Artykuły

Pantomima życia

Thornton Wilder bywa odbierany różnie - jedni podnoszą walory jego twórczości, inni znów uważają, że w niektórych przynajmniej utworach amerykańskiego pisarza dominuje banał i szarzyzna, żeby nie rzec nuda. Bo też i trudno o jednolitą ocenę autora, który tak różny jest w swej twórczości. Krytyk amerykański Malcolm Cowley pisze o nim np.: "Wilder napisał kilka książek, z których każda różni się od pozostałych miejscem, w którym toczy się akcja, epoką, środowiskiem społecznym, a nawet techniką pisarską. Ale wszystkie wyrażają przeświadczenia autora o wspólnocie ludzkich doświadczeń i o wiecznej ich powtarzalności. Wszystko, co się już raz zdarzyło, zdarzyć się wszędzie i jeszcze się zdarzy".

Sztuka Nasze miasto, z której premierą wystąpił w sobotę Teatr Wybrzeże (przekład Julii Rylskiej) jest najbardziej znanym utworem w dramatopisarskim dorobku Wildera. Różnie odbierano ten dramat: gdy Naszym miastem Leon Schiller szykował się do wystawienia sztuki, jego aktorzy

niezbyt byli chętni temu przedsięwzięciu, bo też nie jest to łatwe zadanie zarówno dla inscenizatorów, jak i aktorów. Przez dwa akty nic się tu właściwie nie dzieje: na scenie oglądamy "wybrane obrazki" z życia amerykańskiego miasteczka początków nowego wieku, a dopiero akt trzeci - najciekawszy - niesie jakieś wartości dramaturgiczno-filozoficzne. Jaka jest ta filozofia? Jej generalny sens sprowadza się chyba do nieodwracalności przemijania: gdybyśmy nawet w życiu pozagrobowym otrzymali możność powrotu do życia, to byłoby to przedsięwzięcie zbyt ryzykowne, niosące gorycz i rozczarowanie. Nie sposób powrócić przeszłość - zbyt wiele mielibyśmy do wyrzucenia sobie, może także innym. Jedyne co pozostaje po "opuszczeniu padołu" - to starać się zapomnieć... A stąd chyba wniosek dla tych, co nie przeszli jeszcze całej drogi: cieszcie się z życia, póki nie jest za późno.

Swą powieść Most San Louis Rey kończy Wilder słowami: "Rychło pomrzemy i cała nasza pamięć o tamtych opuści ziemię i nas także będą wspominać przez chwilę i zapomną. Ale miłości będzie dosyć. Wszystka miłość zwraca się do miłości, która ją zrodziła. Nawet pamięć nie jest już potrzebna dla miłości. Jest kraj żywych i kraj zmarłych, a mostem pomiędzy nimi jest miłość. I tylko ona przetrwa, tylko ona ma znaczenie".

Inscenizacja Naszego miasta, zgodnie z założeniami autora, opiera się na grze aktorów z nieistniejącymi przedmiotami. Stąd wielka rola pantomimy w spektaklu (u nas autorem układów pantomimicznych jest Leon Górecki). Może Wilderowi chodziło przy tym o wyeksponowanie jakiejś symbolicznej "pantomimy życia" - w każdym razie spektakl zrealizowany według tej zasady stawia przed aktorami konieczność zastosowania nowych środków aktorskich. Nie wszystkim się to w pełni udało - nie bardzo np. mogłem odczytać niektóre scenki w wykonaniu Krzysztofa Gordona; znany od lat jako mim Ryszard Ronczewski też nie bardzo znalazł tu pole do popisu. Wyraziści w swych etiudach byli natomiast: Halina Słojewska, Andrzej Szaciłło, Jerzy Nowacki.

Z pewnością trudne zadania miał reżyser Lech Hellwig-Górzyński: tekst pierwszych dwóch aktów nie stanowi sam w sobie wdzięcznego dramaturgicznego tworzywa (właściwy teatr to dopiero akt trzeci oraz kwestie wygłaszane przez Reżysera - komentatora tego, co na scenie widzimy i jest to zresztą jedna z ciekawszych ról Henryka Bisty, aktora o znakomitych walorach głosowych), przedstawienie winno więc być zbudowane głównie z rzeczywistych popisów aktorskich. Na to oczywiście zespół naszego teatru stać, udowodnili to np. Halina Słojewska, Irena Maślińska, Andrzej Szalawski, Andrzej Szaciłło, Leszek Ostrowski (chociaż można by tu uczynić zastrzeżenie, iż od czasów Mazurkiewicza, aktor ten ma tendencje do powtarzania się), Zenon Burzyński czy Teresa Kaczyńska w owym "liczącym się" trzecim akcie. Ale rodzynki nie zawsze stanowią o zalotach całego wypieku - pozostali wykonawcy raczej nie znaleźli tu okazji do pełnego przedstawienia swych możliwości. Gdzie leży tego przyczyna: po stronie aktorów, autora czy reżyser - trudno osądzić, w każdym razie p. Hellwig-Górzyńskiemu nie udało się zrealizować spektaklu, który by cały fascynował widza - chwilami rzecz nawet nuży.

Łatwiejszą znacznie rolę miał autor scenografii Ali Bunsch - a to dzięki narzuconej przez autora konwencji przedstawienia. Udały mu się natomiast kostiumy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji