Sypki, U. Piotrowskiej, D. Kabacińskiego) plus jedna pastorałka autorstwa Michała Sikorskiego z Grupy MoCarta. Wydawcą i sponsorem całości będzie Poczta Polska. Stąd pojawi się na płycie wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego - "Trąbki świątecznej poczty".

Wcześniej jednak, bo już jesienią, rozpocznie pan już kolejny rok pracy ze studentami Wydziału Edukacji Muzycznej Akademii Muzycznej, gdzie prowadzi pan zajęcia z dykcji i interpretacji tekstu literackiego. Jest pan srogi dla swoich podopiecznych?

- Chyba nie, ale z pewnością wymagający i konsekwentny. Od samego początku przyzwyczajam ich, by chodzili na wszystkie zajęcia, bo jeśli stracą choćby tylko jedno, trudno im będzie zrozumieć kolejne. Na szczęście nie narzekam na frekwencję.

Znamy pana głównie jako aktora, tymczasem od kilkunastu lat jest pan dyplomowanym reżyserem. Po przerwie w uprawianiu tego zawodu, powrócił pan do niego całkiem niedawno, przygotowując spektakl ze studentami. To był mity powrót?

- Bardzo. Wcześniej sporo reżyserowałem, głównie spektakle dla dzieci. Cieszę się, że pojawiły się propozycje, by kontynuować -w przyszłym sezonie - ten nasz spektakl studencki.

Niektórzy twierdzą, że praca z młodzieżą odmładza...

- O tak! Zresztą, ja zawsze lubiłem kontakt z młodymi. Ukończyłem nawet liceum pedagogiczne i pracowałem jako nauczyciel. Chętnie też gram dla dzieci z Pogotowiem Teatralnym. Żartuję sobie nawet, że kiedyś będę dobrym dziadkiem. Ale moje dzieci jakoś na razie nie myślą o tym, by obdarować mnie wnukami (śmiech). Syn Michał ma już trzydzieści lat, więc liczę na to, że to on najpierw zrobi mnie dziadkiem. Bo córka chyba chciałaby się teraz nasycić pracą w teatrze (Marta jest aktorką szczecińskiego Teatru Lalek Pleciuga - przyp. MG). Jest przecież na początku swojej drogi zawodowej. Choć ja już na studiach się ożeniłem. Ale to były inne czasy.

Pańska żona Mirosława jest "cywilem", jak to się mówi w żargonie artystycznym. Jak ona znosi w domu męża artystę?

- Jakoś znosi (śmiech). Jest bardzo tolerancyjna. Zresztą, w naszej rodzinie jest pewnego rodzaju podział: ja i córka jesteśmy aktorami, żona ukończyła filologię germańską, syn - angielską, a teraz pracuje w reklamie w Warszawie. Cieszę się, że żona traktuje mój zawód bardzo serio. Nigdy nie usłyszałem w domu, że to jakieś mało poważne wygłupy. Choć jednocześnie żona jest bardzo surowym recenzentem wobec mnie i - muszę to zaznaczyć - czasami przyznaję jej rację. Ale też bywa, iż dyskutujemy zawzięcie. Żona znakomicie rozumie, że ze względu na pracę w teatrze nie ma mnie w domu wieczorami albo w weekendy. I nigdzie nie możemy wyjechać wtedy, kiedy inni mają wolne. Odbijamy to sobie wspólnymi wyjazdami w wakacje.

Czy bardzo pan przeżywa premiery swojej córki, choćby spektaklu "Szpak Fryderyk" w Pleciudze, gdzie grała główną rolę?

- Boże, bardzo! Kiedy siedzieliśmy z żoną na widowni, to rozpierała nas prawdziwa duma. Spektakl na tyle mnie wciągnął, że nawet nie myślałem o tym, by coś mogło jej pójść nie tak.

Podobno jest pan zapalonym działkowcem...

- O, tak! Kiedy ostatnio z żoną odpoczywaliśmy nad Bałtykiem, to ja już tam tęskniłem za moją działką na Wyspie Puckiej. Podczas tego wyjazdu nakupiliśmy jak wariaci różnych roślin w jednym z gospodarstw ogrodniczych. Był tego cały bagażnik. Wcześniej zrobiliśmy małą przebudowę na działce, bo szykujemy skalniak. Zresztą, z różnych miejsc przywozimy też na działkę kamienie.

Kamienie?!

- Tak, w naszym skalniaku są kamienie z Bornholmu, Sycylii,

Szklarskiej Poręby... Każdy dosyć sporych gabarytów. Ten z Sycylii przyleciał do Polski samolotem, w walizce.

Co jest pana największą dumą na działce?

- Teraz clematisy, które pięknie kwitną. Pamiętam jak kiedyś, a mamy tę działkę już trzydzieści lat, siało się na niej pietruszkę i marchewkę. Teraz skupiamy się głównie na kwiatach i roślinach ozdobnych.

Jest pan grillującym działkowcem?

- Nie przepadam za grillowaniem. Mamy w domku elektryczny grill, jeszcze z NRD i z niego głównie korzystamy. Grilla ogrodowego rozpalamy tylko wtedy, gdy mają przyjść goście. Na co dzień najchętniej siedzimy przy winie i cieście upieczonym przez żonę.

Ma pan tak zwaną rękę do kwiatów?

- Chyba tak. Zresztą, w domu mamy też cały zieleniak i to ja najczęściej dbam o rośliny.

Zdarza się panu ukraść szczepkę?

- Oczywiście! Przecież kradzione lepiej się przyjmuje.

Może na koniec naszej rozmowy zdradzi pan jednak, jaka propozycja zawodowa zmieniła pana plany wakacyjne?

- Nic nie powiem. Proszę tego ze mnie nie wyciągać!

No dobrze. Dziękuję za rozmowę.

Na zdjęciu: Okładka płyty Wiesława Łągiewki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji