Artykuły

"Nasze miasto" w Teatrze Wybrzeże

Gdy w 1957 roku Erwin Axer odważył się wystawić w swoim Teatrze Współczesnym Nasze miasto Thorntona Wildera, posypały się na biedną głowę dyrektora-reżysera gromy co znakomitszych panów krytyków. Wymyślano sztuce od amerykańskich Matysiaków, od drobnomieszczańskich problemików, Axerowi od staroświeckości nie pasującej do współczesnego teatru.

Jednego jednak nie mógł Axerowi i jego aktorom odmówić nikt. Tego, że zrobili znakomite przedstawienie! Teatralne, aktorskie, zagrane z precyzją graniczącą z wirtuozerią. Takie, które przejdzie jeżeli nie do historii teatru, to z pewnością do dziejów aktorstwa.

Myślę, że Axer wybrał jedyną możliwą drogę - ta sztuka aż się prosi o znakomite aktorstwo. Są w niej role naprawdę do zagrania, dające satysfakcję nie tylko aktorom, ale również widzom. I takie są właściwie wszystkie zarówno role wiodące Emilki i George'a, jak i ich rodziców, znajomych aż po świetny epizod miejscowego organisty-pijaka.

Więc właściwie nie tylko zagrać! Po prostu nauczyć się ról i grać. Sztuka nosi z pewnością elementy "samograja", postaci w niej zbudował Wilder proste i zwykłe, sytuacje nieskomplikowane, a czytelne. Pełno w niej konkretu, reprezentuje ona bowiem tak zwany zdeprecjonowany teatr opowiadający, choć na tle "Maleńkiej Alicji" czy "Cmentarzyska samochodów" nieco staroświecki, ale w sumie mądry, a co najważniejsze - potrzebny. Prawdy, które głosi o przemijaniu wszystkiego i wszystkich nie są nowe, ale też nie widzę powodu, by porzucać je jako coś zupełnie zużytego. Cząstka tej filozofii jest nam wszystkim, przynajmniej od czasu do czasu, potrzebna.

Wobec tego, jak poradził sobie z tym "Naszym miastem" Teatr Wybrzeże? Wydaje się, że popełnił jeden zasadniczy błąd powierzając reżyserię młodemu, zapewne zdolnemu a niedoświadczonemu reżyserowi. Owszem, doceniam i widzę jego pracę... Właśnie, widzę! Bo miał, jak na młodego przystało, pomysłów ponad miarę - chociażby z pantomimą, w takt której działający aktorzy przerysowują sytuacje. Natrętne zastępowanie rekwizytu gestami zaciera ich znaczenie i wyrazistość. Zgadzam się, że teatr wymaga pewnej umowności ale to, co reżyser wespół ze specem od pantomimy wymyślili, drażni i irytuje. Przydałby się też stanowczo ostrzejszy ołówek do radykalnego okrojenia tekstu i zlikwidowania dłużyzn, np. w scenie prezentowania miasta.

Ale jak się rzekło jest to sztuka typowo aktorska, więc też co wytrawniejsi aktorzy wyszli z niej obronną ręką. Przede wszystkim Halina Słojewska, Irena Maślińska i Teresa Kaczyńska. Dwie pierwsze tworzą sympatyczne, pełne liryzmu i ciepła sylwetki żon, matek i pań domu. Kaczyńska od lat z powodzeniem grywająca młode, pełne wdzięku dziewczyny, zdecydowanie pełniejsza aktorsko, dojrzalsza w operowaniu głosem i gestem w roli dorosłej kobiety. Poza paniami jeszcze Andrzej Szalawski w postaci zapijaczonego organisty. Sylwetka absolutnie przylegająca do obrazu człowieka zagubionego, samotnego wśród ludzi, człowieka o wielkich, niezniszczonych aspiracjach, zapatrzonego z rezygnacją w samego siebie. I Zenon Burzyński scenie rozmowy z przyszłym zięciem, gdzie aktor - właśnie aktor - najbardziej prawdziwie tworzy klimat i aurę przedstawienia. Jego prostotę i prawdę. Aktorów walnie wspomógł Ali Bunsch, którego kostiumy harmonizowały z poetyką miasteczka umownie zarysowanego pomysłowymi kotarami i zasłonami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji