Artykuły

Zbigniew Majchrowski: "Fedra" może być uznana za ikonę feminizmu

Choć do dziś budzić może wielkie emocje, dramat mitologicznej Fedry, spisany przez Racine'a, nigdy nie doczekał się wystawienia na scenie Teatru Wybrzeże. Dlatego tym bardziej warto czekać na najnowszą premierę i sprawdzić, co z tym tekstem zrobi specjalista od mocnych emocji Grzegorz Wiśniewski. O scenicznej historii "Fedry" opowiada profesor Zbigniew Majchrowski, teatrolog z Uniwersytetu Gdańskiego.

Przemysław Gulda: Czemu "Fedra" zawdzięcza tak dużą żywotność w kulturze, od antyku do współczesności?

Zbigniew Majchrowski: Inaczej żyje "Fedra" we Francji, gdzie tragedia Racine'a należy do ścisłego kanonu, inaczej w Polsce, gdzie niewątpliwie pozostaje w cieniu "Antygony". Sztuki Racine'a rzadko gościły na polskich scenach, nieporównanie więcej wystawień miał chociażby "Cyd" nieco starszego Corneille'a. Ogromny wysiłek Boya Żeleńskiego, tłumacza niestrudzenie oddanego przyswajaniu kulturze polskiej francuskich pisarzy, zdecydowanie bardziej przysłużył się Molierowi czy Alfredowi de Musset. Nie zapominajmy jednak, że polski stosunek do klasyki światowej w ogromnej mierze ukształtowali nasi romantycy, przyznając prymat Szekspirowi. Adam Mickiewicz sam przyznawał się do "brytanomanii", obok lektury Goethego i Schillera zaczytany był w pismach Waltera Scotta, Byrona, no i nade wszystko Szekspira. Jeszcze bardziej "szekspiryzował" w swej twórczości Juliusz Słowacki.

Na ile oś dramatu "Fedry": miłość do własnego pasierba może być jeszcze w dzisiejszej obyczajowości mechanizmem napędzającym fabułę?

- Różnica wieku, zwłaszcza gdy to kobieta jest starszą partnerką, wciąż budzi niezdrowe emocje, podobnie jak różnice koloru skóry. Tymczasem "Fedrę" można uznać za jedną z ikon feminizmu, symbol kobiety wyzwalającej się z patriarchalnej matrycy, a jednocześnie zagubionej w ślepej namiętności, doświadczającej tragizmu emancypacji. Emancypacja nie rozwiązuje wszystkich problemów, czyni natomiast sprzeczności ludzkiej natury bardziej jawnymi, co nie znaczy, że łatwiejszymi do przyjęcia. Miłość erotyczna może krzywdzić, może być równie przemocowa jak władza, może prowadzić wręcz do unicestwienia drugiej osoby, a także do autodestrukcji. Dodałbym jeszcze jeden kontekst. Żyjemy w społeczności, w której konserwatywny wzorzec rodziny jest wciąż na różne sposoby wspierany i propagowany, a nowe doświadczenia rodzin patchworkowych, złożonych z dzieci i rodziców z różnych związków, niespecjalnie znajdują zrozumienie. Na żywotność dawnych dramatów niebagatelny wpływ mają również tłumacze. Przekłady starzeją się w coraz szybszym tempie, bo polszczyzna ulega dynamicznym przekształceniom, słabnie też wrażliwość na wzniosłą mowę wiązaną. Niedawno wydany nowy przekład "Fedry", dokonany przez Antoniego Liberę, respektuje rytmiczny tok wiersza, a jednocześnie jest bardzo klarowny i nośny, stworzony do mówienia, co otwiera przed teatrem duże możliwości interpretacji.

Które z polskich inscenizacji tego dramatu zapisały się szczególnie mocno w historii rodzimego teatru?

- "Fedra" zawsze była przede wszystkim wielkim popisem aktorskim. Nie chcę sięgać zbyt głęboko w przeszłość, ale w pamięci żyjących zachowały się z pewnością słynne wykonawczynie roli tytułowej. W 1957 roku przedstawienie Wilama Horzycy w stołecznym Teatrze Narodowym zdominowała legendarna już Irena Eichlerówna. Dziesięć lat później, w złotym okresie Teatru Telewizji równie pamiętną kreację stworzyła Halina Mikołajska w spektaklu Maryny Broniewskiej. Zapewne szerzej znana jest kolejna realizacja telewizyjna z 1985 roku, w reżyserii Laco Adamika, z Teresą Budzisz-Krzyżanowską i Bogusławem Lindą. Przypomnijmy, że w roli Arycji, ukochanej Hipolita, wystąpiła wtedy Katarzyna Figura, którą teraz zobaczymy jako Fedrę.

Najnowszy polski teatr też chętnie zajmował się Fedrą. I to nie tylko tą Racine'owską. Kto w ostatnim czasie podejmował ten temat?

- Cóż, oba najważniejsze dramaty o Fedrze, Eurypidesa oraz Racine'a, wypierane są przez nowsze ujęcia. Szczególnie ciekawe jest to, co przydarzyło się w polskim teatrze w 2006 roku. Oto Maja Kleczewska, obsadzając Danutę Stenkę, wykorzystała w swej inscenizacji w Teatrze Narodowym utwory kilku autorów: fragmenty antycznych wersji Eurypidesa i Seneki splotła z tekstami współczesnymi - szwedzkiego dramatopisarza Pera Olofa Enquista oraz Węgra Istvana Tasnadiego, autora "Fedry Fitness". W tym samym czasie na Scenie Kameralnej Opery Narodowej Maciej Prus wyreżyserował prapremierę opery "Fedra" młodej kompozytorki Dobromiły Jaskot, z dobrze znaną gdańskiej publiczności wokalistką Agatą Zubel w partii tytułowej. Nowe libretto bliższe było brutalnemu stylowi, jaki swej "Miłości Fedry" narzuciła brytyjska dramatopisarka Sarah Kane. Do dramatu Racine'a w przekładzie Boya powrócił natomiast Michał Zadara w Starym Teatrze w Krakowie, niemniej radykalnie zerwał z tradycją wykonawczą i mocno uwspółcześnił wizerunek głównych figur tragedii.

Jak Fedra funkcjonowała na trójmiejskich scenach?

- Uderzające, że w siedemdziesięcioletniej historii Teatru Wybrzeże dramat Racine'a ani razu nie został wystawiony. Nie pokusił się o to nawet Stanisław Hebanowski, wielki admirator literatury francuskiej, który przez wiele lat kierował gdańskim teatrem. Miał przecież w zespole wspaniałą Halinę Winiarską, wprost stworzoną do tej roli, a jednak wolał obsadzić ją w "Bazylissie Toufanu" Tadeusza Micińskiego. Trochę wstydliwą lukę repertuarową dopiero teraz wypełnia Grzegorz Wiśniewski. Jak zapewne pamiętamy, kilka lat temu z mitem Fedry zmierzyła się Izydora Weiss z zespołem Bałtyckiego Teatru Tańca, z Beatą Gizą w roli głównej. W tej choreograficznej interpretacji muzyka Gustava Mahlera siłą rzeczy górowała nad Racinem, który dał jedynie dramaturgiczny szkielet tanecznej opowieści. Jak widzimy, teatr naszej doby szuka innych form niż ta, którą nadał tragedii miłosnej Racine w XVII wieku. Tym bardziej ciekaw jestem sopockiej premiery w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego.

***

"Fedra", Jean Racine, reżyseria: Grzegorz Wiśniewski, scenografia: Mirek Kaczmarek, inspicjentka: Katarzyna Wołodźko, występują: Katarzyna Dałek, Katarzyna Figura, Agata Woźnicka, Michał Jaros, Krzysztof Matuszewski, Jakub Nosiadek, Marek Tynda, Piotr Witkowski.

Scena Kameralna Teatru Wybrzeże, Sopot, ul. Bohaterów Monte Cassino 30, premiera: sobota, 6 kwietnia, godz. 19, bilety: 100 zł, następne spektakle: niedziela, 7 kwietnia, wtorek, 9 kwietnia, godz. 19, bilety: ulgowe - 30 zł, normalne - 40 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji