Artykuły

Żyć i się nia dać

"Opera za trzy grosze" Bertolta Brechta i Kurta Weilla w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.

Po 36 latach do Teatru Jaracza wróciła "Opera za trzy grosze". Bertolt Brecht przeżywa renesans na całym świecie. Wraca tak, jakby sobie najbardziej życzył. Jego teksty to doskonałe, ponadczasowe sceniczne tworzywo. Trzeba tylko interpretatorów wpisujących epickie wizje w realia i... nierzeczywistość - trzeba mówić obrazami, które z rzeczy zwyczajnych czynią wyjątkowe. Po brechtowsku, nasze życie to nie opera - nic wzniosłego i koturnowego - to cyrk! Tego za autorem skutecznie dowodzi realizator łódzkiej inscenizacji Wojciech Kościelniak. Buduje kosmos ponurych albo śmiesznych clownów, Jockerów, komiksowych popaprańców malowanych grubą kreską, ukrytych za groteskowo pomalowaną twarzą. Jest strasznie i śmiesznie ("...świat jest podły, ludzie źli/A Stwórca w niebie chyba śpi!"). Nadzieja na pokonanie egzystencjalnych tarapatów daje się najwyżej zamknąć w upiornym refrenie "Kiedy stryczek cię dusi, ocalenie przyjść musi". Songi (muzyka Kurta Weilla w interpretacji studentów i absolwentów Akademii Muzycznej) dobitnie punktują koleje losu mistrzów gry o przetrwanie za wszelką cenę, umiejących się poruszać w oceanie pełnym rekinów, co to "mają zębów pełen pysk".

Mackie Majcher (Marek Nędza niczym "mikry" siłacz cyrkowy) króluje w bandyckim świecie. Jego nieprzyjaciel Peachum (Michał Staszczak jako cyniczny biznesmen-opryszek z anielską blond fryzurą) wie, jak zarabiać na ludzkiej biedzie w firmie "Przyjaciel żebraka". Ale córeczka Polly (Alicja Kalinowska - seksowna, uparta małolata) wycina mu numer wychodząc za mąż za Mackiego. Tylko Jenny (Agnieszka Skrzypczak, ujmująca, lekko demoniczna), dziewczyna z burdelu na swój sposób pielęgnuje uczucie do króla bandytów. Każdy z trzech aktów "Opery..." ma społecznie brzmiący finał - że byt kształtuje świadomość, że liczy się "żarcie". Ale do absurdu i piramidalnej kpiny z porządku społecznego wiedzie finał. Goniec królewski - deus ex machina - przybywa z ... happy endem. Kościelniak zaskakuje drapieżnymi obrazami, krocząc od melodramatu z burdelowymi odsłonami po horror z maszyną do mielenia mięsa. Prowokuje umownością sytuacji, zarysowuje zjawiska anie samą fabułę.

Songi mają treść i sceniczną formę (świetna "Pieśń kanonierów"). Scenografia i kostiumy Anny Chadaj dobitnie i skutecznie przyczyniają się do rozgrywki w ostatecznym rozrachunku podsumowanej poważnym przesłaniem "Piętnujcie zło nie żywiąc nienawiści/Nienawiść bowiem jest przyczyną zła".

Gdyby jeszcze spektakl był lepiej przygotowany dźwiękowo (może jednak warto wykorzystać mikroporty) i dający z siebie wszystko aktorzy, po wielu próbach, byli mniej zmęczeni niż na piątkowej premierze...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji