Artykuły

Po sezonie

- Dużo energii straciliśmy na boje wewnętrzne, kiedy odszedł dyrektor Pietras. W związku z tym wiele rzeczy dotyczących restrukturyzacji teatru, reformy administracyjnej nie posunęło się do przodu. Ale jeśli chodzi o wydarzenia artystyczne, to udało nam się niemal wszystko - mów dyrektor Opery Narodowej Mariusz Treliński w rozmowie z Jackiem Hawrylukiem z Gazety Wyborczej.

Jacek Hawryluk: Dobiega końca pierwszy sezon Pana rządów w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Czy tak wyobrażał Pan sobie sprawowanie funkcji dyrektora artystycznego tej instytucji? Mariusz Treliński [na zdjęciu]: Nie do końca. Funkcję tę bardziej kojarzyłem ze sztuką. Przyszedłem tutaj po to, by tworzyć coś pięknego, ważnego, miejsce spotkań między ludźmi, ognisko na wzór teatru Grzegorzewskiego czy Jarzyny w Rozmaitościach. Jest również drugie oblicze tej pracy. Jak to kiedyś powiedział Andrzej Wajda, reżyser musi być kapralem i poetą. A ten kapral boryka się z konkretnymi problemami, począwszy od kontaktów ze związkami zawodowymi, po "wojnę na górze" [konflikt z dyrektorem naczelnym Sławomirem Pietrasem zakończony jego odwołaniem].

- Co się zatem udało? - Moje spotkanie z Kazimierzem Kordem. To, że umówiliśmy się na bardzo jasny podział kompetencji - on spogląda na operę od strony muzyki, ja zaś od strony teatru i razem budujemy nową wartość. Mogę powiedzieć, że 11 premier tego sezonu było sukcesem, choć ostatnia premiera "Czarodziejskiego fletu" Mozarta została przyjęta w sposób kontrowersyjny. Ale było to mimo wszystko właściwe posunięcie, zwłaszcza w kontekście poprzednich realizacji. Bo gdy spojrzymy na tytuły - "Wozzeck", "Andrea Chénier", "La Boheme" i "Czarodziejski flet" - to widzimy, że tworzą one paletę różnych spojrzeń na współczesny teatr operowy. Awangarda Warlikowskiego, malarski teatr Freyera, współczesna "La Boheme" i klasyczny "Andrea Chénier". Pokazaliśmy pozycje całkowicie odmienne, by teatr nie miał jednego stylu, ale by jego wyznacznikiem były jakości autorskie. Sukcesem okazał się cykl "Terytoria" poszukujący tego co nowe i inne. Mieliśmy wiele głosów mówiących, że Warszawa nie jest miejscem, gdzie chciałoby się oglądać takie rzeczy. Przez lata wmawiano nam, że polska publiczność nie interesuje się bardziej wyrafinowaną muzyką, że w takich gettach jak "Warszawska Jesień" może ona jeszcze funkcjonować, ale nie w teatrze repertuarowym. A tutaj trzy spektakle - "Curlew River" Brittena, Mykietyn/Janáeek i Jaskot /Gryka - były spektakularnymi sukcesami.

Ale był to też sezon niezwykle burzliwy. Nie wszystkie plany udało się zrealizować, i to nie tylko z powodów artystycznych.

Dużo energii straciliśmy na boje wewnętrzne, kiedy odszedł dyrektor Pietras. W związku z tym wiele rzeczy dotyczących restrukturyzacji teatru, reformy administracyjnej nie posunęło się do przodu. Ale jeśli chodzi o wydarzenia artystyczne, to udało nam się niemal wszystko. Samozadowolenie jest rzeczą szalenie niezręczną, ale daliśmy przecież 11 premier, czyli niemal dwa razy więcej niż w poprzednicy. Do tego koncerty Placido Domingo oraz Marca Minkowskiego i "Wozzeck" Warlikowskiego, po którym Gérard Mortier zaproponował mu współpracę z Operą Paryską.

Ale tym samym spadł zaplanowany "Upadek domu Usherów" Philippa Glassa.

Siła wyższa. Jeżeli reżyser odmawia, to nie mamy wyboru, gdyż ja konkretne tytuły łączę z konkretnymi osobami. Idea teatru autorskiego zobowiązuje.

Na co możemy zatem liczyć w nowym sezonie?

Będziemy kontynuowali cykl "Terytoria". Pokażemy "Luci mie traditrici" Salvatore Sciarrino, jednego z najważniejszych autorów XX w., dotąd niegranego w tej operze. Wystawimy dzieło napisane na zamówienie Teatru Wielkiego - operę Pawła Szymańskiego "Qudsja Zaher". Będzie to rodzaj wideo-artu, instalacji, którą ma przygotować reżyser filmowy Mariusz Grzegorzek. "Testament" zaś to pojedynek tradycji ze współczesnością, wieczór składający się z dwóch części, w których "rozmawiają" ze sobą dwa arcydzieła, z całą świadomością tak właśnie zestawione - "Der Abschied", ostatnia część "Das Lied von der Erde" Mahlera, i "Quatre chants pour franchir le seuil" Griseya.

Duża scena?

Na otwarcie sezonu "Szymanowski spektrum" trzy balety trojga choreografów - Wycichowskiej, Przybyłowicza i Wesołowskiego. W kwietniu pokażemy prawdziwy hit - "Oniegina" w choreografii Johna Cranko. Jeśli zaś chodzi o operę, to zaplanowaliśmy dwie pozycje: "Orfeusza i Eurydykę" Glucka (w wersji włoskiej na baryton z udziałem Mariusza Kwietnia), koprodukcję z operą w Waszyngtonie, w mojej reżyserii i pod dyrekcją Kazimierza Korda, oraz "Kopciuszka" Rossiniego w reżyserii Keitha Warnera, koprodukcję z operą we Frankfurcie. W pewnym sensie premierą muzyczną będzie wznowienie słynnej produkcji "Rigoletta" Verdiego pod batutą Korda z Aleksandrą Kurzak.

Tylko dwie premiery operowe na dużej scenie to niewiele jak na apetyty rozbudzone mijającym sezonem.

Sytuacja jest trudna i zależy od ministerstwa, które określa nasz budżet. Zmuszeni zostaliśmy do poważnych cięć. Ale opera żyje też pojedynczymi wydarzeniami i koncertami, na które mamy szansę zaprosić największe postacie z kraju i z zagranicy - Krzysztofa Pendereckiego, Jana Krenza, Walery'ego Gergiewa (wystąpi po raz pierwszy w TW-ON, prowadząc "Damę pikową") czy Placido Domingo (obiecał poprowadzić "La Boheme"). Rozmawiamy z Charlesem Dutoit, by zadyrygował galowym wykonaniem "Króla Rogera" Szymanowskiego w 70. rocznicę śmierci kompozytora.

A co z ambitnymi planami na przyszłe sezony?

Prowadzimy rozmowy z Markiem Minkowskim, by zadyrygował Wagnerem, i z Kentem Nagano, który ma poprowadzić Mozarta. W następnym sezonie - to już pewne - Jan Klata przygotuje "Oresteję" Xenakisa, Matthew Jocelyn "Łucję z Lammermoor" Donizettiego, a Andrzej Wajda "Halkę" Moniuszki.

Ale zmian strukturalnych jak nie było, tak nie ma.

Do moich zadań należy program artystyczny Opery, nadanie jej kierunku rozwoju. Do rozmów ekonomicznych potrzebni są ludzie kompetentni. Właśnie w tej chwili w ministerstwie prowadzone są rozmowy na temat powołania nowego dyrektora naczelnego, który wziąłby na siebie ciężar przeprowadzenia reformy wewnętrznej.

Nie wspomina Pan o Szkole Mistrzów, która wzorem podobnych instytucji działających na świecie miała stać się wylęgarnią młodych śpiewaków.

To zaliczam do naszych porażek. Przychodząc do teatru, otrzymaliśmy w spadku 6 mln długu, który musimy spłacać. W tym samym czasie nasz program artystyczny został podwojony, a dodatkowo na nasze barki wzięliśmy dwa obowiązki - organizację Szkoły Mistrzów i Konkursu Moniuszkowskiego. To powoduje konkretne obciążenia finansowe, bowiem każda z tych pozycji, to pod względem budżetu półtorej opery. Za tym jednak nie poszły kolejne deklaracje ministerialne. Stajemy przed wyborem: zaprzestać realizacji ambitnego programu artystycznego i otworzyć Szkołę Mistrzów czy zrezygnować i skupić się na premierach? W nowym sezonie, także z powodów finansowych, musieliśmy skreślić jedną z najciekawiej zapowiadających się pozycji - "Lady Mackbeth mceńskiego powiatu" Szostakowicza z Gergiewem.

A zatem pełna realizacja programu w TW-ON wciąż pozostaje marzeniem?

Marzeniem zależnym od warunków ekonomicznych. Ten zespół ludzi dowiódł, że ma wielki potencjał, proponując w kończącym się sezonie listę 11 nowych tytułów na wyrównanym, wysokim poziomie. Jeżeli ten kierunek zostanie utrzymany, jesteśmy w stanie włączyć naszą scenę w jeden krwiobieg z innymi domami operowymi, zweryfikować własny poziom. Tylko w kontekście, przez porównanie, dowiemy się, kim i gdzie tak naprawdę jesteśmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji