Artykuły

Magdalena Drab: Najbardziej lubię wpadać na pomysł

- Dramaturgia daje najwięcej wolności i mnóstwo intelektualnych korzyści. W aktorstwie fajnie jest zrobić coś własnymi rękoma, zaś reżyseria daje poczucie kontroli nad całością - mówi Magda Drab, laureatka Warto 2019 w kategorii Teatr, w rozmowie z Magdą Piek

Magda Drab, tegoroczna laureatka WARTO w kategorii "Teatr". Absolwentka Wydziału Aktorskiego łódzkiej filmówki, aktorka legnickiego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej, dramatopisarka, reżyserka. W Legnicy można oglądać jej dramat "Dzielni chłopcy" w autorskiej reżyserii i jej tekst "Wyzwolenia" w reżyserii Piotra Cieplaka.

Za autorski monodram z muzyką Alberta Pyśka dostała nagrodę The Best Off, za teksty dramatyczne otrzymała Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną i - ostatnio - nagrodę we wrocławskim Konkursie Dramaturgicznym Strefy Kontaktu.

Na tegorocznym PPA Albert Pyśk za "Balladę maczetową" z jej tekstem zdobył Tukana Dziennikarzy i Nagrodę ZAIKS-u.

Magda Piekarska: Czy czuje pani presję?

Magda Drab: Może czasem, kiedy pracy jest bardzo dużo, czuję rodzaj lęku, że się wypiszę - jak długopis. To jest absurdalne uczucie, cały czas przecież się zmieniamy, podobnie jak rzeczywistość wokół. Ale w chwilach zmęczenia, przepracowania odczuwam duże znudzenie sobą i swoimi pomysłami. Mam wtedy wrażenie, jakbym wciąż pisała ten sam tekst.

Pytam o to, bo w legnickich "Wyzwoleniach" z pani tekstem grana przez panią postać, autorka sztuki, jest rozliczana z tego, co napisała i - co może jest nawet bardziej dotkliwe - czego nie napisała.

- To pomysł, który powstał z inspiracji reżysera Piotra Cieplaka. Taki był pomysł na naszą wersję Masek i sens mojego istnienia w tym tekście jednocześnie jako aktorki i autorki. A poza tym "Wyzwolenie" to tekst na różne sposoby obciążony i prawdopodobieństwo, że do autora tekstu inspirowanego dramatem Wyspiańskiego będą jakieś zarzuty, było bardzo duże.

Czym "Wyzwolenie" jest obciążone?

- Szczególnym zobowiązaniem i narosłym przez lata nimbem narodu i polskości, które przecież każdy może rozumieć nieco inaczej, więc też każdy widz czegoś innego od scenicznej realizacji "Wyzwolenia" oczekuje. Często są to bardzo konkretne rzeczy, niezależnie od tego, czy ów widz czytał tekst Wyspiańskiego, czy nie. Ale to dramaturgiczna konstrukcja - ja sama poza granicami tego tekstu nie czuję podobnych zobowiązań. Może tylko takie, że powinnam sprawiać niespodzianki sobie i innym.

Jedna z postaci, grana przez Zuzę Motorniuk, pyta: dlaczego nie napiszesz o polskim Kościele?

- "Wyzwolenia" miały być tekstem, który w ramach konstrukcji wiernej dramatowi Wyspiańskiego pokazuje kompleksowy obraz współczesnej Polski. Reżyserowi zależało na poruszeniu bardzo wielu tematów, nie tylko tożsamości narodowej, ale też kwestii kobiecych czy ekologicznych. Rzeczywiście, trudno wyobrazić sobie kompleksowy obraz naszego kraju, w którym temat Kościoła się nie pojawia. Tylko nie bardzo wiadomo, jak o tym Kościele w teatrze mówić i jak robić to mądrze. Sceniczny dialog jest więc obrazem tego zmagania i poczucia, że wciąż brakuje narzędzi, żeby przeprowadzić rozmowę o Kościele rzetelnie i dotknąć jakiegoś sedna.

W tekście dramatu pojawia się zatem pytanie: "Mam sypać antyklerykalnymi dowcipami z imienin?". I rzeczywiście, mam wrażenie, że znalezienie groteskowych i jednocześnie dotkliwych narzędzi do opisania roli Kościoła w Polsce jest bardzo trudne, także dlatego, że nie wiadomo, "jak to zdrapać, żeby nie poranić środka, bo przecież jest też środek, a tam są fundamentalne rzeczy" - jak mówię w "Wyzwoleniach".

A poza "Wyzwoleniami" ma pani pomysł, jak to zrobić?

- W tym spektaklu przyjęliśmy formę groteski - ugryzienie tego tematu w tej konwencji jest kłopotliwe. Oswajanie tematu Kościoła przez żart ma bardzo długą tradycję, dlatego ciężko załatwić coś w tej kwestii poprzez poczucie humoru, bo szansa, że taki dowcip już gdzieś słyszeliśmy, jest ogromna. Myślę, że są różne drogi i środki teatralne, natomiast w tak skrótowej formie łatwo o naiwność i powierzchowność, która akurat w tym temacie robi się szczególnie niewybaczalna.

Ten trudny nie tylko dla kultury czas to ułatwienie czy utrudnienie dla dramaturga?

- Myślę, że mimo wszystko utrudnienie. Wcale nie mam poczucia, że przez to, że mamy ciężkie czasy, otwiera się przede mną jakiś skarbiec z tematami. Temat zawsze się znajdzie, nigdy nie jest przecież idealnie, zawsze jest coś, nad czym warto się zastanowić, co należałoby przepracować.

Teatr nie może jednak być akademią, nie może realizować z góry założonych tez. Kiedy zaczyna się mieć nad głową przymus tezy, robi się nieprzyjemnie. Na razie badam tę sytuację. Mamy trudne czasy, ale na szczęście nie odczułam tego tak mocno na własnej skórze.

Teatr nie może być akademią, a polem walki, barykadą?

- Oczywiście, że tak. Przekraczanie granic, pokazywanie ich, odsłanianie wrażliwości to zawsze są rodzaje starcia, bo przecież wszyscy mamy te granice w różnych miejscach. Moim zdaniem teatr jest miejscem szalenie demokratycznym. Teatr rodzi się z buntu, z ciekawości, chęci zrozumienia, wtargnięcia w obcą przestrzeń, zbadania jej. To nie jest bezpieczna sytuacja. Jeśli teatr nie porusza, nie budzi egzystencjalnego niepokoju, jest zły.

A czym teraz pani stara się poruszyć widzów?

- Właśnie zabrałam się za teksty dla młodszej publiczności, ale wychodzą mi znowu opowieści dla dorosłych. We współpracy z Grzegorzem Grecasem chcemy zrobić spektakl zatytułowany "Szczurołap" z muzyką Alberta Pyśka. Tekst mówi o niebezpieczeństwach czyhających na dzieci i młodzież w internecie.

Inspiracją jest między innymi historia Slendermana, fikcyjnej postaci, bohatera miejskiej legendy o pozbawionym twarzy porywaczu dzieci. W Stanach Zjednoczonych dwie 12-latki zadały swojej koleżance dziewiętnaście ciosów nożem, bo, jak tłumaczyły, chciały się przypodobać Slendermanowi. Interesują mnie też te wszystkie dziwne i mroczne aplikacje, których jest mnóstwo i które bazują na naiwności dzieci. Jedna z nich nazywa się "Zostań wróżką ognia" i namawia małe dziewczynki, żeby odkręciły kurki w kuchence, powiedziały zaklęcie, a rano obudzą się jako wróżki.

W naszej opowieści nie będzie dzieci, jedynie rodzice, którzy będą odgrywać sceny z nieobecnymi dziećmi. Tytuł nawiązuje do legendy o "Szczurołapie z Hameln".

Drugi dramat, nad którym pracuję, to tekst o gościnności, inności, o relacji z przedstawicielami innych kultur, który przygotowuję z Teatrem Układ Formalny. Próbuję w nim zadawać pytania o to, jak funkcjonować jako młody człowiek w poczuciu inności i czym właściwie w naszym rozumieniu jest gościnność.

Ma pani odpowiedzi na te pytania?

- Nie jestem pewna, czy istnieje inność na tle narodowym. Oczywiście, mamy różnice kulturowe czy językowe, ale bardzo wiele nas też łączy jako ludzi i nie można nikomu odbierać choćby części tego człowieczeństwa i należnego w związku z tym szacunku ze względu na inną narodowość. A gościnność to dla mnie nie tylko pozytywne konotacje, ale też sposób na wytknięcie komuś inności i zasugerowanie, że jego obecność powinna mieć charakter tymczasowy.

Sądzę, że teatr jako forma dialogu jest dobrym miejscem, by o tych tematach porozmawiać

Skąd teatr w pani życiu?

- Tak na serio pojawił się, kiedy podjęłam decyzję o szkole aktorskiej. Wcześniej też był obecny, ale jako jedna z wielu aktywności. Wie pani, byłam jednym z tych okropnych dzieci, które pchają się na wszystkie konkursy.

Ambitnym.

- Można to tak ładnie nazwać.

Była pani typem prymusa, ulubienicą nauczycieli znielubianą przez kolegów z klasy?

- Nie nosiłam wtedy jeszcze okularów, nie byłam (jeszcze) ruda, więc jakoś to szło, obyło się bez większych dramatów.

Z domu wyniosła pani tę pasję?

- Nie, to nie był aktorski dom. Jeśli już, to mogłam tam zarazić się pasją do sztuk plastycznych, siostra jest plastyczką i zabierała mnie na rozmaite wystawy. Rosłam na małego snoba. Jak już łyknęłam bakcyla galeryjnego, to i potem do teatru chciałam, i do kina też.

Na początku chciała pani być dramatopisarką, reżyserką czy aktorką?

- Aktorką. Bardzo podobała mi się interdyscyplinarność tego zawodu, to, że przygotowując się do ról, tak wiele mogę poznać, skosztować. A ja miałam apetyt na wszystko. Poza tym lubiłam teatr i świąteczny nastrój spektaklu. Jednocześnie dość szybko pojawiło się poczucie niedosytu.

Chciałam więcej, chciałam większej kontroli nad stwarzanym na scenie światem, szerszego marginesu na kreatywność od tego, który daje zawód aktora. Bo on jest służebny, musi się odnaleźć w wyznaczonych przez reżysera granicach, zaproponowanej przez niego estetyce. Brakowało mi pola do beztroskiej twórczości - stąd pisanie.

Pamięta pani pierwszy swój tekst?

- Tak, to było w 2013 roku. Napisałam wtedy "Targowisko, czyli dzieje rozkładu pana H.", krótką, abstrakcyjną historię na pięć postaci. Na targowisku, przy straganie pojawia się mężczyzna, szuka przyjaciela, z którym się umówił, a wszyscy naokoło próbują mu coś sprzedać - żonę, czas...

Potem był "Trup", historia chłopca pracującego w zakładzie pogrzebowym, zakochującego się w denatce, która po śmierci nadal płacze. "Targowisko" jako pierwsze miało premierę, ale "Trupa" zaczęłam pisać wcześniej, długo się za mną ciągnął - zabrałam się za niego z ciekawości, jak by to było napisać dramat. Potem znielubiłam ten tekst. Teraz zaczynam się na niego odobrażać.

Skąd pani bierze takie absurdalne sceny jak monolog polskiego frustrata z "Wyzwoleń", który zamiast swojskiego kakao na półce w markecie znajduje cacao, ciało obce?

- Oburzenie na cacao mój mąż Albert Pyśk przyniósł z Biedronki, a ja skrzętnie zanotowałam i rozwinęłam, bo szkoda byłoby to zapomnieć. Ja też często ludzi podsłuchuję - na ulicy, w sklepach. Fragment "mój Brajanek, jak miał cztery miesiące, jadł gołąbki" z dramatu "Słabi" też wziął się zresztą z Biedronki. Ale czerpię też z książek, filmów.

A "Balladę maczetową" nagrodzoną na PPA skąd pani wzięła?

- Przyszła do mnie tak po prostu, kiedy jechałam tramwajem w Łodzi. Tę balladę o młodym nożowniku napisałam do spektaklu Teatru Zamiast "Wschód-Zachód", gdzie jest czymś pomiędzy piosenką a monologiem. Tam była dużo dłuższa, z inną muzyką. Potem ją z Albertem mocno skroiliśmy.

A jeszcze później wydarzyło się to straszne zabójstwo w Gdańsku i efekt stał się piorunujący. Pomyśleliśmy, że tym bardziej warto o tym mówić. Nagle "Ballada" przestała być kwestią fantazji, abstrakcji, historyjką, która toczy się daleko stąd, wymyśloną piosenką, której refren można nawet ponucić. Zderzenie z rzeczywistością budzi dreszcz grozy, bo pokazuje, co może kryć się w utworach, które traktujemy rozrywkowo, banalizujemy, które wydają nam się niegroźne.

Wcześniej zdarzało się, że kiedy zajmowałam się jakimś konkretnym tematem, pewne wątki do mnie wracały, otaczały mnie. Ale po raz pierwszy odczułam to tak konkretnie, z taką przerażającą siłą.

Nigdy nie miała pani poczucia, że musi wybrać: albo Magda Drab, aktorka albo reżyserka czy dramatopisarka?

- Miewałam momenty, że się nad tym zastanawiałam, ale chyba obecnie już nie chciałabym podejmować takiej decyzji. Dziś nie byłabym też w stanie wyżyć z czegoś innego niż granie na scenie. Poza tym lubię być aktorką, więc nie byłby to prosty wybór. No i wciąż jedną nogą siedzę w offie, a off nie jest rzeczywistością, z której można się utrzymać.

Co pani dają te wszystkie aktywności - aktorstwo, dramaturgia, reżyseria?

- Dramaturgia daje najwięcej wolności, beztroski, spotkań z literaturą, filmem, mnóstwo intelektualnych korzyści. W aktorstwie fajnie jest zrobić coś własnymi rękoma, włożyć w kreowaną postać realną energię.

Czuję, że aktorstwo rozwija ciało, umysł, emocjonalność, lepiej mi się funkcjonuje w życiu, kiedy jestem rozegrana. Postać jest zawsze żywa, spontaniczna, wciąż pracuje, nigdy nie jest taka sama, skończona.

Reżyseria pozwala robić po swojemu, daje rodzaj kontroli nad całością, sprawczości, umożliwia realizowanie własnych pomysłów.

Jak to jest "robić po swojemu"?

- Najbardziej lubię wpadać na pomysły, wyobrażać je sobie. Dlatego tak przyjemnie mi się pisze - to czysta beztroska. Potem pojawia się apetyt, żeby te pomysły zrealizować i tu przestaje być beztrosko, bo reżyseria to trudne i męczące zajęcie - zespół aktorów, mnóstwo elementów i cała ta technika do ogarnięcia. No, ale jeśli chcę, żeby było "po mojemu", muszę zakasać rękawy i się za to zabrać - nie ma zmiłuj.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji