Cudowne rozmnożenie pretendentów
"Jeszcze jeden do puli?!" w reż. JB w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
Polska premiera komedii "Jeszcze jeden do puli?!" Raya Cooneya i Tony'ego Hiltona stała się znakomitą okazją do uczczenia 35-lecia pracy Jerzego Bończaka i Karola Strasburgera. Głównym rozgrywającym, który zgarnął całą pulę, był jednak Jerzy Bończak, choć jako reżyser skromnie skrył się w programie pod inicjałami JB.
Farsa czy wręcz burleska, w której pojawili się jubilaci, jest historią nieustannych qui pro quo wynikających z niezwykłego podobieństwa braci rozdzielonych w dzieciństwie. Jeden z nich, Billy Wood (Jerzy Bończak), ma otrzymać w darowiźnie sto tysięcy funtów. Pod tym wszakże warunkiem, że nie ma innych krewnych, czego musi dopilnować notariusz Arnold Piper (Karol Strasburger), wprawdzie krótkowzroczny, ale skrupulatny.
Tymczasem w domu darczyńcy Jonathana Hardcastle (Witold Dębicki) zjawi się znienacka bliźniaczo podobny Wood o imieniu Rupert (Bończak). Charlie Barnet (Stefan Friedmann), samozwańczy adwokat niezbyt rozgarniętego Billy'ego, zacznie rozpaczliwe upychanie braci po zakamarkach, by nikt z domowników nie zastał ich razem, bo wtedy nici z forsy.
Problem w tym, że choć bliźniaczo podobni, to względem wykształcenia i ogłady są diametralnie różni. Bystry służący John (Edward Lubaszenko), który szybko przeniknie tajemnice dwóch Woodów, będzie zdrowo doił Barneta za milczenie i świadczenie usług. Sytuację skomplikuje pojawienie siętrzeciego Wooda, tym razem Malcolma (Bończak), kropka w kropkę podobnego do poprzednich, a w dodatku... kieszonkowca. To jednak nie koniec zaskoczeń.
Obok w pełni zasłużonych gratulacji dla jubilatów za perfekcyjne role trzeba dodać, że widowisko - w swoim gatunku - wystawione zostało bez zarzutu. Zwielokrotniony Bończak pojawia się w najmniej oczekiwanych miejscach salonu, za każdym razem doskonale rozpoznawalny jako Billy, Rupert, Malcolm, a w końcu... Holly Wood. Daje popis kunsztu aktorskiego na najwyższym poziomie. Choć i pozostali aktorzy musieli się nieźle nauwijać, to jednak pomnożony Bończak jest nie do przebicia.