Artykuły

Cyrulik czy stylista?

Nie podejrzewam, żebyśmy z Jerzym Stuhrem chodzili do tego samego fryzjera. Ale oglądając jego "Cyrulika sewilskiego" w Operze Krakowskiej miałam wrażenie, że reżyser przedstawienia nie raz bywał w modnych dziś salonach - pisze Magda Huzarska-Szumiec w Polsce Gazecie Krakowskiej.

I to tych bardziej przypominających hipsterskie kluby niż niegdysiejsze zakłady fryzjerskie i obserwował niejednego, dodajmy nie najtańszego, mistrza nożyczek, zwanego dziś stylistą włosów.

Tytułowy bohater jego przedstawienia nie jest bowiem dawnym balwierzem, zajmującym się goleniem, rwaniem zębów, nastawianiem złamań czy puszczaniem krwi. Bliżej mu do wyrafinowanego, bywającego na pokazach fryzjerskiej mody znawcy trendów, który na dodatek potrafi przekonać do swojego cięcia niejednego klienta.

Grający go Łukasz Motkowicz (widziałam drugą obsadę spektaklu) robi to bezbłędnie, trzymając w rękach nici intrygi równie sprawnie jak dzisiejszy barber pędzel do golenia. Myliłby się jednak ktoś myśląc, że Jerzy Stuhr na siłę uaktualnił operę Gioacchino Rossiniego. Choć pozbawił ją XIX-wiecznego entourage, to jednak nie wsadził we współczesne ramy. Zawiesił ją w nieokreślonym czasie, w czym pomogła mu bez wątpienia autorka kostiumów Joanna Klimas, które mogłyby się znaleźć wśród ubrań określanych mianem haute couture.

Śpiewacy wyglądają w nich świetnie, co pomaga im bawić się konwencją z lekkością godną ostatniego cięcia dzisiejszego stylisty (Tommy De Parma pozdrawiam cię!). Reżyser wydobył z nich uśpione często na operowej scenie pokłady aktorskich talentów, znakomicie rymujących się z piękną muzyką, która za sprawą solistów i dyrygenta Tomasza Tokarczyka oraz Orkiestry i Chóru Opery Krakowskiej niesie całość do finału, sprawiając, że nie chce się opuszczać widowni.

Bo na tym spektaklu trudno się nudzić. Dowcipne niespodzianki, których tu nie zdradzę, żeby nie pozbawiać zaskoczenia przyszłych widzów, sytuacyjny komizm, rozgrywany z wyjątkowym wdziękiem sprawiły, że niemal cały spektakl uśmiechałam się, czując satysfakcję z miło spędzanego i na dodatek niegłupiego wieczoru. Poza świetnie śpiewającym Łukaszem Motkowiczem przyjemność sprawiła mi rola Darii Proszek (dziewczęca acz zdecydowana Rozyna), Adama Sobierajskiego (szczególnie w momentach, gdy Hrabia Almaviva przebiera się za Alonzo i udziela lekcji śpiewu ukochanej), Magdaleny Barylak (bardzo smaczny epizod Berty), no i przede wszystkim Jacka Ozimkowskiego jako Doktora Bartolo, którego aktorski temperament niemalże rozniósł scenę krakowskiej opery.

Wychodząc z przedstawienia zastanawiałam się, jak to jest, że już po raz drugi, po znakomitym "Don Pasquale", dałam się bez reszty porwać realizacji operowej Jerzego Stuhra. Wydaje mi się, że tajemnica tkwi w tym, iż reżyser nie tylko potrafi bawić się konwencją, ale przede wszystkim jako teatralny wyjadacz wie doskonale, jak wydobyć sceniczną prawdę, pozbawić operowe dzieło sztucznej butafory, która nawet jeżeli jest widoczna, to z pełną premedytacją wzięta w nawias i podbita sytuacyjnym humorem. I nagle okazuje się, że operowe dzieło może brzmieć świeżo i całkiem współcześnie. Do tego stopnia, że niegdysiejszy cyrulik zrymował mi się, choć może trochę na wyrost, ze stylistą włosów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji