Artykuły

Związkowiec, który broni dyrektorów

Sympatie i antypatie polityczne nie mają znaczenia, reprezentujemy ludzi pracy - lubi powtarzać szef dolnośląskiej "S" Kazimierz Kimso. Tyle że w targanych konfliktami teatrze czy operze staje po stronie dyrektorów, a pod rękę z PiS chadza od lat. W Teatrze Polskim "S" jak niepodległości broniła Cezarego Morawskiego przed odwołaniem, zapowiadając nawet akcję protestacyjną i straszyła sprowadzaniem "autokarów ze związkowcami z Jelcza" - pisze Magdalena Kozioł w Gazecie Wyborczej - Wrocław

25 marca artyści z Opery Wrocławskiej otworzyli szampany. Świętowali uchwalę władz regionu, która odwoływała szefa tej placówki, z którym byli skonfliktowani. Dzień później ich radość razem z bąbelkami wyparowała. Wojewoda z PiS decyzję wstrzymał i Marcin Nałęcz-Niesiołowski pozostał na stanowisku.

- Zawdzięczamy to szefowi dolnośląskiej "S" Kazimierzowi Kimsie - grzmią pracownicy opery. - W PiS ma otwarte każde drzwi, ciężko na to pracował.

Faktem jest, że protest przeciwko odwołaniu Nałęcza-Niesiołowskiego osobiście na ręce PiS-owskiego wojewody przekazał Kimso.

Związek wdzięczny Kaczyńskiemu

A jeszcze w 2010 r. był postrzegany raczej jako związkowiec umiarkowany. - Kazik raczej będzie przewodniczącym nastawionym na dialog niż na konfrontację - tak mówił o Kimsie jeden z działaczy związku, gdy po dwunastu latach kierowania zarządem regionu NSZZ "S" Dolnego Śląska na emeryturę przeszedł Janusz Łaznowski.

Kimso był wówczas jego zastępcą. Zajmował się m.in. negocjacjami pomiędzy związkowymi organizacjami w zakładach pracy a właścicielami, organizował pikiety i manifestacje. Miał dobrą opinię. Nikt w "S" nie uznawał go za radykalnego zadymiarza.

Różnił się jednak od Łaznowskiego, który trzymał związek z dala od polityki. Kimsę wyraźnie ciągnęło do PiS. Kiedy w maju 2010 r. około 150 związkowców z Wrocławia, Warszawy, Łodzi, Gdańska, Szczecina i Białegostoku stanęło przed siedzibą wrocławskiego ośrodka TVP, Kimso perorował: - Jesteśmy świadkami zawłaszczania państwa przez polityczną klikę i koterie. Jesteśmy tu, żeby się temu przeciwstawić.

"S" pikietowała nie przeciwko ówczesnym władzom telewizji, ale rządowi, "bo Donald Tusk apelował o niepłacenie abonamentu". - To świadome działanie na szkodę spółki oraz państwa - przekonywali związkowcy.

Pikietę odebrano jako wybitnie polityczną nawalankę w PO i PSL.

Chwilę wcześniej "S" poparła prezesa PiS jako kandydata na prezydenta RP, a Kimso wszedł do Wrocławskiego Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego razem m.in. z głoszącym antysemickie hasła Grzegorzem Braunem.

Podobnie jak Kaczyński, Kimso przez lata domagał się "prawdy" o katastrofie smoleńskiej. Jaka to prawda, pokazał w szóstą jej rocznicę. Na wrocławskim marszu milczenia przy transparencie, na którym umieszczono zdjęcia Schetyny, Petru czy Frasyniuka opatrzone napisem: "Może targowica wam przebaczy, ale *ja was serdecznie p.....lę", Kimso kłaniał się "czcicielom ofiar katastrofy".

Przemawiał: - My, ludzie "Solidarności", jesteśmy wdzięczni Lechowi Kaczyńskiemu za wszystkie jego dokonania. Ci wszyscy, którzy przeszkadzają w wyjaśnieniu okoliczności tragedii i budują różne scenariusze, to właśnie oni mówią mową nienawiści i dzielą Polaków.

Pouczenie dla Frasyniuka

Gdy w 2011 r. Władysław Frasyniuk został nominowany przez ówczesnego prezydenta Rafała Dutkiewicza i szefa rady miejskiej Jacka Ossowskiego do tytułu Honorowego Obywatela Wrocławia, przewodniczący Kimso był z tego bardzo dumny. - Dla naszego środowiska - podkreślał - to bardzo dobra wiadomość. We Wrocławiu jego nazwisko najbardziej kojarzy się z oporem wobec komunistycznego reżimu i demokratycznymi przemianami.

Pięć lat później Frasyniuk został przez "S" Kimsy potępiony Za to, że pozwolił sobie zadrwić z podpisującego wszystkie podsuwane przez PiS ustawy prezydenta Andrzeja Dudy, o którym w TVN24 powiedział: "Andrzej Dupa - ta ksywa mu już zostanie".

Kimso błyskawicznie legendarnego lidera pierwszej "Solidarności" pouczył: "Nie możemy poprzez wulgarny i brutalny język obrażać tych, którzy otrzymali społeczny mandat", a "spór polityczny w demokratycznym państwie musi być prowadzony na właściwym poziomie".

Ale bynajmniej nie zareagował, kiedy Kaczyński dzielił się z suwerenem swoimi przemyśleniami o "złodziejach i komunistach, z których śmieje się cała Polska" czy o "gorszym sorcie".

Kimso prezesa nawet tłumaczył: - Jarosław Kaczyński nie użył słów pejoratywnych. Nie powiedział "idioci". Gdyby tak zrobił, na pewno "S" by się do tego odniosła.

Zapewniał, że "nie opowiada się po żadnej politycznej stronie, tylko po stronie języka polskiego".

Związek apolityczny

Wrocław ma bulwar Marii i Lecha Kaczyńskich między mostami Pokoju i Grunwaldzkim, m.in. dzięki "S" i Kazimierzowi Kimsie. Związek w 2013 r. wystąpił do ówczesnych władz miasta o ich uhonorowanie, uzasadniając: "Życiorysy prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki Marii, nawet najbardziej szczegółowe, nie są w stanie odzwierciedlić w pełni ich zasług dla naszej Ojczyzny. Te zasługi i tragiczna śmierć w pełni uzasadniają, by utrwalić ich osoby w pamięci Wrocławian, a zwłaszcza wrocławskiej młodzieży".

Rok wcześniej przewodniczący Kimso wziął udział w spotkaniu z Jarosławem Kaczyńskim we Wrocławiu, na którym prezes PiS oświadczał, jak to "zawiódł się na Rafale Dutkiewiczu" i ostro krytykował dolnośląską Platformę oraz rząd Donalda Tuska.

Dzisiaj "S" próbuje pokazać, że potrafi też przyatakować PiS. Na początku kwietnia związek zwołał manifestację pod urzędem wojewódzkim, domagając się m.in. podwyżek dla pracowników budżetówki, rozwiązań zabezpieczających przed wzrostem cen energii. Dostało się tam jednak nie rządzącej partii Kaczyńskiego, ale... Donaldowi Tuskowi i opozycji rządowej.

- Bardzo serdecznie dziękuję jaśnie panu, który z Brukseli usiłuje zarządzać Europą i dziękuję jaśnie państwu, którzy mienią się dziś w Sejmie totalną opozycją. Efekt ich rządów to dzisiejsze dziadowskie zarobki we wszystkich branżach. To lata zaniedbań tych ludzi - krzyczał przewodniczący "S" z Zagłębia Miedziowego.

Ludzie pracy na dyrektorskich stołkach

Kimso jak mantrę powtarza: - Sympatie i antypatie polityczne nie mają znaczenia, reprezentujemy ludzi pracy i ich interesy.

Okazuje się, że ludźmi pracy są też dla Kimsy dyrektorzy, którzy wykorzystują swoje stanowiska do nabicia sobie kabzy. W Teatrze Polskim we Wrocławiu "S" jak niepodległości broniła Cezarego Morawskiego przed odwołaniem, zapowiadając nawet akcję protestacyjną i straszyła sprowadzaniem "autokarów ze związkowcami z Jelcza".

Według "S" decyzja władz województwa o odwołaniu Morawskiego "pogłębia destabilizację wrocławskiej sceny, podsyca konflikt w teatrze i uderza w prawa jego pracowników" oraz "narusza zaufanie do przepisów prawa".

Kimso, który w lutym 2017 r. zwołał konferencję w tej sprawie, nie potrafił jednak odpowiedzieć na pytanie, na jakiej podstawie jego związek uznał odwołanie za decyzję bezprawną. - To wygląda na działanie na zasadzie "dajcie mi człowieka, ja paragraf znajdę". A na to nie ma zgody - stwierdził tylko.

"S" nie broniła też pracowników wyrzucanych z teatru bezprawnie -jak uznały sądy - przez Morawskiego.

Kimso zaangażował się też osobiście w obronę dyrektora Opery Wrocławskiej, któremu NIK i kontrole z urzędu marszałkowskiego zarzuciły łamanie przepisów finansowych, a CBA skierowała sprawę do prokuratury.

Zresztą szef dolnośląskiej "S" jest od samego początku poplecznikiem Nałęcza-Niesiołowskiego na stanowisku dyrektora opery. Mimo że muzycy z filharmonii w Białymstoku, gdzie wcześniej dyrektorował, zarzucali mu m.in. łamanie praw pracowniczych i mobbing, to Kimso jako członek komisji konkursowej zagłosował za powierzeniem mu stanowiska we Wrocławiu w operze

Sam udział szefa zarządu regionu "S" w komisji konkursowej wywołał awanturę wśród członków zakładowej komórki związku. - Mieliśmy ustne zapewnienie, że pan Kimso nie będzie głosował na Nałęcza-Niesiołowskiego, bo to rozbije naszą organizację w operze - mówił Lesław Kijas i ogłaszając, że czuje się zdradzony przez "S", rzucił jej legitymacją.

Kimso zasiadał w komisji, bo Urszula Drzewińska, która kieruje związkiem w operze, została oddelegowana do komisji konkursowej przez Związek Artystów Scen Polskich, a tancerka Anna Szopa, sekretarz "S", w komisji zasiadać nie chciała.

- Mogłam źle wybrać i zagłosować na kandydata, który nie lubi związków zawodowych i straciłabym pracę - mówiła kolegom.

Jej miejsce zajął Kimso. Kilka miesięcy później wzięli ślub.

Artysta z opery: - To nie była żadna tajemnica, że są parą. Kazik dba, żeby jej było w operze dobrze. Ania ostatni raz zatańczyła w czerwcu 2015 r. i przeszła na emeryturę. We wrześniu dostała szybki awans na pedagoga baletu, bo kończąca pracę poprzednia dyrektor Ewa Michnik wiedziała, czyją jest narzeczoną.

O tych rodzinnych powiązaniach szefa dolnośląskiej "S" dowiedzieli się niedawno radni sejmiku z Komisji Kultury i Edukacji dzięki pismu związku zawodowego Polskich Artystów Muzyków Orkiestrowych. Przeczytali, że "zatrudnienie żony pana Kimso w operze to rażący konflikt interesów, więc trudno oczekiwać obiektywizmu w jego ocenie działalności dyrektora Nałęcza-Niesiołowskiego".

Radna Małgorzata Calińska-Mayer z klubu PiS, była działaczka dolnośląskiej "S", wystąpiła w obronie Kimsy. - Po pierwsze, konfliktu interesów nie ma, bo pani Szopa pracuje w operze od lat 80. Po drugie, sytuacja w operze jest stabilna i odnoszenie się do kryzysu jest nieuzasadnione, i po trzecie, Związek Muzyków próbuje doprowadzić do destrukcji, destabilizacji i buntu w tej instytucji, niszcząc m.in. sprzęty i "dzwoniąc kluczami podczas występu".

Związek Muzyków odpowiedział pismem do wojewody, zarządu województwa i radnych: "Kryzysowa sytuacja w Operze Wrocławskiej będzie się tylko pogłębiać, a dyrektor ostatecznie będzie musiał odejść. Wśród pracowników artystycznych jest już teraz tak silne napięcie nerwowe, że kolejne osoby wymagają natychmiastowej pomocy medycznej i są leczone z powodu utrzymującej się tak złej sytuacji w pracy".

Niedługo potem Kimso znalazł nowego winnego sytuacji w operze. Oskarżył władze regionu, że decyzja o odwołaniu Nałęcza-Niesiołowskiego "była na biurku przed kontrolami" NIK-u i urzędu marszałkowskiego, a w całej sprawie chodzi o działkę przy operze, na której do 2022 r. mają powstać sale prób, magazyny na kostiumy i dekoracje.

Kimso grunt wycenił na "25 mln zł, a może i więcej" i stwierdził, że urząd marszałkowski chce ten teren przejąć i sprzedać.

- Rozbudowa opery to nie jest pomysł pana Niesiołowskiego. Zależy na niej władzom województwa - odparł rzecznik marszałka Michał Nowakowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji