Artykuły

Natura matka

"Trump i pole kukurydzy" Artura Pałygi w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Piotr Morawski, członek Komisji Artystycznej 25. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Zapowiedź tego spektaklu była już w poprzednim przedstawieniu Pawła Łysaka. W "Jak ocalić świat na małej scenie?" monologi aktorów opowiadających o swoich i nieswoich ojcach przerywała Anna Ilczuk. Pojawiała się i znikała pod górą plastikowych śmieci, mówiąc o globalnym ociepleniu. Jakby bez związku ze spektaklem o ojcach opowiadała o zbliżającej się katastrofie klimatycznej. Przypominała alarmujące raporty, mówiące o tym, że za kilkanaście lat już nic nie da się zmienić. Że temperatura będzie rosła i wszyscy się udusimy. Na koniec rosła też temperatura na małej scenie warszawskiego Teatru Powszechnego, bo reżyser chciał dać odczuć publiczności, czym jest globalne ocieplenie, włączając lampy nagrzewające powietrze. Zabieg efektowny, choć zbyt dosłownie - i w rezultacie w upraszczający sposób - pokazujący skutki zmian, jakie zachodzą w klimacie.

"Jak ocalić świat na małej scenie?" to była jednak tylko przymiarka; monologi Anny Ilczuk wirusowały jedynie silną narrację o ojcach. W Teatrze Polskim w Bydgoszczy sytuacja odwraca się - tu w obsadzie jest tylko dwóch mężczyzn: Mateusz Łasowski i Damian Kwiatkowski. Spektakl na podstawie tekstu Artura Pałygi "Trump i pole kukurydzy" od początku do końca poświęcony jest zaś konsekwencjom zmian klimatu. Przewodniczką po ekologicznych tematach w "Jak ocalić świat" była aktywistka Naomi Klein, autorka "To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat", książki, w której stwierdza, że nic nie jest teraz ważniejsze niż sprawy klimatu - z tej perspektywy nawet odradzający się faszyzm nie ma aż takiego znaczenia, skoro i tak niedługo wszyscy umrzemy. W "Trumpie" przewodniczką jest Monica Gagliano, biolożka, która bada sposoby, w jakie mogą komunikować się rośliny. A jeśli te mogą się ze sobą porozumiewać, to być może istnieje szansa dla świata - tyle, że będzie to już świat bez ludzi.

Scenografia Roberta Rumasa zbudowana jest z pleksy, jeszcze parę lat temu nagminnie wykorzystywanej przez polski teatr. Szklarnia zajmuje całą scenę - w jednej jej części jest palmiarnia z sauną obok, w innej jadalnia, jeszcze dalej piętrzą się łóżka. W środku, przy stole, siedzą cztery kobiety i dwóch mężczyzn. Ci dwaj przebierają się w maski i białe stroje ochronne i wychodzą na zewnątrz. Spryskują pole kukurydzy, zraszając przy tym widownię. Ta szklarnia to jest schron, ostatnie bezpieczne miejsce na Ziemi, a jej mieszkańcy to ostatni ludzie. Nie trzeba długo czekać, by właśnie tutaj pojawił się najpotężniejszy i najbogatszy człowiek na świecie - Donald Tump. I - wyniszczywszy resztę planety - próbował przejąć władzę tu, gdzie jeszcze da się spokojnie oddychać. Nikt go stąd nie wygania - może zostać, jeśli tylko dopasuje się do obowiązujących w schronie zasad.

W spektaklu Pawła Łysaka od razu zarysowuje się konflikt. Grany przez Łasowskiego Trump to - jak to Trump - tępy buc. Nic sobie rzecz jasna nie robi z katastrofy, którą rozpętał, a co więcej uważa, że - jako człowiekowi i to bogatemu człowiekowi z władzą, wszystko mu wolno i wszystko mu się należy. Trump - jak mówili twórcy jeszcze przed premierą - to tyleż Trump, ile figura męskości: białej i uprzywilejowanej. Po drugiej stronie są kobiety, których liderką jest grana przez Małgorzatę Trofimiuk Szamanka. Zna ona język roślin i pośredniczy między nimi i ludźmi. Kobiecość w spektaklu Łysaka jest więc od razu wpisana w porządek natury; kobiety są bliżej niej niż rywalizujący o władzę mężczyźni. Kobiety są bardziej empatyczne, zdolne do współdziałania i dlatego to one - wynika z przedstawienia - ocalą świat. Łasowski i Kwiatkowski - Źli Biali Faceci - tylko ustalają strategię i kombinują jak przejąć władzę. Jak się nietrudno domyślić, Trump poniesie klęskę - z konfrontacji z polem kukurydzy wyjdzie jako popcorn.

Świat końca antropocenu, jaki rysują Pałyga z Łysakiem jest dziwnie religijny. To nie nauka - skompromitowana dziedzina, w której chodzi przede wszystkim o władzę - lecz właśnie kulty przyrody są - mówią twórcy - jedyną szansą na przetrwanie. Szamanka mówi:

"wszystko co wiemy to jest wiedza roślin

drzew trawy kwiatów ziół pnączy i mchu

one były tu długo przed nami

kiedy jeszcze nie było śladu, że możemy być

rośliny stanowią dziewięćdziesiąt dziewięć procent żywych istnień na planecie ziemia

i teraz nie projekt naukowy

nie badania

nie laboratoria

ale może rytuał

odrzucona wiedza

nazwana pogardliwie czarodziejstwem wypluta".

Kobiecość łączy się w koncepcji Łysaka z naturą, a ściślej rzecz biorąc - z florą; natura zaś z kolei wiąże się z dziwnym mistycyzmem i animistycznymi kultami.

Słaba narracja wypiera tę silną, ufundowaną na patriarchacie i reprezentowaną przez Złych Białych Facetów. I generalnie bardzo słusznie. Tylko dlaczego w ten sposób? Dlaczego kobiecość zawsze musi być wpisywana w porządek natury, dlaczego musi się z nią wiązać jakiś mistycyzm? Pałyga z Łysakiem wpadli w pułapkę utartych klisz. Być może w ogóle mężczyźni nie powinni robić spektakli o kobiecości, bo zawsze wychodzi z tego mansplaining. "Trump i pole kukurydzy" - pomimo przywoływania postaci obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych - to spektakl raczej zatopiony w rozpoznaniach szukających jedności z naturą hippisów niż dotykający współczesności.

Być może zresztą lepszą przewodniczką po ekologicznych tematach była stawiająca diagnozy na temat tego, co czeka nas w najbliższym czasie Naomi Klein niż zajmująca się mową roślin Monica Gagliano. Jednak głos Anny Ilczuk na scenie Powszechnego - niezwykle wyrazisty - zagłuszony został przez opowieści o ojcach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji