Artykuły

Jak Maciej został Erykiem

- Chłopcy w garderobie się ze mnie śmieją: Ty głupi jesteś. Po co tak jeździsz za tym Depeche Mode? A ja im odpowiadam: Zobaczycie jeszcze, wyślę im demo i oni mnie poproszą, żeby nagrać z nimi singiel - mówi MACIEJ OGÓRKIEWICZ, solista Teatru Muzycznego w Poznaniu.

Miał być ogrodnikiem, stolarzem, piłkarzem... Tymczasem śpiewa w poznańskiej operetce. A rolę Eryka w "Phantomie" zaśpiewał tak, że dech zapiera. Z barytonem Maciejem Ogórkiewiczem [na zdjęciu] rozmawia Ewa Obrębowska-Piasecka. Premiera "Phantoma" Maury'ego Yetsona (muzyka i teksty piosenek) i Arthura Kopita (libretto) odbyła się w poznańskiej operetce 22 kwietnia. Spektakl można będzie oglądać w przyszłym sezonie.

To jego spektakl. Śpiewa żarliwie, z pasją, przejmująco i przekonująco. Jakby rzeczywiście był tym nieszczęśliwym, oszpeconym chłopakiem w masce, mieszkającym w lochach paryskiej opery, zakochanym w Christine. Dzięki niemu w poznańskiej operetce zapachniało prawdziwym teatrem, takim przez duże T.

Panie Macieju, jak Pan to zrobił?

- Zawsze marzyłem o roli Eryka, zawsze się z nią utożsamiałem. Bardzo zależało mi na tym, żeby ją zagrać.

Zawsze to znaczy od kiedy?

- Pierwszy raz usłyszałem "Phantoma" na CD prawie dziesięć lat temu. Szczęka mi opadła. Pomyślałem: "To jest coś pięknego". Od razu bardzo chciałem to zobaczyć na żywo, ale nie miałem możliwości. Musiałbym pojechać do USA, a to nie wchodziło w grę. Po jakimś czasie wystawiła to poznańska opera. Ale czegoś mi w tej realizacji brakowało... I zacząłem marzyć, że sam to zaśpiewam.

Miał Pan pomysł na siebie w tej roli już wtedy, przed laty?

- Wtedy patrzyłem na to jak każdy śpiewak przede wszystkim pod względem wokalnym. Nie znalem jeszcze całej historii. Pracowałem wtedy w operowym chórze i udało mi się dorwać libretto. Kiedy je przeczytałem, leżałem na obu łopatkach.

Naprawdę? Ile Pan ma lat?

- 1976 rocznik. Kończę trzydzieści.

I Pana - młodego człowieka - nie śmieszy ta konwencja?

- W "operecie" tak już jest: czasami takie spektakle, czasami inne. Teraz zdarzył się "Phantom". I jestem bardzo szczęśliwy. A postać Eryka to dla mnie kwintesencja tego, co najważniejsze, zawsze. A szczególnie w dzisiejszych czasach, zdominowanych przez pieniądze i politykę. Eryk chciał kochać i być kochanym. Nic więcej. Też byłem w życiu skrzywdzony, zraniony. Można zagrać Eryka, a można nim być. Ja chciałem nim być. I na scenie przypominam sobie po prostu swoje prawdziwe emocje.

W teatrze mówią, że to Pan namówił dyrektora Daniela Kustosika na ten spektakl...

- Jakieś dwa lata temu jechaliśmy na koncert operetkowy do Piły. Powiedziałem wtedy, ot tak z głupia frant: A może byśmy zrobili "Phantoma"? I stało się. Sam nie wiem, jak to w ogóle możliwe.

Podobno przez te dwa lata nieustannie przygotowywał się Pan do roli.

- No tak. Po tej rozmowie z dyrektorem poszedłem do mojego ojca [Andrzeja Ogórkiewicza, solisty Teatru Wielkiego w Poznaniu - przyp. red.) i pytam: - Tata, czy ja dam radę to zaśpiewać? A on: - Kiedy to będzie? Ja: Nie wiem, za rok, dwa... - No, to trzeba pracować. I pracowaliśmy. Na okrągło. Kiedy reżyser zaczął próby, wokalnie miałem tę rolę w małym palcu. Mogłem się skupić na zadaniach aktorskich, na postaci. Specjalnie zacząłem też zapuszczać włosy, bo tak właśnie widziałem Eryka.

W Pańskim rodzinnym domu śpiewało się od rana do wieczora?

- Pamiętam, że kiedy ojciec ćwiczył w domu, to ja nie byłem w stanie tego słuchać. Ale słuchałem dużo muzyki z płyt (jeszcze analogowych) i taśm na szpulowym magnetofonie. Osłuchałem się. Do dziś, kiedy słyszę coś, czego nie znam z tytułu, wykonania, wiem, że mam to już w głowie. Z dzieciństwa. Nie wiem, czy głos mam po ojcu. Pewnie tak. Ale moja droga do śpiewania była bardzo długa. I pokręcona.

A bywał Pan w teatrze jako dziecko? Zna go Pan od kulis, garderób, bufetu? Teatralnych cioć i wujków?

- Tak. Jako siedmiolatek zagrałem nawet jako statysta w "Rzece krzyczących ptaków" Brittena. To była zabawa, przyjemność.

Wciągało to Pana? Tak jak chłopaków wciąga piłka nożna?

- Oj, z tym zawsze był problem, bo piłka nożna to drugie moje ważne hobby. Bardzo chciałem być piłkarzem. Chodziłem do Warty i grałem w ataku - jako starszy trampkarz - razem z Maciejem Żurawskim.

Ho, ho! Proszę Pana!

- Ale ja potem zrezygnowałem z tej piłki, a on nie. I wylądował w Szkocji!

A Pan śpiewa Eryka.

- Myślę, że w końcu podjąłem dobre życiowe decyzje. Ale trochę to trwało. W dzieciństwie zawsze byłem straszny rojber, miałem kłopoty w szkole, robiłem wszystkim na złość. Ojciec martwił się: - Boże, co z ciebie wyrośnie! Posłano mnie do szkoły muzycznej na skrzypce, ale po czterech latach okazało się, że mam za mały palec i nauka się skończyła. Wymyślili mi gitarę. Tam wytrzymałem pół roku. Potem było pianino. A na finał trafiłem do zwykłej szkoły. Ale muzyka zawsze mi jakoś towarzyszyła. Po drodze zakładałem różne zespoły.

Rockowe? Punkowe?

- Cóż... Jestem zagorzałym fanem Depeche Mode.

Jest Pan "depechowcem"?!

- Tak. Od siedemnastu lat! Byłem na wielu ich koncertach. I wciąż jeżdżę. No i w tych naszych zespołach graliśmy trochę pod nich.

Co Pana fascynuje w ich muzyce?

- Mają swój styl. Nigdy nie poszli na komercję, na łatwiznę. Mnie ich muzyka zawsze w życiu pomagała: ładowała i dawała energii, poprawiała humor. Jeździłem na zloty. Poznawałem ludzi. Miałem oczywiście odpowiednią fryzurę. Dziś włosów coraz mniej, więc już tak nie stoją, ale wtedy sieje stroszyło, zakładało białe "dżiny"... Matka się złościła, kiedy z nią mieszkałem, że wciąż jej lakier zabieram.... A ojciec zapytał mnie kiedyś: - Słuchaj, a nie chciałbyś być śpiewakiem? Ja się obruszyłem: - Tata, w życiu! Przecież to strasznie nudne! Wszystko, co wchodzi w grę, to Depeche Mode II. Byłem wtedy bardzo zbuntowany. Jedno liceum, drugie liceum. Tata się przejął. I wziął mnie na serio: - Nie chcesz się uczyć, to się nie ucz. Załatwię ci pracę. I załatwił: fizyczną robotę u zaprzyjaźnionego ogrodnika. Wytrzymałem tydzień na pieleniu w upale. Wróciłem pokorniutki i stwierdziłem, że chcę do szkoły. Koniec końców po różnych makabrycznych pomysłach, żeby gać na waltorni w szkole wojskowej, być stolarzem albo rzeźnikiem - poszedłem jednak do średniej szkoły muzycznej na wokal. Do ojca.

To trudna sytuacja: uczyć się u ojca.

- Piekielnie trudna. Aleja zawsze byłem strasznie uparty. Zależało mi na tym, żeby ceniono mnie za to, co umiem, za to, co robię, a nie za to, że się nazywam Ogórkiewicz. Nie miałem kompleksu ojca, ale zawsze pracowałem podwójnie... Wiedziałem, że nazwiska i oceniania przez jego pryzmat nie przeskoczę. Mogę się bronić tylko tym, co wypracuję. Równocześnie śpiewałem też w chórze operowym. To mi dało bardzo dużo, bo przez cały czas miałem kontakt ze sceną. Jestem dozgonnie wdzięczny za to wszystko pani Jolancie Docie-Komorowskiej. Za to, że mogłem podpatrywać, że dostawałem pierwsze rólki...

Wciąż szkoli Pan głos?

- Oczywiście. Cały czas. Właśnie wracam z lekcji od ojca. On mnie uczy od początku i jemu pozostanę wierny. Wiem, że w pewnych sprawach go nie dogonię: on jest pracoholikiem i perfekcjonistą. Mogę tylko żałować, że nie uczyłem się od niego wcześniej.

A co Pański tata powiedział po premierze "Phantoma"?

- My mamy bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę. Kiedy pracujemy razem, bardzo nam zależy na tym, żeby osiągnąć maksymalny poziom - oczywiście na swoje warunki. Miło jest usłyszeć komplementy, ale znamy siebie na wylot. Po premierze ojciec powiedział: - Gratuluję! A ja: - Wcale nie było dobrze: to mi nie wyszło, to mi nie wyszło, to mi nie wyszło. A on: - To ci nie wyszło, bo źle schodzisz ze schodów! I się zaczęło! Zamiast się cieszyć, wyszukiwaliśmy błędy, żeby je poprawić w następnym spektaklu, żeby było idealnie.

Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł być z siebie zadowolony tak naprawdę. Tym razem najważniejsze było to, że się spełniło wielkie marzenie. Pana pasja i radość ze śpiewania udzieliły się widowni.

- Kiedy widzę w finale, że ludzie płaczą, to wiem, że dla takich chwil warto żyć. Ale takie chwile bardzo szybko mijają, szybko się o nich zapomina. I już się chce następnych.

To tak, jak wtedy, kiedy byłem na pierwszym koncercie Depeche Mode w Paryżu. Jechałem 20 godzin autobusem, niewyspany, zmęczony, kilka godzin czekałem przed halą na wejście, przez cały koncert ściśnięty, nic nie widziałem, bo stał przede mną jakiś drągal. Wróciłem do Poznania i drugiego dnia już nic nie pamiętałem. Pomyślałem: co ja mam teraz robić? Jechać jeszcze raz?

Jechałby pan do Paryża na premierę "Phantoma" z takim zapałem, jak na koncert Depeche Mode?

- Założyłem, że pojadę do Paryża, do paryskiej opery, w której dzieje się akcja "Phantoma". Nie udało mi się. Ale w czasie wakacji na pewno to zrobię. Żeby tam chwilę pobyć, żeby się napatrzeć, naoddychać, pobyć w tamtej atmosferze. I jeszcze lepiej zaśpiewać.

A co z piłką? Kibicuje Pan?

- Kibicuję.

Lechowi?

- Jasne! Przecież jestem poznaniakiem z krwi i kości. Ale na kibicowaniu się nie kończy. Jeszcze w operze założyliśmy drużynę piłkarską. Graliśmy różne towarzyskie mecze, ale byliśmy też na Mistrzostwach Europy Teatrów. Kiedy z opery odchodziłem, żal mi było tej drużyny, więc zacząłem skrzykiwać chłopaków z operetki. Mało ich było. Ale w końcu doszło do meczu z operą.

Niezłe poznańskie derby!

- Niezłe. Graliśmy na Promienistej. To było mniej więcej w tym czasie, kiedy na Mistrzostwach Świata Portugalia wkopała Polsce 4 do 0. My dostaliśmy dokładnie tyle samo. Z czasem było coraz lepiej, chociaż dyrektor trochę się bał, że balet nogi sobie połamie. Oni kopią piłkę z pierwszej pozycji i bardziej tańczą niż grają. Ale ostatni mecz przegraliśmy już tylko 3 do 4. Obiecałem sobie, że nie odejdę z Teatru Muzycznego, dopóki nie wygramy z operą. Takie mecze pewnie integrują zespół.

- Jasne. Dokładnie tak samo, jak praca nad "Phantomem", kiedy wszyscy dają z siebie wszystko. Nie ma markowania na pół gwizdka: od solistów po technikę.

Jedno marzenie się spełniło. Są następne?

- Chłopcy w garderobie się ze mnie śmieją: Ty głupi jesteś. Po co tak jeździsz za tym Depeche Mode? A ja im odpowiadam: Zobaczycie jeszcze, wyślę im demo i oni mnie poproszą, żeby nagrać z nimi singiel. Wtedy będę wam wysyłał pocztówki z trasy. A tak na serio: mnie sprawia największą przyjemność, kiedy śpiewam i ludzie się cieszą albo - tak jak w "Phantomie" - wzruszają. To wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji