Artykuły

Śmierć noszę przy sobie jak torebkę

"Cząstki kobiety" Katy Weber w reż. Kornéla Mundruczó w TR Warszawa. Pisze Przemysław Skrzydelski w kwartalniku Fronda LUX".

Najlepszy teatr zawsze rozgrywa się na przecięciu życia i śmierci. Styl, konwencję czy język - można dobrać dowolnie. Kornél Mundruczó zdaje się tej dewizy wyznawcą.

Trudno w normalnie biegnącym życiu wyobrazić sobie coś bardziej przerażającego niż wstawanie o świcie z myślą o śmierci; o tym, że właściwie wszystko już się zakończyło. Pozostaje jedynie tortura każdej kolejnej godziny. W nowym spektaklu Kornela Mundruczó szokuje odwrócenie porządku świata. Zgon dziecka zaraz po porodzie zdaje się nie podlegać jakimkolwiek filozoficznym mądrościom, na czele z tą najbardziej podniosłą, znaną od czasów Sokratesa, a potem rozwijaną przez chrześcijaństwo i głoszącą, że życie stanowi przygotowanie do umierania.

Tymczasem tutaj nie ma żadnego pięknego rozpoczęcia, żadnego zastrzyku energii. O tyle to u węgierskiego reżysera wyrafinowane, że gdyby nawet dało się tę kolejność przestawić na poważnie i śmierć rzeczywiście mogłaby posłużyć rodzicom zmarłej dziewczynki jako ćwiczenie dusz do życia, to w opowiedzianej w TR Warszawa historii zostaje to jeszcze z góry wykluczone. Można rzec, iż tragedia jest podwójna, a Mundruczó urządza Mai i Larsowi perfidię. Dziecko bowiem odchodzi niespodziewanie, mija przecież co najmniej kilka minut, kiedy wszystko wydaje się oczywiste i zwyczajne - oddech, bicie serca, pierwsze reakcje na matkę. Po chwilach udręki zatem udało się, rodzice i położna odczuwają ulgę, my jako widzowie także. My nawet bardziej, bo całą sekwencję kobiecych męczarni i akcję porodową oglądamy na ekranie, dzięki kamerze, która pokazuje, co się dzieje za ścianą - tak, filmowo, w zbliżeniu i z naturalistycznym detalem lubi Mundruczó rozpoczynać przedstawienia. I nagle to uderzenie, nie do zniesienia; trzeba natychmiast zamknąć oczy, bo to tak, jakby ktoś w sam środek dzieła sztuki wbił szpikulec. Nie ukrywam, że w tym momencie rozejrzałem się po widowni. Niektórzy rzeczywiście przymknęli oczy, twarze innych wykrzywił grymas. A więc to początek, lecz jednocześnie koniec wszystkiego. Po nim niełatwo wyobrazić sobie, że na odejściu małego człowieka, które nastąpiło w taki sposób, miałaby skorzystać jakaś stoicka metoda na wytrwanie w cierpieniu. A rodzice mieliby ją uskuteczniać. Obserwowanie czegoś takiego byłoby raczej nie do zniesienia. Zostajemy wraz z bohaterami postawieni pod murem. Filozofia niech się schowa. Nawet teologia. Zapewne pragniemy ich obu, jednak w takim natężeniu zła nie umiemy ich zastosować i im zaufać. Tym bardziej że ten spektakl dotyczy też samotności we własnej rodzinie. Jak dziś sobie ją wyobrazić jako grupę wsparcia i aksjologicznej wspólnoty? Na tym również polega problem, przede wszystkim na tym.

"Cząstki kobiety" to bowiem nie moralitet z ukrytą podpowiedzią lub sugerowanymi receptami. Nic z tych rzeczy. Ta opowieść jest tak boleśnie realna i tak świetnie przykrojona do polskich realiów, że wydaje się nawet esencją naszej przeciętności. Gdy już opuścimy pomieszczenie, w którym uwięził nas reżyser w pierwszej części przedstawienia, przenosimy się na większą salę, w której będziemy patrzeć, jak Maja i Lars (Justyna Wasilewska i Dobromir Dymecki - oboje wspaniali, zresztą jak i reszta obsady: wszyscy tu z pewnością grają nad wyraz ważne w swoich karierach role, wyczuwając wagę tematu, także w sensie pokoleniowym) po kilku miesiącach od tragedii radzą sobie wśród najbliższych, zgromadzonych w mieszkaniu matki Mai. Jeśli mówię o tym odwzorowaniu nadwiślańskiej rzeczywistości, to można powiedzieć, że Mundruczó wrzuca nas w jej najwrażliwszy punkt. Rodzina spotykająca się na niedzielny obiad to przecież pułapka, i nie chodzi tu o politykę, dyskusje o tym, kto ile zarabia, czy inne rytualne potyczki. Tak naprawdę doskwiera to, co ukryte i wypowiedziane co najwyżej tylko w połowie. A chyba najbardziej bycie obcym we własnym domu, w którym nikt nie potrafi zdefiniować rzeczy, która się wydarzyła. Ujawniają się pretensje, nieuprawnione żądania, wraca zababrana wspólna przeszłość.

Relacja Mai i jej matki (Magdalena Kuta) ma w sobie coś z groteskowej kurtuazji - jakby były dla siebie koleżankami, które nie widziały się od lat. I nagle wypada coś razem zorganizować. Z kolei stosunek matki Mai do Larsa przypomina obłudną tolerancję wobec faceta, który w zasadzie nie ukrywa, że wychodzi z nałogów, ma luźne nastawienie do wszystkich, i jeszcze jako Norweg kaleczy język polski. To sztandarowy przykład zięcia, po którego wyjściu teściowa najchętniej użyłaby odświeżacza powietrza, choć na co dzień nie ma siły, by mu powiedzieć, że ją męczy. Poraża jednak to, co się dzieje między Mają i Larsem a jej siostrą Moniką (Agnieszka Żulewska) i jej partnerem Wojtkiem (Sebastian Pawlak). W tym przypadku można mówić o barierze, która oddziela dwa mentalne kosmosy. Kiedy Wojtek próbuje wręcz formalnie potwierdzić nadal trwające współczucie dla Mai i Larsa, z ust wyrywa mu się wspomnienie o bólu po stracie czworonoga, co być może dałoby się odnieść do traumy po śmierci dziecka, choć rzecz jasna, jak zaznacza, to zupełnie inna skala W ogóle od czasu do czasu mimochodem ktoś rzuci tu jakąś kuriozalną frazę, tylko świadczącą o tym, że nie dorósł nawet do tego, co sam reprezentuje. Monika z Wojtkiem deklarują przywiązane do Kościoła jako społeczności otwartej na wszystkich, mimo że w ich gestach dostrzegamy chęć wypowiedzenia wojny każdemu z powodu każdej drobnostki.

Ale w tym wszystkim od początku wyczuwa się nerwowość, bo spotkanie ma jeszcze jeden, skrywany przez matkę cel: na nieszczęściu można ubić interes i za fatalny los obwinić niedoświadczoną położną (Monika Frajczyk), dla której był to pierwszy samodzielne odebrany poród. Jakby rekompensata za cierpienie miała zapewnić wszystkim święty spokój. Na horyzoncie pojawiają się pieniądze do podziału, a w ich zdobyciu miałaby pomóc Zuzanna (Marta Ścisłowicz), zaprzyjaźniona z rodziną pani mecenas, dziewczyna zagadkowa, która najmniej mówi, za to najwięcej rozumie.

U Kornela Mundruczó w tej autorskiej narracji (za tekst odpowiada jego wieloletnia współpracowniczka Kata Wéber) - psychologowie musieliby ją nazwać próbą przepracowania tak zwanej sytuacji granicznej - nic nie zmierza do ukazania upadku współczesnej rodziny, to znaczy tego, że gdzieś po drodze w ostatnich latach utraciliśmy to, co istotne: intymne więzy. Kłopot jest o wiele bardziej poważny, bo może być też tak, że sami przecenialiśmy nasze wartości i ich znaczenie. Zupełnie jak w tej od dawna dyskutowanej dychotomii, w której między kulturą a naturą buzuje odwieczny konflikt, ponieważ ta pierwsza jest tylko fasadą tej drugiej i najzwyczajniej ma zasłaniać to, co w nas najgorsze. Nie wiem, czy Mundruczó zupełnie serio uważa, że również rodzina stanowi jedynie pozór i blef, też będąc wytworem kultury, ale jestem pewien, że jak rzadko który ze współczesnych twórców teatru potrafi na scenie pokazać kawałek życia. I zawsze odnajduje właściwe proporcje dla formy przekazu.

"Cząstki kobiety" to spektakl, którego siła wynika z dialogu. Są tu pewne naddatki, także frajda z technologicznych zabawek, które czynią ten teatr komunikatem niezwykle atrakcyjnym, ale czy coś poza tym? Mundruczó zakłada, że duchową nędzę najskuteczniej pokazuje się za pomocą wycinka rzeczywistości. Wielka metafora wówczas pojawia się sama i natychmiast. W swoim wstrząsającym "Nietoperzu" wystawionym w TR Warszawa w roku 2012 działał chyba bardziej na przekór, godząc realizm i horror. Dodatkowo piekielnie trudny temat: problem eutanazji, przełamał groteskowym kontrastem, korzystając z operetki Johanna Straussa. Było coś przewrotnego w patrzeniu, jak pacjenci kliniki przed przyjęciem zastrzyku z trucizną chcą jeszcze posłuchać ukochanych arii. Taki karnawał na odchodne ludzi, którzy nie do końca mieli świadomość, czy to, o czym decydują, pochodzi od nich samych, czy może jest skutkiem intelektualnej mody. Z kolei w zaprezentowanej kilka lat później gościnnie w TR "Imitacji życia" z budapeszteńskiego Proton Theatre chyba bardziej liczył się koncept przestrzeni. W pewnym momencie mieszkanie skrzętnie urządzone w pudełku sceny obracało się o trzysta sześćdziesiąt stopni, tak jak obracają się ubrania w bębnie pralki. Chwilę później oglądaliśmy już rumowisko. Fabuła osnuta wokół walki lokatorów o własne miejsce, przemocy i bezwzględności praw rynku unaoczniała powtarzający się każdego dnia dramat. Więcej w tym wybitnym przedstawieniu było złowrogiego milczenia niż słów. Ale przy tym była to inscenizacja jakoś potężna. Przy obu tamtych tytułach za scenografię był odpowiedzialny Márton Ágh, rodak reżysera. Tym razem zaś Mundruczó współpracuje z Łotyszką Moniką Pormale, która stworzyła sterylną przestrzeń pierwszej części spektaklu i realistyczne wnętrze mieszkania w drugiej.

I chociaż wszystko wskazuje, że to ta porażająca pierwsza część ustawi całą naszą percepcję, koszmarem egzystencji staje się to, co obserwujemy, a przede wszystkim słyszymy później. Katastrofa tkwi w słowach. O żadnym porozumieniu oczywiście nie może być mowy, nawet jeśli po drodze pojawiają się przebłyski prawdy. Mundruczó zresztą w finale znowu zastawia pułapkę, bo gdy wydaje się nam, że bliskość łącząca Maję i Larsa to jedyne, czego możemy być w tej rodzinie pewni, okazuje się, że i z tym jest inaczej. Dziwne to uczucie, kiedy rozczarowanie sięga głębiej, niż sądziliśmy. W tej sytuacji pozostaje tylko zanucić kiczowate "Felicit", piosenkę, którą Maja podśpiewuje sobie parę chwil przed porodem, a potem razem z Moniką, przywołując chwile z dzieciństwa. To paradoksalna odpowiedź, wbrew napięciu i rozpaczy. Z kolei wczesna śmierć jest już wbrew wszystkiemu. A "wszystko, co jest wbrew porządkowi świata, jest nie do pojęcia" - mówi matka Mai. Nikt tu niczego nie pojmie. Z pewnością natomiast ci, którzy nie zdążyli się jeszcze pokłócić, wreszcie będą mogli zjeść na obiad zbyt długo przetrzymaną w piekarniku kaczkę.

Kata Wéber

"Cząstki kobiety"

reż.: Kornél Mundruczó

TR Warszawa (Scena ATM Studio)

premiera: 13 grudnia 2018

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji