Artykuły

Podszyci pogaństwem?

"Legenda Bałtyku" Feliksa Nowowiejskiego w reż. Roberta Bondary z Teatru Wielkiego w Poznaniu na XXVI Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Anita Nowak.

Intryga jest prosta. Dwaj mężczyźni zabiegają o rękę tej samej dziewczyny. Jeden jest biedny, drugi bogaty. Ojciec panny sprzyja drugiemu. Ubogi rybak decyduje się zatem zejść na dno morza, do zatopionego przed laty miasta, by zdobyć dla ukochanej koronę królowej Juraty. Akcja zaczyna się i kończy w Noc Kupały. Poznajemy w ciekawy sposób pokazane obrządki i wierzenia dawnych Słowian. Dzięki dodaniu przez inscenizatorów do libretta dwóch niemych postaci - mnicha i katolickiego księdza, których poczynania, choć nienachalnie, są aluzją do narzucania słabszym religii silniejszych. To temat na czasie. I on to, myślę, stał się powodem do wystawienia tej opery.

Inscenizację w dużym stopniu zdominowała Julia Skrzynecka, bydgoskiej publiczności znana nie tylko z festiwali, ale i realizacji rodzimych. Ona jest przecież autorką wspaniałej oprawy plastycznej do spektaklu "Stabat Mater/Harnasie" jesienią 2017 roku w Operze Nova. To, co stworzyła razem z autorką kostiumów Martyną Kander i reżyserem świateł Maciejem Igielskim w "Legendzie Bałtyku" w poznańskim Teatrze Wielkim potwierdza jej talent i wyobraźnię. Zwłaszcza w zakresie kolorystyki. Z pozoru obrazy są czarno- białe. Ale ileż w tej bieli jest barw! Tak subtelnych, że nie każde oko jest w stanie je dostrzec. Jakże magicznie synchronizują się też one z delikatnie mieniącymi się różnorodnością rozwiązań muzycznych Feliksa Nowowiejskiego; dźwiękami z jednej strony nowocześnie polifonicznymi, wzorowanymi na twórczości Wagnera, z drugiej pobrzmiewającymi archaicznymi modalizmami, a i nawiązującymi do melodii ludowych. A wszystko perfekcyjnie zespolone w przepięknie brzmiące tło dla scenicznego przekazu.

Barwy i dźwięki idealnie się z sobą komponują przędąc cudownie baśniowy klimat starej legendy o wchłoniętym przez morze nadbałtyckim mieście. Na tle tych najsubtelniejszych, jakie można powołać do istnienia pasteli, pojawia się w pewnym momencie też rozbielona i ciekawie przygaszona znikomą nutą szarości czerwień na spódnicach tancerek; subtelnie sygnalizując narodziny erotycznych pragnień budzącej się do życia pod wpływem Domana Juraty.

Ale kunszt scenograficzny Skrzyneckiej to nie tylko kolorystyka. To wspaniałe ruchome obrazy, w których film zlewa się teatrem, a przyroda kojarzy się z malarstwem polskich marynistów epoki międzywojnia. Tylko stroje bohaterów i posągi bogów, sugerują czasy przedchrześcijańskie.

Przepięknie malowniczo zaprojektowany przez Roberta Bondarę jest ruch sceniczny, harmonijne rozmieszczanie postaci nawet takich, które w akcji bezpośrednio nie uczestniczą, a przydają tylko urody i równoważą punkty ciężkości poszczególnych obrazów.

W pięknych układach choreograficznych i bardzo profesjonalnie pod względem technicznym prezentuje się balet Teatru Wielkiego z Poznania. Ale w jego sposobie poruszania się są też sprzężone z przesłaniem postaci emocje. One, jeśli można się tak wyrazić, pływają na falach muzyki; ale chyba można, bo gros najcudowniejszych baletowych scen rozgrywa się na dnie morza. Zwłaszcza tancerka wcielająca się w postać Bogny/Juraty, Julia Korbańska i tańczące odbicie Domana, Gal Trobentar Žagar są po prostu boscy w każdym najdrobniejszym nawet ruchu dłoni, przechyleniu głowy, nie mówiąc już o akrobatycznych niemal figurach baletowych wykonywanych z precyzją szwajcarskiej pozytywki i anielską lekkością.

Ale "Legenda Bałtyku" to przede wszystkim jednak opera. A tu z tą lekkością i profesjonalizmem wykonawczym już niestety dużo gorzej. I to u odtwórców głównych postaci. Ani sopran Magdaleny Nowackiej, ani tenor Piotra Friebe nie uskrzydliły słuchaczy. Natomiast na gorące brawa publiczności z całą pewnością zasłużyli: śpiewająca pięknym mezzosopranem partię Swetawy, przyjaciółki Bogny, Magdalena Wilczyńska- Goś, wcielający się w postać ojca Bogny, Mestwina, Aleksander Teliga (bas) i rywal Domana, Lubor, Jaromir Trafankowski (baryton). Usytuowany poza sceną po dwóch stronach proscenium, choć nie eksponowany wizualnie, to przepięknie brzmiący chór kierowany przez Mariusza Otto. Na brawa zasłużył również kierownik muzyczny, Tadeusz Kozłowski, sprawnie prowadzący orkiestrę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji