Artykuły

Przez łzy

"next to normal" Toma Kitta i Briana Yorkey'a w reż. Jacka Mikołajczyka w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Po rozrywkowych "Czarownicach z Eastwick" i "Rodzinie Addamsów" Jacek Mikołajczyk sięgnął po temat dużo bardziej nas interesujący, odwołujący się do głębszej refleksji i myśli na temat kondycji człowieka uwikłanego w trudną sytuację rodziny, zmagającej się z poważną chorobą jednego z jej członków. W "Next to Normal", kameralnym dramacie rozpisanym na sześć osób, Diana Goodman nie może otrząsnąć się po śmierci syna i to staje się powodem zaburzeń, wobec których medycyna w jej różnych odmianach staje się bezradna. Z chorobą dwubiegunową i nawrotami depresji musi walczyć nie tylko ona sama, ale i jej mąż z córką, którzy starają się ją wspomagać w terapii i przywrócić do normalnego życia. Siłą najnowszej premiery Teatru Syrena jest przede wszystkim znakomita kondycja wokalno-aktorska obsadzonych w głównych rolach artystów. Wszyscy tworzą zapadające w pamięć postaci, momentami wzruszające i pełne emocjonalnie autentycznego zaangażowania. A nie są to kwestie i problemy do wyartykułowania łatwe, tym bardziej, że w tym akurat musicalu prawie cały tekst, z wachlarzem skrajnych emocji, trzeba wyśpiewać niemal jak w operze. Poziom trudności jest zatem bardzo wysoki. Dialogi są krótkie i jest ich naprawdę niewiele, natomiast porywająca muzyka ma całą gamę rockowych odcieni, które rewelacyjnie ze swoimi sześcioma instrumentalistami wydobywa Tomasz Filipczak.

"Next to Normal" to nie jest spektakl, który może imponować czy oszałamiać inscenizacyjnym rozmachem, tak jak to było w przypadku wspomnianych wcześniej tytułów, czy też jakąś szczególnie wyrafinowaną formą nowego teatru muzycznego. Trudno jednak byłoby w kontekście utworu Toma Kitta i Briana Yorkey'a uczynić z tego jakikolwiek zarzut, (zresztą wydaje mi się, że Jacek Mikołajczyk nie ma ambicji odcinania się w swojej pracy od broadwayowskich wzorców i stawia w narracyjnej konstrukcji bardziej na rzemiosło i perfekcję wykonania niż próby poszukiwania nowej inscenizacyjnej formy czy artystycznej odrębności) zważywszy na fakt wagi tematu, jaki został przez autorów podjęty, dlatego też warto zwrócić uwagę na szlachetność inteligentnego tłumaczenia, którego dokonał również Mikołajczyk. To pozwala na podporządkowanie wszystkich elementów przedstawienia nie tylko muzyce, ale i samemu słowu, gęstemu i intensywnemu, dającemu szansę na opowiedzenie dynamicznej i wyrazistej historii o ludzkiej niemocy w próbach powrotu do codzienności i rodzinnego porozumienia w miłości. Cała akcja rozegrana została z wykorzystaniem kilkupoziomowej konstrukcji (funkcjonalna scenografia Mariusz Napierały), która pozwalała na szybkie przemieszczanie się bohaterów i wydobywanie światłem kolejnych miejsc akcji.

Z aktorów znakomitymi możliwościami wokalnymi, ale i plastyką ciała po raz kolejny zwraca uwagę obdarzony nieprzeciętnym talentem Marcin Franc w roli syna Gabe'a, który nie pozwala matce zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach z przeszłości. Wiem co mówię, bo widziałem jego postaci kreowane w "Gwoździach" w Collegium Nobilium i w "Pilotach" w Teatrze Roma. Przemysław Glapiński, jako targany wątpliwościami Dan, próbujący spokojem i opiekuńczością rozbrajać kolejne nawroty choroby żony, śpiewa tak, jak by był urodzonym aktorem musicalowym, ale tutaj procentują bez wątpienia doświadczenia zdobywane w łódzkiej filmówce u prof. Anny Iżykowskiej. Dla mnie objawieniem spektaklu jest rola Diane w interpretacji Katarzyny Walczak. Obdarzona pięknym i dużym głosem solistka, już doświadczona absolwentka Studia Baduszkowej, bez jakichkolwiek problemów pokonuje zawiłości depresyjnych nastrojów swojej wcale niełatwej partii. Szczególnie przejmująca bywa we fragmentach bardziej lirycznych, ale myślę, że w miarę eksploatacji spektaklu elementy wymagające bardziej dramatycznego potraktowania zostaną równie silnie w jej roli wyeksponowane. Warto również odnotować udany debiut w Syrenie Karoliny Gwóźdź w roli córki, wciąż nie bez buntu złaknionej matczynej opieki i miłości, a także jej partnera Henry'ego w ekspresyjnej interpretacji Michała Juraszka. Do tego jest jeszcze Maciej Maciejewski, który jako dr Madden prezentuje nie tylko ciekawy barwowo, bo lekko zabrudzony głos, idealnie pasujący do roli bezskutecznego w swych poczynaniach terapeuty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji